czwartek, 11 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XVIII - WALKA I DUCHY

-Nessie-
Skradałyśmy się z napiętymi nerwami jak struny skrzypiec. Zaciskałam palce do białości na rękojeści mojego ukochanego miecza ze srebrnym ostrzem, które przecięło na wylot już niejednego potwora. Hm, zamyślona Sharnon-to tak zabawnie wyglądało! Ściągnięte brwi, zmarszczone czoło, a w jej złotych oczach nie płonął ani porywczy ani złośliwy błysk. Powaga i koncentracja. Ciekawe, co by powiedział Jacob na jej widok...
"Ona chociaż ma do CZEGO wracać..."-wyszeptał jadowicie jakiś uszczypliwy głosik w mojej głowie.
"Zamknij się"-odpyskowałam mu w myślach, zaciskając wargi.
Ruda spojrzała na mnie i wydała nieme "na trzy". Pokiwałam głową, na znak, że zrozumiałam. Jej wargi poruszały się...
Raz...
Przyczajona, ruszyłam za pagórek. Jeśli to wróg (a jest to diabelnie prawdopodobne) to go zaatakuję przynajmniej od tyłu.
Dwa...
Hah, skupiona Sharnon... Do cholery, skup się!
Trzy!
Wyskoczyłam zza czarnego, asfaltowego pagórka, z mieczem gotowym, choć, szczerze mówiąc, wolałabym mieć teraz przy sobie maszynówkę albo wiatrówkę.
- No nie!-wrzasnęłam z rozczarowania.
Nie żeby coś, ale spodziewałam się rannego minotaura, może jakiegoś tytana albo upiornego centaura. A może i samego smoka? Nie no, to dobrze, że GO spotkałyśmy, ale z takim smokiem, chociaż byłaby rozróba, a tak to co? Czyżbym zaczęła myśleć jak Sharnon?
Nie narzekałam, na brak przygód, ale...
Ale. No właśnie.
Na polanie leżał około szesnastoletni chłopak z czarnymi, rozwichrzonymi włosami. Leżał w obdartych ciuchach, całkiem zakrwawiony. Mniejsza z nim. Tak poraniony koleś nawet by mi nie przyłożył, więc nie był większym zmartwieniem. W tej chwili gnębiło mnie inne pytanie: CO go zaatakowało?
- Opuść miecz-wydała rozkaz Sharnon- Wydaje się być niegroźny. Mnie bardziej ciekawi, co go tak poraniło...
- Jestem ciekawa-rzekłam-Czy to tutaj wróci.
Nagle za nami rozległ się szelest skrzydeł. Uniesiony miecz przeciął powietrze ze świstem, gdy odwróciłam się na pięcie.
- Nessie! Wykrakałaś!-fuknęła Ruda, wyciągając swoje noże do rzucania.
Stojące przed nami potwory były... dziwne. Od pasa w górę; piękne nastolatki, z mnóstwem makijażu i długimi, gęstymi, zadbanymi włosami. Jednak od pasa w dół... Aż się wzdrygnęłam. Miały ośle nogi. I wcale nie wyglądały tak dobrze jak satyrowie. najwyższa z nich, blondynka, zasyczała, zaciskając swoje długie pomalowane paznokcie.
- Spadać!-warknęła.
- Wynocha!-zawtórowała jej reszta.
- Wybaczcie dziewczyny-odparłam-Ale nie zamierzamy się stąd wynosić.
- To wampirzyce-wyszeptała Sharnon.
Dziewczyna przypominająca Japonkę zaśmiała się.
- Zgadza się, Rzymianko, córko Plutona. W istocie-jesteśmy wampirzycami!
- Żywimy się krwią młodych mężczyzn. Jeśli odejdziecie, nic wam się nie stanie. A jeśli nie... No cóż, zabijemy was-wzruszyła ramionami blondyna.
- Nie martwcie się-dodała szatynka-Nie wypijemy waszej krwi!
- Jesteśmy taaakie głodne...-ruda oblizała się po wargach-Nie wiecie, jak dawno nie jadłyśmy!
- Spoko-wymamrotała dziewczyna Jacoba-nakarmimy was!
Wymawiając ostatnie słowa, wyrzuciła nóż przed siebie. Ostrze przeszło na wylot przez Japonkę, której ciało zniknęło, sycząc. Jej towarzyszki zawyły.
- Która następna?!-krzyknęłam wyzywająco, machając ostrzegawczo Smokiem.
I to był błąd.
Wampirzyc zostało pięć. Trójka rzuciła się na mnie, a dwójka zaszarżowała na Rzymiankę.
Okazało się, że miały ostre pazury, były szybkie i zwinne. Jedną z nich zabiłam, z dwiema walczyłam. Kopałam, skakałam, potrafiłam zrobić przewrót (fikołek) w powietrzu, ale one były... cóż, muszę przyznać, że niezłe. W końcu odbiłam się od ziemi, zrobiłam fikołka i w locie wbiłam miecz prosto w głowę jednej z dziewczyn. Ha, została jedna!
- Ha!-zawołałam-Łyso?!
Wampirzyca zasyczała w odpowiedzi. Kątem oka spojrzałam na Sharnon. Super, jej też została jedna przeciwniczka. Gdy nagle...
ŁUP!
Kościste palce zacisnęły się na moich ramionach, uniosły z zaskakującą siłą i wyrzuciły w powietrze. Kaszląc i krztusząc się, wznosiłam się w powietrze. Dostrzegłam jak moja rywalka biegnie w kierunku rannego.
- NESSIE!-wrzasnęła Rzymianka.
Obudziłam się.
Na Zeusa!
Ja spadam!
W błyskawicznym tempie zmanipulowałam podmuchy powietrza i unosząc się, pofrunęłam w kierunku wampirzycy. Była tuż-tuż od niego...
Zacisnęłam zęby.
- Gromie! Błyskawico!-zawołałam, rozkładając dłonie.
Po mojej prawej stronie pojawił się Grom, a po lewej-Błyskawica. Zaszczekały radośnie, choć ich oczy pozostawały chłodne i czujne.
- Atakować! Już!-zakomenderowałam, wskazując mieczem na klękającą wampirzycę.
Ruszyły, bez szczeknięcia. Grom grzmiał gdy biegł. Raz po raz, tym malutkim światem wstrząsały potężne huki uderzeń. Ciało Błyskawicy olśniewająco lśniło od małych błyskawic, przeszywających jej ciało. Nagle oba psy jednocześnie uderzyły w klękającą wampirzycę.
HUK!
ŁUP!
TRACH!
Na moment świat znikł w olśniewającym, białym blasku.
Otworzyłam oczy.
Leżałam na ziemi, przy mnie stały psy, dyszące ze zmęczenia. Sharnon właśnie się podnosiła. Wampirzyc nie było. Jęczący, krwawiący chłopak. W ręce ściskałam miecz.
Ruda podeszła do mnie, pomagając mi wstać.
- C-co się... stało...?-wyjąkałam.
Westchnęła, spoglądając w dal.
- Twoje psy wysadziły wszystkie wampirzyce. A ten chłopak...-zacisnęła wargi- to chyba heros. Raczej Grek.
Zmarszczyłam czoło.
- Skąd wiesz?-spytałam.
Sharnon przez chwilę się wahała.
- Bo powiedział: "Posejdon... Jestem synem Posejdona...".



^Leo^
To było bardzo dziwne spotkanie.
Nico i Percy przynieśli hamburgery i colę, przy okazji kłócąc się, co jest lepsze: KFC czy McDonald (osobiście popieram KFC). A Hazel mnie tu przyprowadziła. Tu-znaczy zgromadziliśmy się w pokoju Percy'ego.
- Dobrze... A... po co mnie tu przyprowadziliście, co Trójko Doskonałych?-spytałem unosząc brwi i huśtając się na niebieskim krześle.
Nico i Percy przerwali kłótnię, spojrzeli na siebie, potem na Hazel, a w końcu na siebie. Syn Hadesa westchnął.
- JEŚLI Nessie i Sharnon naprawdę nie żyją, to spotkamy ich duchy. A jeśli żyją... No cóż, duchy nam to powiedzą. Wtedy... Wtedy będzie nam potrzebna pomoc Kalipso.
Zakrztusiłem się własną śliną.
- CO?!-wrzasnąłem.
- Kalipso-rzekła ze spokojem Hazel.
- Ona ma doświadczenie...-zaczął się tłumaczyć Nico-gdybym z nią porozmawiał, pomogłaby nam odnaleźć...
- NIE!-krzyknąłem w proteście, czując jak pieką mnie policzki. Nie, nie, nie... Przed oczami miałem obraz Kalipso... Nie, nie, nie... Głupi mózgu, STOP!...- Nie sprowadzę tu Kalipso! Nie ma mowy! Mam nadzieję, że one nie żyją!
Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem z Domku Trzeciego. Biegłem, biegłem i biegłem. W końcu się zatrzymałem, sam nie wiem gdzie. Wbijałem wzrok w ciemność, po moich policzkach ciekły łzy, które rozmazywały mi cały obraz.
Syknąłem z bólu. Obraz Kalipso był wyraźny... Nasze mieszkanie... Pocałunek... Spacer... Wycieczka harleyami... Gra w nogę... Droczenie się... Wycieczki na Festusie...
Dlaczego ludzie zawodzą?...
- Nie chciałem tego powiedzieć-wyszeptałem, patrząc w niebo. Kierowałem swoje prośby do bogów- Nie chcę, żeby Nessie i Sharnon nie żyły, rozumiecie?! Chcę, aby Nessie i Sharnon żyły! Proszę!


+Hazel+ 

- I co narobiliście?-syknęłam ze złością, patrząc na brata i właściciela tego domku.
- To nie ja!-zaprotestował Nico.
Zbladł, jego cienie pod oczami stały się smoliście czarne. Palce nerwowo obracały czaszkę na jego palcach. Zdenerwował się.
- Hej, hej, hej-Percy zauważył napięcie-Już biorę łopatę. Idziemy. MUSIMY to sprawdzić, jasne? No, nie ma co rozpaczać. To tylko Leo. Zaraz m,u przejdzie-wstał-Ej. Jesteście głusi? IDZIEMY.-rzekł z naciskiem.
Zirytowany Nico coś mamrotał pod nosem, czaszka na pierścieniu wirowała, a potem wziął głęboki oddech.
Ruszyliśmy przed siebie. Pochodem dowodził Nico, który niósł jedzenie dla umarłych. Za nim szedł Percy, pogwizdując cicho i wymachując łopatą. Syn Hadesa raz po raz musiał odskakiwać w tył, by nie dostać w głowę. Ja szłam za nimi, pogrążona we własnych myślach.
- Dobra-Nico się zatrzymał i niemal natychmiast zgiął się w pół.
- Przyłożyłem ci?-spytał Percy, wbijając łopatę w ziemię.
- Nie-wycedził-Ale mało brakowało.
- Sorry, ale powinieneś iść szybciej-fuknął syn Posejdona.
- A ty mógłbyś nie wymachiwać tym cholerstwem-odgryzł się Nico.
- A ty...-widziałam zaciętość w oczach chłopaka Annabeth.
- Uspokójcie się. Percy, zacznij kopać-zadecydowałam.
Chłopak spojrzał na mnie z fałszywym wyrzutem.
- Nie będziesz decydować o moim życiu...
- Percy-warknęłam.
Ten tylko przewrócił oczami i wziął się do roboty. Mój brat stał obok. Jego ciemnobrązowe, niemalże czarne oczy, przesuwały się to tu, to tam. Jego usta lekko się poruszały, jakby coś szeptał. Zmarszczył czoło.
Jego relacje z Percy'm bywały... hm, różne... Obecnie byli dla siebie coś w stylu kolego-dobrych znajomo-kumpli.
Martwiłam się. czy nam się uda? Czy wszystko pójdzie OK? Czy spotkamy trupy dziewczyn, czy może duchy powiedzą nam, że ich nie ma w Podziemiu?
- Dobrze, wystarczy-stwierdził zwolennik McDonalda.
- Oczywiście, panie zatęchłych trupów-odrzekł Percy, kłaniając się i naśladując Leo.
- Przymknij się i wyłaź z dołu-odparł szorstko Nico.
Chłopak wsypał tam hamburgery i wylał colę i pepsi, po czym wypowiadał słowa, których nie byłam w stanie dosłyszeć. Siedziałam sobie z boku, przyglądając się wszystkiemu. Ukochany Ann oparł się o łopatę i mamrotał coś o marnowaniu jedzenia.
Nagle owiał nas zimny wiatr. Z dołu wydostały się perlisto białe postacie o trochę rozmazanych kształtach. Duchy.
Ciało Percy'ego zdrętwiało. Wyciągnął z kieszeni swój magiczny długopis-Orkan. Nico postanowił poprowadzić normalną konwersację heros-duch.
- Witaj-pokiwał głową.
- Oooch!-zapiał duch- Syn Hadesa! Nie spodziewaliśmy się pana...
Nico uciszył go prostym machnięciem dłoni.
- Ja tu w innej sprawie-i wszystko wytłumaczył.
Duch słuchał i wyraźnie bał się mu przerwać. Gdy Król Upiorów skończył mówić, truposz odezwał się tylko krótkim:
- Sprawdzę. Będę za pięć sekund.
Po czym rozwiał się w mgiełkę.
Mówiąc "pięć sekund", miał na myśli NAPRAWDĘ pięć sekund. Po sekundach wynurzył się z powrotem i rzekł:
- Przykro mi, nikogo takiego nie ma. Może szanowny pan di Angelo się pomylił?
- Nie!-warknął ostro "szanowny pan di Angelo"-Jesteś pewien? Nie ma ich tam?
- Jestem pewien-przyrzekł.
- Na pewno?- chłopak mierzył go świdrującym spojrzeniem.
- Na pewno! Z ręką na sercu!-zawołał nieżywy, po czym wcisnął swoją dłoń w pierś i wyciągnął z niej białe serce, pulsujące jeszcze.
- Fuuuuuj...-zawyliśmy ja i Percy.
Mieszkaniec Domku Trzynastego to zignorował. Powiedział jedynie:
- OK, możesz schować dowody.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę przyciszonymi głosami. Duch raz po raz znikał, to znowu się pojawiał. W końcu mój brat machnął na niego ręką i ten znikł na dobre.
Rozmawiający z duchem odwrócił się i podszedł do nas.
- I co? I co?-pytał Percy, zaczynając machać łopatą, co nie umknęło uwadze Nica, który wolał się odsunąć.
- Po pierwsze przestań machać tą głupią łopatą-syknął, po czym spoważniał i zwrócił się głównie do mnie-Duchy ich nie widziały. Nie ma ich w całym Podziemiu. Przekazano nawet wiadomość... naszemu ojcu. Twierdzi, że nikogo nie spotkał o takich imionach, choć CZUŁ ich śmierć. Mówi, że obecnie przebywają w stanie takiej a la śmierci. Są wyczuwalne ale bardzo słabo, prawie wcale. Nie ma pojęcia, o co chodzi, ale mówi, że tak było też z Kalipso.
- Czyli...-Percy usiłował myśleć.
Zirytowany Nico wywrócił oczami.
- Pomyśl trochę! To znaczy, że one żyją!
- No to super... No nie?-chciał się upewnić syn Posejdona.
- O nie-wyszeptałam.
Ta, to trochę chamskie. Ale... Myślałam bardziej o...
- Leo-wyszeptałam, spoglądając na brata.
Porozumiewawczo skinął głową.
- Trzeba będzie go przekonać, żeby porozmawiał z Kalipso i, co ważniejsze, ją tutaj sprowadził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz