+Percy+
Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy pisk opon.
- Chyba wrócili- wymamrotał Frank.
- Chodźmy zobaczyć!- zawołała Piper i ruszyła szybkim krokiem w kierunku tego jazgotu.
Wszyscy poszliśmy za nią. Wyszliśmy za bramę i stanęliśmy na chodniku. Leo kulił się przy drzewie Thalii, teraz pilnowanym przez smoka.
Ann zmarszczyła czoło.
- Samochodem?
- No wiesz... Piper też kiedyś ukradła samochód...-wyszczerzyłem zęby w uśmiechu do córki Afrodyty.
- Zamknij się!- usłyszała to.
Z małego, poskładanego z różnych części volkswagena wyślizgnęła się piękna postać Kalipso. Długie, karmelowe włosy, szczupła sylwetka, biała sukienka... Poczułem na sobie stalowe spojrzenie Annabeth. Potem z pojazdu wytoczył się Jason. Chciało mi się z niego śmiać- szrama na policzku, przekrzywione okulary, rozczochrane włosy i to zataczanie się, wyglądało, jakby przeżył niezłą masakrę. Następnie z tyłów wyślizgnęła się Hazel w nie lepszym stanie niż syn Jupitera.
- Jason!- wrzasnęła Piper na jego widok i zaraz do niego podbiegła.
Frank podszedł szybkim krokiem do swojej dziewczyny.
Kalipso uniosła brwi, ziewnęła, przeczesała rękę włosy i wyciągnęła walizkę z dymiącego bagażnika, po czym ruszyła w naszym kierunku.
Czułem wstyd i upokorzenie oraz skrępowanie, między innymi dlatego, że była tu tez Annabeth... Ach, gdyby nie ona jakoś łatwiej by się to potoczyło.
- Kalipso-zadudnił Chejron, nagle się przy mnie pojawiając- Miło cię widzieć!
- Wzajemnie-odparła uprzejmym głosem nimfa.
- Cześć- spojrzała w naszą stronę z jakimś dziwnym odczuciem w oczach.
- Cześć- dopowiedziała trochę zbyt zaborczo Ann, łapiąc mnie za rękę.
- Hej...- bąknąłem, czując się jak idiota.
- Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju- mówił centaur.
- Dziękuję, ale sama trafię- odparła, uśmiechając się grzecznie.
- No dobrze...- potaknął ciut zmieszany Chejron.
Dziewczyna ruszyła w kierunku Leona.
Gdzieś w oddali zaszumiało wzburzone morze.
Ziemia się zatrzęsła.
Rozpoczęła się walka: bogowie kontra boginie.
Wyzwanie przyjęte.
- Chyba wrócili- wymamrotał Frank.
- Chodźmy zobaczyć!- zawołała Piper i ruszyła szybkim krokiem w kierunku tego jazgotu.
Wszyscy poszliśmy za nią. Wyszliśmy za bramę i stanęliśmy na chodniku. Leo kulił się przy drzewie Thalii, teraz pilnowanym przez smoka.
Ann zmarszczyła czoło.
- Samochodem?
- No wiesz... Piper też kiedyś ukradła samochód...-wyszczerzyłem zęby w uśmiechu do córki Afrodyty.
- Zamknij się!- usłyszała to.
Z małego, poskładanego z różnych części volkswagena wyślizgnęła się piękna postać Kalipso. Długie, karmelowe włosy, szczupła sylwetka, biała sukienka... Poczułem na sobie stalowe spojrzenie Annabeth. Potem z pojazdu wytoczył się Jason. Chciało mi się z niego śmiać- szrama na policzku, przekrzywione okulary, rozczochrane włosy i to zataczanie się, wyglądało, jakby przeżył niezłą masakrę. Następnie z tyłów wyślizgnęła się Hazel w nie lepszym stanie niż syn Jupitera.
- Jason!- wrzasnęła Piper na jego widok i zaraz do niego podbiegła.
Frank podszedł szybkim krokiem do swojej dziewczyny.
Kalipso uniosła brwi, ziewnęła, przeczesała rękę włosy i wyciągnęła walizkę z dymiącego bagażnika, po czym ruszyła w naszym kierunku.
Czułem wstyd i upokorzenie oraz skrępowanie, między innymi dlatego, że była tu tez Annabeth... Ach, gdyby nie ona jakoś łatwiej by się to potoczyło.
- Kalipso-zadudnił Chejron, nagle się przy mnie pojawiając- Miło cię widzieć!
- Wzajemnie-odparła uprzejmym głosem nimfa.
- Cześć- spojrzała w naszą stronę z jakimś dziwnym odczuciem w oczach.
- Cześć- dopowiedziała trochę zbyt zaborczo Ann, łapiąc mnie za rękę.
- Hej...- bąknąłem, czując się jak idiota.
- Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju- mówił centaur.
- Dziękuję, ale sama trafię- odparła, uśmiechając się grzecznie.
- No dobrze...- potaknął ciut zmieszany Chejron.
Dziewczyna ruszyła w kierunku Leona.
^Kalipso^
Przez niebo przeszła błyskawica.
- Hej- powiedziałam odważnie, zatrzymując się przed NIM.
ON przełknął ślinę i do mnie podszedł.
- Hej... M-miło cię widzieć...-odpowiedział niepewnie. Cała jego pewność siebie prysła jak bańka mydlana. Ha!
- Bez wzajemności- odrzekłam spod przymrużonych powiek.
Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie. Aż w końcu westchnęłam.
- Kalipso czy my...-pytał.
- Nie-przerwałam.
- Ale może...
- Nie.
- Może spróbu...
- Nie.
- A co ty na...
- Nie.
- A gdybym...
- Nie.
- A jeśli...
- Nie.
Chłopak przełknął ślinę.
- Z-zrywasz... ze mną...?- wyjąkał, a w jego oczach pojawiło się przerażenie.
Zaśmiałam się cicho.
- Nie, mechaniku. Daj mi trochę czasu- delikatnie pogłaskałam go po głowie i szybko odeszłam. Po drodze, stojąc tuż przy bramie odwróciłam się i krzyknęłam- pamiętaj, że cię nienawidzę!
Może mi się zdawało, ale Valdez chyba się uśmiechnął.
- Kim wy w ogóle jesteście?!- wychrypiał mój towarzysz, drżąc i kaszląc.
- Kim jesteśmy?!- powtórzyła ta najwyższa.
- Jestem Hekate, boginią magii!- ryknęła kobieta w szkarłatnej sukni.
- Jestem Nike, boginią zwycięstwa!- zawyła gniewnie kobieta ze skrzydłami na plecach.
- Jestem Nyks, bogini nocy i mroku!- zawołała grzmiąco najwyższa z nich.
Kwas szczypał i piekł, z oczu leciały mi obficie łzy, zamazując niemal cały obraz. Bałam się. Nic z tego nie rozumiałam; byłam totalnie zdezorientowana.
- Macie... nas... zostawić...- wycharczał Jack.
- Nie będziesz nam rozkazywać!- wrzasnęła Nyks.
- Kim ty właściwie jesteś?!- syknęła Hekate.
- Och, to proste: on jest NIKIM! Urodził się i umrze. Wszystko co dokona i tak zostanie zapomniane. Mało kto o tobie usłyszy albo nikt- oznajmiła dobitnie Nike.
- Jesteś bezużyteczny!- dorzuciła bogini magii.
- Jesteś najgorszym z dzieci Posejdona!- warknęła bogini nocy.
- Nawet cyklopy są lepsze: one chociaż COŚ potrafią!- kpiła Hekate.
Cała trójka bogiń zaśmiała się, aż niebo łączyło się z ziemią.
- Jack-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-Nie słuchaj ich... Jesteś... silny... Uwierz...
- Wierzę-szepnął i podniósł odważnie głowę.
- Zostawcie nas w spokoju!- krzyknął syn Posejdona do bogiń.
Upiorne kobiety przestały się śmiać i spojrzały na niego.
- Patrzcie no... Też mi wojownik...- wymamrotała Nyks.
- Dość pogaduszek! Jak chcecie umrzeć?- spytała Nike.
- W cierpieniu!- zaproponowała Hekate.
- Napuśćmy na nich bazyliszki!
- Drakony!
- Gryfy!
- Smoki!
- Hydry!
- Trupy!
- Niech powybijają się nawzajem!
- STOP!- ryknął Grek. Harmider ucichł, wszyscy spojrzeli na niego.
Próbowałam coś powiedzieć, ale dostałam ataku duszącego kaszlu.
- Mam lepszą propozycję na śmierć!- zawołał Jack.
"Nie!!! Oszalałeś?!"- chciałam wrzeszczeć, ale zaczęłam kaszleć. Gdzieś w oddali Ness coś krzyknęła, ale nie zrozumiałam.
- No, słuchamy-mruknęła Nyks, zmrużając coś przypominające oczy-Podaj swoją propozycję, herosku.
- Stanę z wami do walki. Jeśli przegram, czyli umrę to mam prawo do ostatniego życzenia, a wy macie obowiązek je spełnić. Jeśli wygram-uwolnicie nas stąd.
Mówił głośno, twardo i wyraźnie; nie wiem skąd on brał w sobie tyle siły. Boginie przez moment się naradzały, rozmawiały, a po chwili wyraziły jednoznaczną decyzję:
- Przyjmujemy twoje wyzwanie!
- Ja również przyjmuję wyzwanie-uśmiechnął się pod nosem, wyciągając z pochwy srebrny miecz.
- Jack...-wykrztusiłam-Co... ty... robisz?...
Spojrzał na mnie. W jego dziwnych oczach lśniła determinacja, siła i ponurość.
- Nie martw się-odparł-Wygram.
- I żadnej pomocy z zewnątrz!- zawołała Nike.
- Jasne- potaknął.
Boginie zmniejszyły się do ludzkich rozmiarów. Hekate stała się miniaturą siebie. Wyciągnęła złotą włócznię. Nike, czarnowłosa dwudziestokilkulatka z czarnymi skrzydłami wyciągnęła zza pasa miecz. Z kolei Nyks stała się wysoką, młodą dziewczyną, kojarzącą się z trupem: przeraźliwie biała cera, długie czarne włosy lekko falowane, czarne oczy bez białek. Wyciągnęła sztylety, bardzo podobne do moich. W gardle miałam wielką gulę. Cała się trzęsłam. "Nie, nie, nie... To niemożliwe..."-myślałam.
Nagle zorientowałam się, że Nessie stoi obok mnie. Córka Zeusa ścisnęła mnie za rękę i rzuciła jedno z TYCH spojrzeń, Odwzajemniłam i uścisk, i spojrzenie.
- A więc walczmy-syknęła Nyks.
- I niech wygrają najlepsze!- dodała Nike, a w jej oczach zapłonął dziki blask.
Zaraz, zaraz... Podobny wyraz oczu miał Jack: podobna zaciętość, podobna odwaga, podobna determinacja, ten błysk w oku. Czy... nie, to głupie. Bardzo głupie. Nike nie może być spokrewniona z Jackiem. Nie ma mowy. To... niemożliwe.
Na herosa rzuciły się trzy boginie. Na moment chłopak odzyskał pełnię sił fizycznych. Siekł, atakował, pchał i bronił się. Skakał, biegał, uchylał się jak prawdziwy mistrz. Przebijał chyba nawet Ness lub Percy'ego. Nike czasem latała, by zadać cios z góry, ale on szybko się uchylał. Zwykle trzymał się na tyłach, odskakując i broniąc się. Raz po raz przypuszczał atak. Przecinał materiał szat, bronie zderzały się z przeraźliwym zgrzytem, ale nie zdążył jeszcze żadnej z bogiń zranić. Był to bój śmiertelny. Trzymałam za niego kciuki.
Nagle Nyks się wycofała. Uniosła sztylet i, mrużąc oczy, chyba celowała. Nike i Hekate walczyły z nim. Walka z dwoma boginiami pochłonęła go bez reszty. Siekł, atakował i pchał. Był w swoim żywiole. Walczył lepiej niż jakiekolwiek dziecko Marsa czy Bellony. Jednak niepokoiła mnie Nyks. Ona coś knuła.
I wtedy...
Moje oczy nie zdążyły zarejestrować tego, co się wydarzyło. To było takie szybkie!
W każdym bądź radzie:
Nyks rzuciła sztylet prosto w serce walczącego herosa. Nike i Hekate tak walczyły, że był on w idealnej pozycji. Sztylet mknął z prędkością szybszą niż sto kilometrów na godzinę. To był tylko srebrny pocisk, cichy świst. Jednak Ness to zauważyła. Dziewczyna, wyjąc: "NIEEEEE!!!" skoczyła, prosto między Jacka i lecącą broń. Wszystko i wszyscy zamarli. Wstrzymano oddechy.
- Nessie?- szepnęłam, choć w tej ciszy mój szept był jak krzyk.
Córka Zeusa stała prosto jak drut. A potem ugięły się pod nią kolana i upadła na twarz. Gdy upadała dostrzegłam jeden, mały detal: ostrze sztyletu wystawało z jej ramienia.
Oznaczało to jedno:
Sztylet przebił jej ramię na wylot.
W chwili, gdy Greczynka upadła, niebo rozjaśniła błyskawica, a potem po niebie przetoczył się dudniący, huczący grom (nie chodzi o psy, które, w tym momencie zniknęły).
Właśnie w tym momencie z nieba zstąpiła Wielka Trójka bogów:
Zeus, Pluton i Posejdon.
Uzbrojeni.
Rozzłoszczeni.
Gotowi do walki.
ON przełknął ślinę i do mnie podszedł.
- Hej... M-miło cię widzieć...-odpowiedział niepewnie. Cała jego pewność siebie prysła jak bańka mydlana. Ha!
- Bez wzajemności- odrzekłam spod przymrużonych powiek.
Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie. Aż w końcu westchnęłam.
- Kalipso czy my...-pytał.
- Nie-przerwałam.
- Ale może...
- Nie.
- Może spróbu...
- Nie.
- A co ty na...
- Nie.
- A gdybym...
- Nie.
- A jeśli...
- Nie.
Chłopak przełknął ślinę.
- Z-zrywasz... ze mną...?- wyjąkał, a w jego oczach pojawiło się przerażenie.
Zaśmiałam się cicho.
- Nie, mechaniku. Daj mi trochę czasu- delikatnie pogłaskałam go po głowie i szybko odeszłam. Po drodze, stojąc tuż przy bramie odwróciłam się i krzyknęłam- pamiętaj, że cię nienawidzę!
Może mi się zdawało, ale Valdez chyba się uśmiechnął.
@Sharnon@
Znajdowaliśmy się w opłakanym stanie.- Kim wy w ogóle jesteście?!- wychrypiał mój towarzysz, drżąc i kaszląc.
- Kim jesteśmy?!- powtórzyła ta najwyższa.
- Jestem Hekate, boginią magii!- ryknęła kobieta w szkarłatnej sukni.
- Jestem Nike, boginią zwycięstwa!- zawyła gniewnie kobieta ze skrzydłami na plecach.
- Jestem Nyks, bogini nocy i mroku!- zawołała grzmiąco najwyższa z nich.
Kwas szczypał i piekł, z oczu leciały mi obficie łzy, zamazując niemal cały obraz. Bałam się. Nic z tego nie rozumiałam; byłam totalnie zdezorientowana.
- Macie... nas... zostawić...- wycharczał Jack.
- Nie będziesz nam rozkazywać!- wrzasnęła Nyks.
- Kim ty właściwie jesteś?!- syknęła Hekate.
- Och, to proste: on jest NIKIM! Urodził się i umrze. Wszystko co dokona i tak zostanie zapomniane. Mało kto o tobie usłyszy albo nikt- oznajmiła dobitnie Nike.
- Jesteś bezużyteczny!- dorzuciła bogini magii.
- Jesteś najgorszym z dzieci Posejdona!- warknęła bogini nocy.
- Nawet cyklopy są lepsze: one chociaż COŚ potrafią!- kpiła Hekate.
Cała trójka bogiń zaśmiała się, aż niebo łączyło się z ziemią.
- Jack-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-Nie słuchaj ich... Jesteś... silny... Uwierz...
- Wierzę-szepnął i podniósł odważnie głowę.
- Zostawcie nas w spokoju!- krzyknął syn Posejdona do bogiń.
Upiorne kobiety przestały się śmiać i spojrzały na niego.
- Patrzcie no... Też mi wojownik...- wymamrotała Nyks.
- Dość pogaduszek! Jak chcecie umrzeć?- spytała Nike.
- W cierpieniu!- zaproponowała Hekate.
- Napuśćmy na nich bazyliszki!
- Drakony!
- Gryfy!
- Smoki!
- Hydry!
- Trupy!
- Niech powybijają się nawzajem!
- STOP!- ryknął Grek. Harmider ucichł, wszyscy spojrzeli na niego.
Próbowałam coś powiedzieć, ale dostałam ataku duszącego kaszlu.
- Mam lepszą propozycję na śmierć!- zawołał Jack.
"Nie!!! Oszalałeś?!"- chciałam wrzeszczeć, ale zaczęłam kaszleć. Gdzieś w oddali Ness coś krzyknęła, ale nie zrozumiałam.
- No, słuchamy-mruknęła Nyks, zmrużając coś przypominające oczy-Podaj swoją propozycję, herosku.
- Stanę z wami do walki. Jeśli przegram, czyli umrę to mam prawo do ostatniego życzenia, a wy macie obowiązek je spełnić. Jeśli wygram-uwolnicie nas stąd.
Mówił głośno, twardo i wyraźnie; nie wiem skąd on brał w sobie tyle siły. Boginie przez moment się naradzały, rozmawiały, a po chwili wyraziły jednoznaczną decyzję:
- Przyjmujemy twoje wyzwanie!
- Ja również przyjmuję wyzwanie-uśmiechnął się pod nosem, wyciągając z pochwy srebrny miecz.
- Jack...-wykrztusiłam-Co... ty... robisz?...
Spojrzał na mnie. W jego dziwnych oczach lśniła determinacja, siła i ponurość.
- Nie martw się-odparł-Wygram.
- I żadnej pomocy z zewnątrz!- zawołała Nike.
- Jasne- potaknął.
Boginie zmniejszyły się do ludzkich rozmiarów. Hekate stała się miniaturą siebie. Wyciągnęła złotą włócznię. Nike, czarnowłosa dwudziestokilkulatka z czarnymi skrzydłami wyciągnęła zza pasa miecz. Z kolei Nyks stała się wysoką, młodą dziewczyną, kojarzącą się z trupem: przeraźliwie biała cera, długie czarne włosy lekko falowane, czarne oczy bez białek. Wyciągnęła sztylety, bardzo podobne do moich. W gardle miałam wielką gulę. Cała się trzęsłam. "Nie, nie, nie... To niemożliwe..."-myślałam.
Nagle zorientowałam się, że Nessie stoi obok mnie. Córka Zeusa ścisnęła mnie za rękę i rzuciła jedno z TYCH spojrzeń, Odwzajemniłam i uścisk, i spojrzenie.
- A więc walczmy-syknęła Nyks.
- I niech wygrają najlepsze!- dodała Nike, a w jej oczach zapłonął dziki blask.
Zaraz, zaraz... Podobny wyraz oczu miał Jack: podobna zaciętość, podobna odwaga, podobna determinacja, ten błysk w oku. Czy... nie, to głupie. Bardzo głupie. Nike nie może być spokrewniona z Jackiem. Nie ma mowy. To... niemożliwe.
Na herosa rzuciły się trzy boginie. Na moment chłopak odzyskał pełnię sił fizycznych. Siekł, atakował, pchał i bronił się. Skakał, biegał, uchylał się jak prawdziwy mistrz. Przebijał chyba nawet Ness lub Percy'ego. Nike czasem latała, by zadać cios z góry, ale on szybko się uchylał. Zwykle trzymał się na tyłach, odskakując i broniąc się. Raz po raz przypuszczał atak. Przecinał materiał szat, bronie zderzały się z przeraźliwym zgrzytem, ale nie zdążył jeszcze żadnej z bogiń zranić. Był to bój śmiertelny. Trzymałam za niego kciuki.
Nagle Nyks się wycofała. Uniosła sztylet i, mrużąc oczy, chyba celowała. Nike i Hekate walczyły z nim. Walka z dwoma boginiami pochłonęła go bez reszty. Siekł, atakował i pchał. Był w swoim żywiole. Walczył lepiej niż jakiekolwiek dziecko Marsa czy Bellony. Jednak niepokoiła mnie Nyks. Ona coś knuła.
I wtedy...
Moje oczy nie zdążyły zarejestrować tego, co się wydarzyło. To było takie szybkie!
W każdym bądź radzie:
Nyks rzuciła sztylet prosto w serce walczącego herosa. Nike i Hekate tak walczyły, że był on w idealnej pozycji. Sztylet mknął z prędkością szybszą niż sto kilometrów na godzinę. To był tylko srebrny pocisk, cichy świst. Jednak Ness to zauważyła. Dziewczyna, wyjąc: "NIEEEEE!!!" skoczyła, prosto między Jacka i lecącą broń. Wszystko i wszyscy zamarli. Wstrzymano oddechy.
- Nessie?- szepnęłam, choć w tej ciszy mój szept był jak krzyk.
Córka Zeusa stała prosto jak drut. A potem ugięły się pod nią kolana i upadła na twarz. Gdy upadała dostrzegłam jeden, mały detal: ostrze sztyletu wystawało z jej ramienia.
Oznaczało to jedno:
Sztylet przebił jej ramię na wylot.
W chwili, gdy Greczynka upadła, niebo rozjaśniła błyskawica, a potem po niebie przetoczył się dudniący, huczący grom (nie chodzi o psy, które, w tym momencie zniknęły).
Właśnie w tym momencie z nieba zstąpiła Wielka Trójka bogów:
Zeus, Pluton i Posejdon.
Uzbrojeni.
Rozzłoszczeni.
Gotowi do walki.
Gdzieś w oddali zaszumiało wzburzone morze.
Ziemia się zatrzęsła.
Rozpoczęła się walka: bogowie kontra boginie.
Wyzwanie przyjęte.
To takie ekscytujące! Bardzo się bałam o Jacka chyba go polubię. Nyx,Hekate i Nike...Nyx się spodziewałam ale Hekate i Nike to nie, naprawdę dobrze dobrałaś boginie. A ta końcówka jest najlepsza. Trzech rozgniewanych bogów. Na pewno wygrają! I uratują swoje dzieci!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny
Pozdrawiam i życzę pełno weny
Cieszę się, że ci się podobało :)
UsuńWłaśnie takie miało to być: zaskakujące i ekscytujące.
Dziękuję za miłe słowa i pochwały.
Pozdrawiam wzajemnie :D
Dziękuję za komentarz u mnie!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału: końcówka? kogo ona obchodzi? Ja wstrzymałam oddech na rozmowie Leona z Kalipso XD.
Żart.
Lubię takie zwroty akcji w opowiadaniach. Niby się wszyscy spodziewają, że ktoś uratuje głównych bohaterów, ale na ten moment, kiedy się to dzieje wszyscy wypuszczają powietrze i uśmiechają się pod nosem myśląc "wiedziałem", ale gdyby się nic takiego nie wydarzyło byliby zawiedzeni.
Rozdział świetny, jak każdy inny. nie wiem czemu masz mało czytelników. Musisz promować swojego bloga. Np. w jakichś spisach.
Ann zaborcza... heh. mnie to na przykład śmieszy.
Jedna rzecz mnie zastanawia: czy Posejdon robił To z Nike, bo w Krwi Olimpu wrzeszczała: "Stać cię na więcej sztormie! Daj z siebie 110 procent!" i on się z nią zgadzał? Tak zgaduję...
Czekam, jak to się dalej potoczy
Okej
Proszę bardzo, to przyjemność komentować twojego bloga :)
UsuńWow, jestem zaskoczona tym, że komuś się podobał ten kawałek z Leo i Kalipso. Zwykle takie fragmenty wychodzą mi naprawdę fatalnie. A tu proszę- chyba się udało.
A kto nie lubi tych zwrotów akcji? Najlepsze są jednak zwroty akcji w ŚWIETNYCH książkach! :D
Masz rację, spróbuję trochę po promować bloga.
Ten ostatni fragment musiałam przeczytać parę razy. Hm... Rozgryzłaś mnie. Jak wszyscy się zorientowali, to ich matki. Co do Posejdona i Nike... hm, cóż... Jeszcze na ten temat zamieszczę informację. Poza tym- dobrze myślisz. Do tego ten fragment:
"- I niech wygrają najlepsze!- dodała Nike, a w jej oczach zapłonął dziki blask.
Zaraz, zaraz... Podobny wyraz oczu miał Jack: podobna zaciętość, podobna odwaga, podobna determinacja, ten błysk w oku. Czy... nie, to głupie. Bardzo głupie. Nike nie może być spokrewniona z Jackiem. Nie ma mowy. To... niemożliwe." Teraz już każdy wie, że to jednak możliwe...
Pozdrawiam.