niedziela, 21 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXIII - PODDAJĘ SIĘ

*Nessie*
Powoli odzyskiwałam świadomość.
Każda część ciała mnie bolała, a najbardziej ramię, które pulsowało ostrym, przeszywającym bólem. Słyszałam ostrożne kroki, chyba dwóch osób. Odwróciłam głowę, wtulając ją w jakiś miękki, ciepły materiał, pod którym wyczułam coś twardego, coś co się lekko poruszało. Słyszałam ciche "stuk...stuk...stuk..." przypominające kołatanie serca. Poczułam delikatne kołysanie, a do nozdrzy dostała się woń morskiej, słonej wody, jakbym siedziała na plaży, nad morzem. Westchnęłam ciężko, wtulając głowę w materiał. Usłyszałam cichy śmiech, oparcie dla mej głowy zatrzęsło się. Zacisnęłam powieki. Nie, nie, nie... Nie chciałam się budzić. Nie chciałam już mierzyć się z tym wszystkim. Dlaczego nie mogę tego... przespać?
- Ona chyba się budzi- zabrzmiał zaskakująco głośny głos Jacka.
- Yhm. Za chwilę zrobimy przystanek- odparła Sharnon.
Z zamkniętymi oczami wdychałam tą przyjemną, morską woń kojarzącą się z latem i wakacjami. Miałam stamtąd same dobre wspomnienia. Zrobiło mi się ciepło, bezpiecznie i przyjemnie. Mogłam tak leżeć w nieskończoność.
- OK, połóż ją- zadecydowała Rzymianka.
Woń urwała się, poczucie bezpieczeństwa i ukojenia prysło jak bańka mydlana. Skuliłam się, ignorując protest obolałego ciała. Prawie natychmiast moja skóra dotknęła suchego, chłodnego materiału- pewnie koca z plecaka, jak zgadywałam. Jęknęłam ciężko. Coś koło mnie usiadło.
- Jak się obudzi, dasz jej pić- rzekła Sharnon-Ja pójdę na zwiad.
- Dobra- odpowiedział Jack.
Kroki dziewczyny oddaliły się.
Byłam już naprawdę wybudzona. Otworzyłam oczy, biorąc gwałtownie powietrze. Widziałam czerwonawe niebo. Tak, leżałam na kocu. Obok mnie leżał czarny, sportowy plecak, zdobyty przeze mnie.
- Hej- usłyszałam cichy głos nad głową.
Spojrzałam w górę. Uch... To tylko Jack.
- Hej- szepnęłam, unikając jego wzroku.
Przez moment panowała krępująca cisza. On się na mnie patrzył, ale ja odwracałam głowę.
- Mhm... Chcesz pić?- zapytał.
Kiwnęłam głową. Syn Posejdona chciał mnie napoić, ale ja zabrałam mu butelkę z ręki.
- Poradzę... sobie...- powiedziałam.
- Jak chcesz.
Oparłam się mniej bolącą ręką i przyłożyłam butelkę do ust. Chłodny napój, błogosławiona woda, pociekła mi do ust. Piłam z milczącą rozkoszą, doceniając piękno wody. Dlaczego przedtem nie cieszyłam się tak smakiem wody?
Odłożyłam butelkę i, oddychając ciężko, upadłam na plecy z cichym jękiem.
- Wszystko OK?- zapytał z niepokojem Grek.
- Ta... Tak...- wyjąkałam, choć nieco kręciło mi się w głowie-Co się stało?
- Nie musisz teraz...
- Powiedz- przerwałam mu stanowczo, po czym spojrzałam prosto w jego różnokolorowe oczy-Proszę.
Ten tylko przewrócił oczami, westchnął i odrzekł:
- Pamiętasz co się ostatnio wydarzyło? Bogów? Boginie?
Przymknęłam oczy. Syknęłam z bólu. Przez głowę przesuwały mi się pojedyncze obrazy: trzy boginie, pegazy, sztylet, walczący Jack, trzej bogowie, Zeus...
- Pamiętam- wyszeptałam.
- Bogowie pokonali boginie. Ja z nimi walczyłem. Nyks postanowiła we mnie rzucić sztyletem, podczas gdy Nike i Hekate mnie miały zająć. Jednak ty się rzuciłaś między sztylet i mnie. On wbił ci się w ramię. W tym samym momencie polecieliśmy na pegazach do naszych ojców, którzy się tu pojawili. I oni walczyli z boginiami. Wygrali. Powiedzieli nam, że jesteśmy... bogami. Moją mamą jest Nike, Sharnon Hekate (jak się później okazało-Trywia), a twoją... Nyks, bogini nocy i ciemności. Mieliśmy być bogami, ale jesteśmy herosami o mocach bogów. Podobno nasze moce jeszcze się rozwiną. Zeus, Pluton i Posejdon mówili, że wasi przyjaciele już niedługo nas stąd wyciągną- zakończył mówić.
Głowa pulsowała mi bólem. Tak, tak... Powoli, bardzo powoli sobie wszystko przypominałam. Pamiętałam. Jednak byłam w szoku. Co... Jak...???
- Jesteś pewna, że się dobrze czujesz?- zapytał z niepokojem w głosie chłopak.
- Szczerze?- spojrzałam na niego.
Kiwnął głową.
- Nie- uśmiechnęłam się kwaśno- Nie jestem pewna.
- Musisz po prostu odpocząć- rzekł z taką troską w głosie, że aż mi się zrobiło głupio.
- A dlaczego z tobą jest wszystko w porządku? Co z twoją kostką?- zapytałam.
- Posejdon mnie uzdrowił. W sumie, Sharnon też Pluton pomógł odzyskać siły- odparł.
Zacisnęłam zęby, czując złość. Mój ojciec jest podobno tak potężny i tak ważny, dlaczego mnie nie uzdrowił? Sharnon i Jack już stanęli na nogi, a ja? Nie chcę się wymądrzać. Rzadko kiedy się tym wywyższam, ale... no ej, mój ojciec jest KRÓLEM BOGÓW! Rządzi wszystkimi! Dlaczego więc nie uleczy własnego dziecka? Jego bracia jakoś to zrobili...
- Hej, Ness!
Odwróciłam się gwałtownie. Sharnon szła w moim kierunku.
- Hej- uśmiechnęłam się.
- Wszystko w porządku?
Nie lubiłam kiedy ktoś się o mnie troszczył, ale zatroskana Sharnon... To był niezły widok.
Zachichotałam.
- Czego rżysz?- syknęła.
- Czyżby nasza nieustraszona Rzymianka miękła?- spytałam jadowicie.
- Ha, ha- córka Plutona zrobiła taki gest, jakby chciała mnie uderzyć- jak tylko staniesz na nogi, to odetnę ci ten uśmiechnięty łeb!
- Ooo, już się boję-wymamrotałam.
Śmiałyśmy się i docinałyśmy sobie, zapominając o istnieniu Greka.
- Może byśmy już ruszyli, co?- Jack wydawał się być zniecierpliwiony.
- Co? Och, tak, jasne- Sharnon spoważniała- Jack, weźmiesz Ness na ręce, a ja...
- CO?!- zaprotestowałam gwałtownie-NIE! Sama pójdę!
- Nessie, z całym szacunkiem, ale jesteś osłabiona, odwodniona i bóg wie co jeszcze. Musimy dotrzeć na miejsce w którym się znalazłyśmy. Jeśli nasi przyjaciele się tu znajdą to nie będą musieli nas szukać. Poza tym musimy się pospieszyć.
Zaklęłam rozgniewana pod nosem. Zeusie-czasem jesteś genialny, ale czasem...
- Sama pójdę- zadecydowałam gniewnie.
Oparłam się o Sharnon i Jacka. Położyłam na nich cały swój ciężar ciała, a potem... Wydałam z siebie zduszony okrzyk bólu, skrzywiłam się, kolana się pode mną ugięły. Herosi mnie złapali.
- Nessie- Sharnon uklękła na wysokość moich oczu- Proszę. Pozwól sobie pomóc. Ustąp.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam być obciążeniem dla zespołu, ale i głupio byłoby ustąpić... Westchnęłam, przewracając oczami.
- No dobra- wymamrotałam-Ale później cię zabiję.
Oczy córki Plutona rozbłysły, wykrzywiła usta w porywczym uśmieszku.
- Jasne.
Jack chwycił mnie, a ja poczułam się jak ostatnia idiotka. Przedtem mi to sprawiało przyjemność... Wzdrygnęłam się. Mimowolnie oparłam głowę o jego umięśnioną klatkę piersiową. Przymknęłam powieki, czując jak mi ciążą...



^Nico^
Nie udało się!
Nic się nie udaje! Kalipso trochę mi pomagała. Ona i Chejron byli świetnymi członkami zespołu. Dużo z nią rozmawiałem, zbierałem notatki na temat pozaprzestrzenno-czasowych wysp. Kalipso mówiła, że można się tam teleportować. Próbowaliśmy wszystkiego, co mówiła Kalipso. Pracowaliśmy nad tym już 2 tygodnie, a dziewczyn nie było od 6 tygodni. Chcieliśmy tam wrzucić Hazel (sam się zgłosiła), ale nie wyszło. Potem Jason próbował, a potem jeszcze Percy- też nie wychodziło. Próbowaliśmy naprawdę wielu różnych komplikacji. Poza tym uczyliśmy się teleportować, a ja sam próbowałem tam podróżować cieniem- na próżno. Wróciłem zakrwawiony i praktycznie rozerwany na pół i gdyby nie szybka pomoc Willa nie wiem jak by się to skończyło...
- Kalipso?- spytałem cicho.
Spotykaliśmy się w Wielkim Domu, to i też tam ją zastałem.
- Tak?-odwróciła się.
- Muszę ci coś powiedzieć- wymamrotałem.
- No to mów- zachęciła mnie.
Wziąłem głęboki oddech.
- To się chyba nie uda. Poddaję się. To... To nie wyjdzie. Nessie i Sharnon są już tam od ponad sześciu tygodni. Odpuśćmy sobie. Proszę.
Przez moment wpatrywała się we mnie bez jakiś uczuć. Po czym...
- CO?!
Wrzasnęła piskliwie, aż odskoczyłem w tył.
- Co ty sugerujesz? Żebyśmy się PODDALI?! TAK PO PROSTU?! OSZALAŁEŚ?! NIE!!! Może ty tak, ale ja nie! Nie zawiodę Jacoba, Jasona, a nawet Thalii-to przecież jej siostra! A więc idź stąd! Nie to nie, idź sobie, proszę bardzo! No już! JUŻ!- wrzeszczała.
Próbowałem się odezwać, coś do niej powiedzieć, uspokoić ją, ale ona mnie zagłuszała.W końcu nimfa postanowiła zaatakować- sięgnęła po jakąś filiżankę i rzuciła tym we mnie. Uchyliłem się.
- Kalipso!   

- Zamknij się!
Tym razem w moim kierunku poleciał obrazek. Odskoczyłem w bok. Potem kolejna filiżanka.. i jeszcze jedna...
Wyskoczyłem z Domu i zamknąłem drzwi. Ciężko dysząc, wylądowałem na ziemi. Siedziałem, oddychając ciężko.
- Hej- drgnąłem. To była Hazel.
- Coś się stało?- zapytał Frank.
Przez chwilę milczałem.
- Ja... się poddałem. Nie odnajdziemy Sharnon i Nessie. Powiedzcie to reszcie. Szykujcie całuny pogrzebowe. Cześć-warknąłem oschle, podniosłem się na równe nogi, po czym pobiegłem w kierunku lasu.

3 komentarze:

  1. Hej!
    Rozdział boski, co tu więcej mówić? Naprawdę mi się wszystko podoba!
    Muszę kończyć, piszę to trochę w przerwie...
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wszystko :D
      Pozdrawiam, trzymaj się :)

      Usuń
    2. U mnie post rysunkowy XD.
      Córa już jutro

      Usuń