sobota, 6 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XIV -SZANSA NA... KONTAKT

!Nessie!
Jego zawartość okazała się bardzo przydatna, ale na pewno nie godna oddania czyjegoś życia. Znalazłam tam bandaże, rutinoscorbin, dwie półlitrowe butelki wody, wodę utlenioną, ręcznik i kilka złotych drachm. To chyba było trochę dziwne (zwłaszcza ten rutinoscorbin), ale póki co, to tego nie komentowałam. Wzięłam bandaże, wodę utlenioną i rzuciłam się do towarzyszki.
Najgorsze było to, że nawet nie umiałam jej pomóc, chociażby oczyścić ranę! Czy wspominałam, że z pierwszej pomocy miałam dwóję i że za czwartym razem zdałam? Problem w tym, że ona nie ma czterech żyć.
Zaczęłam więc robić to, co uznałam w danej chwili za słuszne. Przecierałam delikatnie jej twarz ręcznikiem, starając się uspokoić. Spoko, to tylko wielka, prawdopodobnie zatruta rana, wykonana na oku mojej koleżanki do żywego mięsa... Spoko, dasz radę jej pomóc... Rana przestała krwawić. Póki co. Gdy tylko twarz Sharnon była w miarę "uprzątnięta", wetknęłam (delikatnie) ręcznik do jej oka, by zatamować krwotok (wiem, to wstrętne). Miałam tylko cichą nadzieję, że nic się nie stało z gałką oczną. Sprawdziłam jeszcze raz tętno, oddech- uhm, żyła. Może jej oddychanie nie było na szóstkę lub przynajmniej piątkę z plusem, ale ważne, że w ogóle było.
Odetchnęłam ciężko, wycierając ręce z krwi o spodnie. Niech sobie odpocznie, może się ocknie. Ja natomiast odeszłam do stolika z plecakiem zarzuconym na ramię, co chwila oglądając się na ranną. Cóż, nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza w TAKIM miejscu. Dokładanie zbadałam marmurowy stolik. Tak, rurka, woda, włącznik... Zmarszczyłam czoło, intensywnie myśląc.
No tak!
Iryfon!
Nacisnęłam żółty guzik na czarnym prostokąciku. Przez chwilę nic się nie działo. Potem rozległo się ciche syczenie, a następnie z rurki wystrzeliła woda. Chłodne kropelki, cudowne jak nigdy, srebrne i połyskujące w blasku... eee... lawy...? Załóżmy, że lawy. Przyjemna bryza zmierzwiła moją twarz miłym chłodzikiem. Uśmiechnęłam się pod nosem, przymknęłam oczy i rozłożyłam ramiona, kręcąc się w kółko pod miniaturowym prysznicem. Pozwalałam, by woda zmywała ze mnie kurz, krew, stres, łzy i pot. Oczyszczała mnie nie tylko zewnętrznie, ale i w środku. W dziwny sposób mnie uspokoiła i odprężyła. Odetchnęłam głęboko, pocierając palcami powieki. Mięśnie znów mi się napięły, a urocza chwila odprężenia minęła. Znów powrócił stres, trudy wędrówki, te wszystkie zmartwienia... Hm, może potem by tu tak przyprowadzić Sharnon? Otworzyłam oczy i się otrzepałam.
Dobra. Trzeba działać.
Wyciągnęłam jedną złotą drachmę i rzuciłam ją w zimną bryzę, szepcząc słowa wyryte w mej pamięci jak przekleństwa na szkolnych ławkach:
- Irydo, bogini tęczy, przyjmij moją ofiarę.
Wbijałam wzrok w miejsce, gdzie zniknęła drachma. OK, ofiara została przyjęta. Skupiłam się intensywnie na Obozie Herosów. Obóz Herosów, Obóz Herosów, Obóz Herosów...
ŁUP!!!
Otworzyłam usta, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk- jakbym miała tą kulkę. Wylądowałam na plecach, odrzucona jakąś siłą- pewnie tą, która wydała ten trzask, przypominający błyskawicę. Przez moment zabrakło mi tchu, ogłuszona i ciut ogłupiona mrugałam, kaszląc. Moment dezorientacji minął tak szybko i nagle, jak się pojawił. Szybko się podniosłam (głównie z obawy, żeby mi się nie zapaliła koszulka) i podeszłam do irfyonu. A raczej tego, czym powinien być iryfon.
- O nie. - wyszeptałam, czując narastającą złość, potęgowaną rozpaczą i tym idiotycznym poczuciem beznadziejności- Nie. Nie. Nie, nie, nie!...
"Ekran" iryfonu był... no... sfajczony. Cuchniało spalenizną, a siarka tylko pogarszała ten zapach, aż piekły, niemal łzawiły oczy. Zamiast widzieć stary, dobry Obóz widziałam tylko czerń. Co jakiś czas rozlegało się ciche, krótkie "trzask!" i przebiegały białe linie. Po krótkim momencie  na ekranie pojawiły się trochę niewyraźne, białe litery, które powoli się malowały na owym ekranie. Zupełnie, jakby czyjaś niewidzialna dłoń stała tutaj i je pisała.

PRZYKRO MI, NIE MOŻNA NAWIĄZAĆ POŁĄCZENIA.
BRAK SYGNAŁU.
BRAK SYGNAŁU.
BRAK SYGNAŁU.

Zmarszczyłam czoło. Zrozpaczenie nastąpiło niedowierzaniu, a potem... złości. Co ta głupia bogini sobie wyobrażała?! Kim ona w ogóle jest, żeby tak sobie żartować?! Odmówiła połączenia samej córce Zeusa! Zazgrzytałam zębami, zaciskając pięści.
To chyba jakieś jaja!
Nie dość, że to dziadostwo mnie nie połączyło z przyjaciółmi, to jeszcze mi zżarło kasę!
Jak jakiś śmiertelniczy automat w markecie!

Wbijałam intensywnie wściekły wzrok w ekran i to małe, upierdliwe jak mucha urządzenie. Głupie, głupie, głupie...
TRZASK!
Na moment przed oczami miałam czarny dym. Teraz już zajeżdżało spalenizną. Iryfon-nasza jedyna szansa, nadzieja na połączenie się z Obozem, naszymi przyjaciółmi i moim bratem-wybuchł. Lekko dymił, co jakiś czas pojawiały się maleńkie, elektryczno niebieskie iskierki.
Super.
Po prosto świetnie.
Wysadziłam iryfon.
Miałam ochotę wrzeszczeć, krzyczeć. Czarne włosy uniosły się, lekko się elektryzując. Ogarnął mnie lodowaty podmuch wiatru, szczypiący twarz. W moich dłoniach kotłowały się burze, szumiały tornada i cichuteńko trzeszczały odległe grzmoty. Już miałam wcelować dłonie w przyrząd, by dać upust złości i coś po prostu wysadzić.
- Ekhem... Ekehm... Ne... Ne... Nessie...? C-co... c-co się sta... stało-ło...?-usłyszałam chrapliwy, słaby głos za sobą.
Odwróciłam się.
Moja rudowłosa przyjaciółka leżała z jednym otwartym okiem. Oddychała, głośno i chrapliwie, ale oddychała! Nawet nie wiecie jak się cieszyłam!
- Sharnon, ty...!- zawołałam z uśmiechem, odwracając się i wznosząc dłonie w górę.
I nie dokończyłam.
Ponieważ z moich dłonie wystrzeliły czarne błyskawice prosto w niebo i...
moją umierającą przyjaciółkę.
 

-Hazel-
- To bardzo delikatna sprawa. Rozumiecie?
Potaknięcia, kiwania głowami. Pewno, że rozumieją.
- Mam pewną sugestię, teorię. Dość bolesną dla chłopaków. Ale niezwykle prawdopodobną- spojrzałam tu na Piper. Ta tylko skinęła głową z grobową minę, zachęcając mnie do dalszej przemowy. Wzięłam głęboki oddech- Myślę, że... że... Nessie Night i Sharnon Shadow... że... że one...
- Nie żyją?- wtrąciła Rachel.
Ja, Piper i Annabeth spojrzałyśmy na nią. Piper była zmieszana, podobnie jak ja. Szare oczy Ann były nieprzeniknione i twarde jak stal.
Zerknęłam na Pipes, z mimowolnymi łzami w oczach. Ta, z miną jakby ją napadł szczękościsk, pokiwała głową. Jej oczy też były szklane. Ann drgnęła niespokojnie. Na moment przez jej twarz przebiegły setki emocji, ale potem powróciła do swojego zamyślonego, twardego stanu.
O-o.
- Tak. Nie żyją.
Mój głos brzmiał obco, nieprzyjemnie. Bałam się go i bałam się swojej reakcji. Wybuchnę płaczem? Nie. To tylko śmierć- bywałam w gorszych opałach... Więc czemu mnie to tak rusza? Dlaczego?! Ręce mi się zatrzęsły, ale to opanowałam. "Dość, Levesque. Dość"-pomyślałam stanowczo-"Przestań."
Rachel wbiła wzrok we własne buty, Ann gdzieś w przestrzeń, Piper w swoje kolana. Moje spojrzenie błądziło tu, tam, tu, tam...
Uczciłyśmy ich pamięć swoją własną minutą ciszy.
Przerwała ją Annabeth.
Wstała, zacierając ręce i spoglądając po nas stalowym wzrokiem.
- Chodźcie dziewczyny. Powiemy to chłopakom. Nie patrz tak na mnie Piper, pewnie, że powiesz to Jasonowi. Rachel wytłumaczy to Chejronowi. Potem uzgodnimy, która powie to Jacobowi. Chodźcie. Nie ma sensu tego przeciągać.
Jedno spojrzenie po sobie i wszystkie już wiedziałyśmy.
Wstałyśmy jednocześnie i ruszyłyśmy za córką Ateny, by powiedzieć najbliższym okrutną prawdę.

2 komentarze:

  1. Hazel! masz natychmiast przestać wygadywać te brednie! po prostu masz przestać!
    Choć nie... to mogą nie być brednie w związku z tymi błyskawicami Nessie...
    Nevermind.
    Strasznie fajnie piszesz. tak łatwo mi się to wszystko czyta. Ale to tyle. nie mogę przecież zawsze tylko o tym twoim talencie, nie?
    U mnie zaraz pojawi się kolejna Córka Wojny, tak jakby co.
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekstra!
    Nie mogłam się doczekać Córki Wojny ;)

    OdpowiedzUsuń