poniedziałek, 29 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXVI - NARESZCIE W... DOMU?

-Nessie-
Ciemno.
Ciepło.
Obolałe ciało.
Aaaaach...
Otworzyłam oczy. Leżałam w... białym pokoju? Ta. Pokój był cały biały. Leżałam na typowym, szpitalnym łóżku, takim z barierkami. Obok mnie znajdowało się parę krzeseł i stolik z jakimiś lekami oraz klasyczną lampką. I ktoś... trzymał mnie za rękę. Czułam to.
- Nessie?...- zapytał głos.
Pewnie ten sam, który mnie trzymał za rękę. To na pewno nie był Jason, Leo, Nico, Jacob, Percy czy jakikolwiek chłopak.
Zakaszlałam i uniosłam głowę.
Piper?
Ta, to była Piper- trochę murzyńska, ale dość ładna laska z piórami we włosach i-uwaga, uwaga, największy szpan- oczami, które zmieniają kolory. Córka Afrodyty. Greczynka. Dziewczyna Jasona, mojego brata...
Nie to, że jej nie lubiłam, ale... Kurczę, ja jej prawie nie znałam! Zamieniłam z nią parę słów i to tyle. Zarówno ona, Jason, Percy, Ann i Leo mieli już po 19 lat (Kalipso chociaż na tyle wyglądała, ale w sumie miała tam parę tysięcy lat, więc z nią nigdy nic nie wiadomo). No, tylko Frank był młodszy o parę miesięcy, a Hazel i Nico to już w ogóle. Ja miałam dopiero co szesnaście lat. Jack już dobrze po szesnastce. Sharnon miała siedemnaście, a Jacob-osiemnaście. Ej, no-ja i Dzieci Podziemia byliśmy najmłodsi! To nie fair!
- Piper?- wydyszałam.
Miałam mroczki przed oczami, strasznie bolała mnie głowa.
- Ciii, Ness, leż. Odpoczywaj-zadecydowała.
Zirytowana, chciałam jej pokazać, że czuję się dobrze, ale... z jęknięciem opadłam na poduszki.
- Gdzie jest Jason?- wychrypiałam. To było pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Czuwał przy tobie dwa dni i całą noc-rzekła z czułością-Kazałam mu pójść spać. Był zmęczony.
- Yhm... A co z Sharnon?-spytałam.
- Jacob przy niej siedzi. Odzyskała przytomność kilkanaście minut temu. Hazel i Nico chcieli wejść, ale... no. Chyba są sobą zajęci-wytłumaczyła.
- No tak-przypomniało mi się to, jak Sharnon, odważna, niepokonana Sharnon, wybuchnęła płaczem na wzmiankę o synu Marsa.
- Nessie, na chwilę cię zostawię. Muszę iść po Willa Solace. Jest lekarzem-i wyszła.
Westchnęłam smętnie.
Aha, no tak.
Jestem w skrzydle szpitalnym, pewnie w sali indywidualnej. Nigdy tu nie byłam.
Pachniało tu lekami i tym dziwnym, charakterystycznym dla lekarzy zapachem. No i czekoladą...
Ach. Ambrozja. No tak...
- Cześć.
Aż podskoczyłam na dźwięk wesołego głosu. Odwróciłam głowę. Przez drzwi wparadował Will, za nim Jason, potem Percy, Annabeth, Piper, Hazel, Frank, Leo i na końcu Nico, który ostatecznie osunął się przy ścianie, błądząc swoimi smętnymi oczami po wszystkich. Wyglądał na markotnego. W sumie jak zawsze.
Każdy (nie licząc Nica) do mnie podszedł. Zaczęli się ze mną witać, rozmawiać i żartować. Nic z tego nie rozumiałam, nic nie słyszałam, pozwalałam się uściskać (Frank, moje żebra!) i wymieniałam powitania, chociaż nic nie słyszałam.
Jason porządnie mnie ochrzanił, ale w jego oczach widziałam ulgę. Percy i Leo kłócili się w najlepsze. a Ann próbowała go uspokoić (oczywiście, Percy'ego).
W końcu Will rozgonił wszystkich od mojego łóżka, za co byłam mu wdzięczna. Zbadał coś tam, a potem podał mi trochę ambrozji i nektaru.
- Dzięki...-wydukałam, czując jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele
- Spoko-blondas uśmiechnął się.
- No, Nessie, opowiadaj!- ktoś krzyknął radośnie (podejrzewałam Leo), a reszta podchwyciła jego radosny okrzyk.
Will znów był zmuszony ich uciszyć.
- Nessie jest zmęczona! Musi odpoczywać!-wolał-Nie bardzo jest w stanie opowiadać! Prawda?-spojrzał na mnie.
- Eee... W zasadzie to mogłabym...-Wszyscy krzyknęli z uciechy, Solace rzucił mi zirytowane spojrzenie.
Kiedy każdy się nawzajem uciszył, otworzyłam usta i zaczęłam im wszystko opowiadać. 


+Sharnon+
Otworzyłam oczy.
Wzięłam głęboki oddech.
Hurra! Powietrze nie jest przesycone siarką!
Czyżby... dom?
Nie. To nie był Rzym. Mój kochany dom...
Stęskniłam się za nim...
Sufit był biały, ściany były białe, podłoga była biała... Jakiś szpital, zgaduję? Wtedy poczułam, że ktoś ściska mnie za rękę. Odwróciłam głowę i wtedy...
Serce zabiło mi mocniej, w oczach stanęły mi łzy. Czułam oślizgłą gulę w przełyku. Oddychałam szybko i gwałtownie, urywanie.
To był ON. Siedział koło mnie. Tak blisko. Cała się trzęsłam. Łza wzruszenia spłynęła po moim policzku. Trzymał mnie za rękę. Jego dłoń była ciepła, miękka i sucha. tak dobrze znałam te drobne blizny, otarcia, linie... te dłonie tak często mnie dotykały. Tak dobrze je znałam. Tak bardzo je kochałam...
Każdy fragment jego wyglądu był taki, jaki zapamiętałam, a nawet doskonalszy. Ciemnobrązowa, niechlujnie potargana czupryna. Ciemno-orzechowe oczy, wpatrujące się we mnie z napięciem, ulgą i tęsknotą. Jakby pytały: "To ty? Czy to naprawdę ty?".
- Jacob...-wychrypiałam z trudem.
Łza spłynęła po jego policzku. Pochylił się nade mną, tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Jego dłoń znalazłam się na moim policzku, druga na czole. Z jego szklistych oczu emanował taki smutek...
Nagle jego wargi dotknęły moich. Zrobił to nagle. Przymknęłam oczy. Czułam to, pamiętałam. To było słodkie. Delikatne. Czułe. Pachniał czekoladowymi ciasteczkami. Był zwykle gwałtowny i nieobliczalny, pełen siły i mocy. Jednak teraz... Był delikatny i ostrożny. Jego dłonie łagodnie badały moją twarz, a wargi smakowały usta.
- Sharnon...-szepnął, odrywając się ode mnie. Z trudem oddychałam, po tym pocałunku, który był dość krótki i łagodny, ale to właśnie ten odebrał mi dech w piersiach-Tęskniłem.
Rozpłakałam się na dobre. Czego ryczysz, głupia?! A może... to dobrze. Podobno dobrze jest sobie popłakać raz na jakiś czas. To oczyszcza. Pomaga.
Jego pierwsze słowa...
"Sharnon... Tęskniłem".
- O bogowie, Jacob-wychlipałam-Ja też tęskniłam.
- Myślałem, że cię straciłem...
- Martwiłam się o ciebie...
- Nie spałem nocami...
- Śniłam o tobie...
- Przestali w ciebie wierzyć...
- Myślałam o tobie...
- Nie poddawałem się...
- Twoje istnienie utrzymywało mnie przy życiu...
- Nie mogłem bez ciebie wytrzymać.
- Nie mogę bez ciebie wytrzymać.
- Nie będę mógł bez ciebie wytrzymać.
- Kocham cię!
Zarzuciłam mu ręce na szyje, wdychając jego słodki zapach, czując to dobre, stare, znajome ciało, które ogrzewało mnie w tak wiele nocy...



*Percy*
Ciężko jej było wierzyć. To było niesamowite.
- Czyli... ten chłopak... jest bratem Percy'ego?- spytał Leo.
Zapadła cisza. Każdy wbijał wzrok we mnie.
- Przyrodnim. To jeszcze syn Nike-odpowiedziała.
- Brawo-Ann poklepała mnie po plecach-Masz kolejnego braciszka.
- Ta...
Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Mam kolejnego brata? Kurde, super. Byłem zszokowany. Fajnie, że jest on... herosem. A może bogiem? Dobra, mniejsza o to. W sensie... Cyklopi też są fajni, ale... wolałbym grać w baseball, pewny, że nie odleci mi ręka, gdy ktoś poda do mnie piłkę.
- Obudził się?-zapytała córka Zeusa.
- Kto?-pytanie głupola.
- Syn Nike i Posejdona. Nazywa się Jack Drake. Co z nim?-rzuciła niecierpliwe spojrzenie Willowi.
- Och. Eee... Jeszcze śpi. Posejdon i Nike?-zagwizdał-Wybuchowo.
Pokiwałem głową.
Ta. Wybuchowo.
Coś o tym wiedziałem...
- To co? Idziemy do niego?- zaproponowała Piper.
Potaknęli wszyscy, wstając.
- Nie! Nie, nie, nie!-wykrzyczał wkurzony Will. Wszyscy zamarli-Tylko rodzina i ktoś spokojny! Leo, nie patrz tak na mnie... OK, sugeruję Percy'ego i... mhm... Może Franka? Ann?
- Dlaczego oni?-fuknął Leo-Ja też chcę!
- Sorry, stary- powiedziałem, kładąc mu dłoń na ramieniu- On jest woda i zwycięstwo. Ty jest ogień i mechanik. To trochę nie bardzo ze sobą... No wiesz o co mi chodzi-uśmiechnąłem się i wyszedłem razem z Frankiem i Annabeth.
Will podał nad numer jego pokoju.
- To była czwórka?-spytał cicho Frank.
- Ósemka!-syknęła Ann.
- Ach. No tak-wymamrotał Rzymianin.
Otworzyliśmy drzwi. Pokój wyglądał jak każdy inny-tego chyba nie muszę mówić.
WOW.
- Percy... On... On jest-szepnęła Annabeth, szturchając mnie w ramię.
- Ta-wyjąkałem-Widzę.
Koleś wyglądał prawie identycznie jak ja. Pewnie był nieco niższy. Mimo iż był szczupły, jego ciało było też umięśnione i muskularne. Czarne włosy były niechlujnie potargane na wszystkie strony. Oczy miał przymknięte- przy jednym oku rozciągała się od brwi do połowy policzka długa, lekko zakrzywiona blizna...
Podeszliśmy do niego. Will mówił, że będziemy mogli spróbować go obudzić...
- Hej... Mhm, Jack? Jack. Cześć, Jack-Ann lekko go szturchnęła w ramię.
Frank kulił się pod ścianę, a ja śledziłem efekty.
Ocena: marne, trója minus za technikę, panno Chase...
- ACH!-pisnęła panna Chase, skacząc w tył.
Chłopak otworzył oczy,
Oko, przy którym była blizna było koloru jasnoniebieskiego, elektryczno niebieskie, coś jak oczy Thalii. Drugie oko było morsko zielono, jak moje... wzdrygnąłem się. Facet przyprawiał o dreszcze.
- Gdzie ja...-wydyszał, patrząc na nas z przestrachem.
- Spokojnie, Jack-powiedziała łagodnie moja dziewczyna-wszystko jest dobrze.
- Skąd znacie moje imię? Gdzie ja jestem?-warknął, jego twarz nabrała surowego wyrazu-I czemu ten koleś wygląda prawie jak ja?-wskazał na mnie podbródkiem.
- Bo to jest twój przyrodni brat-odparła Ann.
To go zamknęło. Patrzył się na mnie, potem na Ann, potem znów na mnie. Franka nie zaszczycił spojrzeniem dwukolorowych oczu.
- Percy Jackson?-zgadnął.
- Skąd wiedziałeś?-byłem zaskoczony.
- Nessie o tobie mówiła. I o tobie... Piper?-zmarszczył czoło.
- Annabeth. Annabeth Chase-przestawiła się.
- Och. No tak-uśmiechnął się, a uśmiech miał łobuzerski, trochę szalony jak uśmiech Leona. To było niepokojące-A on?
- To Frank Zhang-rzekłem.
- A. Mówiły mi o tobie, ale cię nie poznałem-rzekł.
Rzymianin nie zareagował.
- Miło cię poznać... bracie-odezwał się do mnie.
- Yyy... Nawzajem... Jack... Lubisz pizzę?-spytałem.
- Percy!-upomniała mnie Ann.
Koleś zachichotał. Ej, może wcale nie był taki zły? Tylko te oczy...
- Ta. Pizza to moje drugie życie, zaraz po sportach ekstremalnych-odpowiedział.
- Super-zawołałem-To takie bungee...?
Pokiwał głową.
- Fu... To musi być okropne!-jęknął Frank,
- Ekstra!-zawyliśmy obydwoje.
Annabeth przewróciła oczami.
- Tacy sami...-wymamrotała-Jeszcze mi tu było drugiego Percy'ego!
Zaśmiałem się.
- Nie zwracaj na nią uwagi-szepnąłem głośno-Czasem wkurza, ale zazwyczaj...
- Percy!-fuknęła, żartobliwie uderzając mnie w ramię.
Zaśmiałem się. Śmialiśmy się.
Jack Drake patrzył na mnie z okruszyną zaufania, szczęścia. Był zadowolony. Wyczuł we mnie rodzinę. Super. Ekstra. Ja również się ciszyłem. Nawet go polubiłem... Tylko te oczy wzbudzały we mnie niepokój.
- A może opowiem wam, jak się tam znalazłem?-zaproponował.
- OK. Może być ciekawie-potaknął nieśmiało Zhang.
- Pewnie jesteś zaczarowany potworem!-wykrzyknąłem.
- Percy!-zawołała Ann, patrząc na mnie z naganą.
- Nie...-jęknął Frank, a my oboje się zaśmialiśmy.
Chłopak otworzył usta i zaczął opowiadać swoją historię.          
.------------------------------------------------------------
Szybko pojawił się ten rozdział, no nie? W każdym bądź radzie mam nadzieję, że wam się spodoba, bo mi się, przyznam szczerze, podoba. Czekam na komentarze... I co tam jeszcze?
Wkrótce więcej tego napiszę.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)

2 komentarze:

  1. Jejku, jak ty szybko to piszesz!
    Bardzo dobrze... ^^
    JakwspomniałamlubięJackaianiważsięgozabijać.
    To tak na marginesie.
    Jej (czy w każdym moim komie musi się pojawić to słowo?)! Uciekli już z tej siarkowatej wyspy i ogólnie wszystko jest dobrze! (znając życie... ciesz się chwilą)
    Czekasz na kom? Kom otrzymujesz XD
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No. Mam chwilę tylko rano i wieczorem, czasami w przerwach po obiedzie-tak to cały czas mnie nie ma XD
      Spoko. Jack nie umrze.
      No właśnie. Niech się cieszą chwilą :)
      Pozdrawiam.
      PS: Nie mogę się doczekać nowych rozdziałów u ciebie :D

      Usuń