*Frank*
- Jak mu to powiedzieć...?
- Kurde, jakbym wiedział!
- Wiesz, bo to twoja wina...
- Moja wina?!
- Mam pomysł...
- ...?
- A nie, jednak jest głupi.
- Na Olimp, weź mnie nie wkurzaj, bo...
- Grozisz mi?
- A jeśli tak?
- A macie jakiś pomysł?
- Żeś dowalił z tym pomysłem...
Słuchałem ich. Nico, Percy i Hazel opowiedzieli całą sytuację z Leonem, który znikł. Wszyscy się kłócili, jak z nim porozmawiać, jak powiadomić go o pomocy Kalipso...
- CISZA-warknąłem w końcu mocnym, stanowczym głosem.
Wszyscy się uciszyli ze zdziwieniem na mnie spoglądając. Ja sam zrobiłem głupią minę.
- Frank ma rację-poparła mnie Annabeth- kłócąc się, nic nie zdziałamy.
Rozległy się pomrukiwania zgody. Rzuciłem jej wdzięczne spojrzenie.
- Ktoś ma jakiś pomysł, by przekonać Leo do współpracy?-spytała Hazel.
Wybuchł gwar i kłótnie, Percy wyglądał jakby zamierzał udusić Jasona.
- Dobra, cisza!-krzyknęła Piper, trzaskając ręką o stół.
Wszyscy się zamknęli.
- Pomyślimy nad tym później-rzekła Piper- Teraz... kto by poszedł do Kalipso? Leo i Percy są automatycznie wykluczeni.
- Ej, no...-fuknął Percy.
Ann zmiażdżyła go spojrzeniem.
- Hm... może Jason i Hazel?- zaproponowała Piper.
- Są raczej w dobrych relacjach-potaknęła Annabeth.
Spojrzenia wszystkich nakierowały się na Jasona i Hazel. Wzrok grupy wymuszał odpowiedź. Ścisnąłem córkę Plutona za rękę.
- N-no dobrze-odparła Hazel-Pójdziemy, prawda Jason?
- Yhm-skinął głową.
- Jeden problem z głowy-westchnąłem.
- A teraz najtrudniejsze zadanie...-rzekła Piper-kto pogada z Leo?
Chętnych nie było.
- Las rąk-wymamrotał sarkastycznie Nico.
Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu.
- A masz jakiś lepszy plan, hm?-wycedziła trochę opryskliwie Piper.
- Tak-okręcił swój czarny miecz-Ja porozmawiam z Leo.
- Kurde, jakbym wiedział!
- Wiesz, bo to twoja wina...
- Moja wina?!
- Mam pomysł...
- ...?
- A nie, jednak jest głupi.
- Na Olimp, weź mnie nie wkurzaj, bo...
- Grozisz mi?
- A jeśli tak?
- A macie jakiś pomysł?
- Żeś dowalił z tym pomysłem...
Słuchałem ich. Nico, Percy i Hazel opowiedzieli całą sytuację z Leonem, który znikł. Wszyscy się kłócili, jak z nim porozmawiać, jak powiadomić go o pomocy Kalipso...
- CISZA-warknąłem w końcu mocnym, stanowczym głosem.
Wszyscy się uciszyli ze zdziwieniem na mnie spoglądając. Ja sam zrobiłem głupią minę.
- Frank ma rację-poparła mnie Annabeth- kłócąc się, nic nie zdziałamy.
Rozległy się pomrukiwania zgody. Rzuciłem jej wdzięczne spojrzenie.
- Ktoś ma jakiś pomysł, by przekonać Leo do współpracy?-spytała Hazel.
Wybuchł gwar i kłótnie, Percy wyglądał jakby zamierzał udusić Jasona.
- Dobra, cisza!-krzyknęła Piper, trzaskając ręką o stół.
Wszyscy się zamknęli.
- Pomyślimy nad tym później-rzekła Piper- Teraz... kto by poszedł do Kalipso? Leo i Percy są automatycznie wykluczeni.
- Ej, no...-fuknął Percy.
Ann zmiażdżyła go spojrzeniem.
- Hm... może Jason i Hazel?- zaproponowała Piper.
- Są raczej w dobrych relacjach-potaknęła Annabeth.
Spojrzenia wszystkich nakierowały się na Jasona i Hazel. Wzrok grupy wymuszał odpowiedź. Ścisnąłem córkę Plutona za rękę.
- N-no dobrze-odparła Hazel-Pójdziemy, prawda Jason?
- Yhm-skinął głową.
- Jeden problem z głowy-westchnąłem.
- A teraz najtrudniejsze zadanie...-rzekła Piper-kto pogada z Leo?
Chętnych nie było.
- Las rąk-wymamrotał sarkastycznie Nico.
Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu.
- A masz jakiś lepszy plan, hm?-wycedziła trochę opryskliwie Piper.
- Tak-okręcił swój czarny miecz-Ja porozmawiam z Leo.
-Nico-
Odnalezienie Valdeza nie było trudne. Siedział kilkadziesiąt metrów od Domku Hefajstosa konstruując jakiegoś bezużytecznego, niepraktycznego grata.
- Hej-rzekłem, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak odwrócił się. Miał szkliste oczy, ale mimo to uśmiechnął się.
- Cześć, Panie Upiorów.
Zacisnąłem zęby na dźwięk rzekomej "ksywki". NIE ZNOSIŁEM gdy ktoś mnie tak nazywał. Ale nie skomentowałem tego.
Usiadłem obok niego, bawiąc się mieczem.
- Hm... Ee... To... Co... yyy... Co konstruujesz?-wymamrotałem.
Podrzucił w górę przedmiot.
- Nie wiem, Władco Cieni. To takie... Nic i wszystko.
- A... a działa to w ogóle?-zapytałem.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- A ty-rzekł-Po co tu przeszedłeś? Tak o, sobie, byś nie przyszedł. No, co chcesz?
Kurde, nie był taki głupi.
Niespokojnie pogładziłem rękojeść mojego miecza. Potem zacząłem automatycznie okręcać czaszkę na moim pierścieniu. To mnie, w pewnym sensie, uspokajało.
- Ta... Mam na do ciebie pewną sprawę-powiedziałem w miarę spokojnie.
Mechanik westchnął.
- Mów. Na 99,9% wypełnię twoją prośbę.
- No więc... Percy, Hazel i ja sprawdziliśmy, te trupy. Okazało się...-odchrząknąłem-Okazało się, że one żyją. Skontaktowałem się nawet z ojcem. Mówił, że wyczuwał przebłysk śmierci. Były jakby zawieszone w czasie. Mówi też, że podobnie wyczuwał Kalipso.
Przez moment panowało krępujące milczenie. Leo westchnął, skrywając twarz w dłoniach. Siedziałem w milczeniu, nie patrząc na niego, pozwalając mu swoje przeżyć. Po jakiejś dobrej minucie syn Hefajstosa ponownie westchnął i spojrzał na mnie.
- Coś jeszcze? Czego chcecie?-spytał bezbarwnym tonem.
- Podaj nam adres Kalipso. Nie będziesz musiał tam jechać. Wyślemy tam osoby, które dobrze kontaktują się z nią, czyli Hazel i Jasona-mówiłem spokojnie i stanowczo-Wystarczy, że podasz nam adres. Dzięki temu będziesz mógł uratować dwie osoby.
Znowu milczenie. Pauza. Cisza. Ja jednak czekałem, chwilami potrafiłem być cierpliwy. Wreszcie Leon wymamrotał jakieś starogreckie przekleństwo, sięgnął do swojego magicznego pasa i wyciągnął z niego małą, trochę usmoloną i pogiętą karteczkę. Wcisnął mi ją do ręki i odwrócił wzrok, zaciskając powieki.
- Tu masz adres. Tylko...-zawahał się-Tylko proszę, nie zgub tej kartki, dobrze?
- Jasne-odpowiedziałem, wstając. Lekko poklepałem go po plecach-Nie zawiodę cię.
Ten spojrzał na mnie ze załzawionymi oczami.
- Mam nadzieję.
- Hej-rzekłem, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak odwrócił się. Miał szkliste oczy, ale mimo to uśmiechnął się.
- Cześć, Panie Upiorów.
Zacisnąłem zęby na dźwięk rzekomej "ksywki". NIE ZNOSIŁEM gdy ktoś mnie tak nazywał. Ale nie skomentowałem tego.
Usiadłem obok niego, bawiąc się mieczem.
- Hm... Ee... To... Co... yyy... Co konstruujesz?-wymamrotałem.
Podrzucił w górę przedmiot.
- Nie wiem, Władco Cieni. To takie... Nic i wszystko.
- A... a działa to w ogóle?-zapytałem.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- A ty-rzekł-Po co tu przeszedłeś? Tak o, sobie, byś nie przyszedł. No, co chcesz?
Kurde, nie był taki głupi.
Niespokojnie pogładziłem rękojeść mojego miecza. Potem zacząłem automatycznie okręcać czaszkę na moim pierścieniu. To mnie, w pewnym sensie, uspokajało.
- Ta... Mam na do ciebie pewną sprawę-powiedziałem w miarę spokojnie.
Mechanik westchnął.
- Mów. Na 99,9% wypełnię twoją prośbę.
- No więc... Percy, Hazel i ja sprawdziliśmy, te trupy. Okazało się...-odchrząknąłem-Okazało się, że one żyją. Skontaktowałem się nawet z ojcem. Mówił, że wyczuwał przebłysk śmierci. Były jakby zawieszone w czasie. Mówi też, że podobnie wyczuwał Kalipso.
Przez moment panowało krępujące milczenie. Leo westchnął, skrywając twarz w dłoniach. Siedziałem w milczeniu, nie patrząc na niego, pozwalając mu swoje przeżyć. Po jakiejś dobrej minucie syn Hefajstosa ponownie westchnął i spojrzał na mnie.
- Coś jeszcze? Czego chcecie?-spytał bezbarwnym tonem.
- Podaj nam adres Kalipso. Nie będziesz musiał tam jechać. Wyślemy tam osoby, które dobrze kontaktują się z nią, czyli Hazel i Jasona-mówiłem spokojnie i stanowczo-Wystarczy, że podasz nam adres. Dzięki temu będziesz mógł uratować dwie osoby.
Znowu milczenie. Pauza. Cisza. Ja jednak czekałem, chwilami potrafiłem być cierpliwy. Wreszcie Leon wymamrotał jakieś starogreckie przekleństwo, sięgnął do swojego magicznego pasa i wyciągnął z niego małą, trochę usmoloną i pogiętą karteczkę. Wcisnął mi ją do ręki i odwrócił wzrok, zaciskając powieki.
- Tu masz adres. Tylko...-zawahał się-Tylko proszę, nie zgub tej kartki, dobrze?
- Jasne-odpowiedziałem, wstając. Lekko poklepałem go po plecach-Nie zawiodę cię.
Ten spojrzał na mnie ze załzawionymi oczami.
- Mam nadzieję.
!Sharnon!
Te babki nieźle go urządziły.
Koleś miał rozwalony bok, skręconą kostkę, połamany środkowy palec (ha, ha, ha-tak na marginesie), zwichnięty bark i rozryty pazurami tors. Doliczając masę otarć i drobnych skaleczeń.
Nasz plecak okazał się magiczny od tego wypadku z iryfonem. Można było wyciągnąć z niego dowolny przedmiot. Zasada była jedna: ten przedmiot miał ci pomóc w przetrwaniu w... tym miejscu. Razem z Nessie nazywałyśmy to miejsce Wyspą.
Więc niech będzie Wyspa.
Okazało się, że żadna nie zostanie lekarzem albo chirurgiem. W każdym bądź razie ja znałam się na leczeniu trochę lepiej niż Ness.
- I co teraz?-spytała Greczynka.
- Otarcia i skaleczenia zdezynfekowane, palec usztywniony, tors owinięty bandażem i zdezynfekowany, to samo w sprawie boku... Cóż, pozostaje nam ta głupia kostka i bark-wyliczałam.
Nessie westchnęła.
- Nie mam pojęcia co z tym zrobić-jęknęła.
- Ja... Ja potrafię nastawić bark, ale kostkę już nie-wydukałam.
- Zrobisz to?-zapytała córka Zeusa.
Pokiwałam głową.
- Co mam robić?-zadała pytanie moja towarzyszka.
- Przytrzymaj jego głowę i pilnuj, żeby się nie ocknął. Lepiej... lepiej, żeby tego nie czuł.
- W porządku-zgodziła się.
Zajęłyśmy swoje pozycje. Ja usiadłam po jego lewej stronie i mocno chwyciłam go za lewą rękę. Spojrzałam wyczekująco na Ness.
- Nie przytomny-wyszeptała.
Pokiwałam głową, na znak, że przyjęłam do siebie tę informację.
Zacisnęłam zęby, policzyłam do trzech i z całej siły pociągnęłam za jego rękę. Coś chrupnęło i trzasnęło. W połowie "operacji" chłopak, z zamkniętymi oczami zaczął krzyczeć. powieki mu drgały, cały zaczął drżeć i krzyczeć, przeraźliwie, głośno krzyczeć. Greczynka coś do niego mamrotała, głaskała go po głowie, ale on ją ignorował. Ociekał zimnym potem.
Puściłam jego dłoń.
- Co mu zrobiłaś?-zapytała dziewczyna.
- Nastawiłam bark-odpowiedziałam ze spokojem.
Syn Posejdona przestał wrzeszczeć, ale zaczął się trząść, powieki mu nerwowo trzepotały, usta poruszały, ale nie mógł się z nich wydobyć żaden dźwięk. Patrzyłyśmy na niego w milczeniu.
On był najwyraźniej Grekiem. znowu poczułam dołującą samotność, jakiś wewnętrzny ból. Dwoje greków, jedna Rzymianka. Znowu sama. Znowu osobna. Nie ma przy mnie Jacoba...
- Budzi się-wyszeptała córka Zeusa.
Faktycznie. Chłopak otwierał oczy. Łapczywie połykał powietrze. Jego palce zacisnęły się na ziemi. Nagle...
Skamieniałam. Po prawej stronie jego twarzy, od brwi, przez kącik oka do połowy policzka biegła jasna blizna. Oko przy bliźnie było elektryczno niebieskie, jasne jak niebo podczas wakacji. z kolei to drugie oko- koloru morskiej zieleni, jak oko Percy'ego.
- Gdzie... ja...-wychrypiał, próbując się podnieść, ale tylko jęknął i skrzywił się z bólu.
Jego różnokolorowe oczy błądziły po krajobrazie.
- Odpoczywaj-powiedziałam ze spokojem.
- Porwa... porwałyście mnie...?-wydyszał, a w jego dziwnych oczach zalśniły groźny błysk. Gdyby nie był ranny z pewnością stałby się groźnym przeciwnikiem.
- Nie-odpowiedziała Nessie.
Przez moment milczał, przypatrując nam się ze zmarszczonym czołem.
- Wy... wy jesteście... herosami...?-wymamrotał z trudem.
- Tak- potaknęłam-Ja jestem Sharnon Shadow, córką Plutona. Jestem Rzymianką. To jest Nessie Night. Jest córką Zeusa i Greczynką.
- Wasze... śmieretlnicze mamy... pochodzą... z... Grecji... a... albo Rzymu?
- Nie-zaprzeczyła Ness-Jest grecka i rzymska mitologia. Obydwie istnieją we współczesnym świecie. Ja zostałam spłodzona przez grecką "wersję" mojego ojca, a Sharnon-przez rzymską "wersję" swojego ojca. Rozumiesz?
Po krótkiej chwili pokiwał głową.
- Dobrze. A teraz odpowiesz na parę naszych pytań-powiedziałam stanowczym głosem. Grek potwierdził zgodę skinięciem głowy- Ile masz lat?
- Sze... szesnaście-wydukał.
- Jesteś Grekiem czy Rzymianinem?
- Grecy to Zeus, a tacy Rzymianie tu Jupiter?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
Potaknęłam.
- No to... Grekiem...-odpowiedział.
- Kim jest twój boski rodzic?-pytałam.
- Po... Posejdon...
- Jak się dowiedziałeś, że jesteś herosem? Jak się tu znalazłeś?
- Po... Powiedział mi to... pewien... satyr... Szliśmy... do... do jakiegoś Obozu... A-ale... on umarł. Coś nas... zaatakowało... Próbowałem s-sam odnaleźć... drogę... do Obozu... Byłem j-już niedaleko. Widziałem Obóz. A-ale byłem... z-zmęczony-ny... Przy-przysnąłem... I... i obudziłem się TUTAJ. A... Po-potem... ONE mnie za...a-atak...o-owały...
Jego ciało zaczęło drżeć. Cienie pojawiły się pod oczami.
- Nessie, daj mu pić!-wydałam komendę.
Dziewczyna skoczyła po butelkę wody. Podetknęła mu ją pod wargi, pozwalając by się napił. Chłopak dyszał ciężko, znowu zaczynał drżeć, z czoła spływał zimny pot.
- Co się dzieje?-spytała Greczynka.
- Ma gorączkę. Szybko! Koc!-rzekłam.
Po krótkiej chwili już go przykryłam. Chłopak otworzył usta, próbując coś powiedzieć.
- Oszczędzaj siły-upomniałam go.
- J-j... Ja... Jack...-wychrypiał.
- Co?-zdziwiłam się.
- J...J-j... Jack... na-nazywam-am... się... Jack...-wydyszał z trudem, po czym zamknął oczy.
Zasnął. Był tak wycieńczony, że padł ze zmęczenia, można by powiedzieć.
- Co się stało?- zapytała Ness.
- Zasnął-odpowiedziałam-Był BARDZO zmęczony.
- Ach.-mruknęła.
- I jeszcze jedno-dodałam.
- Co?
- Ma na imię Jack.
Koleś miał rozwalony bok, skręconą kostkę, połamany środkowy palec (ha, ha, ha-tak na marginesie), zwichnięty bark i rozryty pazurami tors. Doliczając masę otarć i drobnych skaleczeń.
Nasz plecak okazał się magiczny od tego wypadku z iryfonem. Można było wyciągnąć z niego dowolny przedmiot. Zasada była jedna: ten przedmiot miał ci pomóc w przetrwaniu w... tym miejscu. Razem z Nessie nazywałyśmy to miejsce Wyspą.
Więc niech będzie Wyspa.
Okazało się, że żadna nie zostanie lekarzem albo chirurgiem. W każdym bądź razie ja znałam się na leczeniu trochę lepiej niż Ness.
- I co teraz?-spytała Greczynka.
- Otarcia i skaleczenia zdezynfekowane, palec usztywniony, tors owinięty bandażem i zdezynfekowany, to samo w sprawie boku... Cóż, pozostaje nam ta głupia kostka i bark-wyliczałam.
Nessie westchnęła.
- Nie mam pojęcia co z tym zrobić-jęknęła.
- Ja... Ja potrafię nastawić bark, ale kostkę już nie-wydukałam.
- Zrobisz to?-zapytała córka Zeusa.
Pokiwałam głową.
- Co mam robić?-zadała pytanie moja towarzyszka.
- Przytrzymaj jego głowę i pilnuj, żeby się nie ocknął. Lepiej... lepiej, żeby tego nie czuł.
- W porządku-zgodziła się.
Zajęłyśmy swoje pozycje. Ja usiadłam po jego lewej stronie i mocno chwyciłam go za lewą rękę. Spojrzałam wyczekująco na Ness.
- Nie przytomny-wyszeptała.
Pokiwałam głową, na znak, że przyjęłam do siebie tę informację.
Zacisnęłam zęby, policzyłam do trzech i z całej siły pociągnęłam za jego rękę. Coś chrupnęło i trzasnęło. W połowie "operacji" chłopak, z zamkniętymi oczami zaczął krzyczeć. powieki mu drgały, cały zaczął drżeć i krzyczeć, przeraźliwie, głośno krzyczeć. Greczynka coś do niego mamrotała, głaskała go po głowie, ale on ją ignorował. Ociekał zimnym potem.
Puściłam jego dłoń.
- Co mu zrobiłaś?-zapytała dziewczyna.
- Nastawiłam bark-odpowiedziałam ze spokojem.
Syn Posejdona przestał wrzeszczeć, ale zaczął się trząść, powieki mu nerwowo trzepotały, usta poruszały, ale nie mógł się z nich wydobyć żaden dźwięk. Patrzyłyśmy na niego w milczeniu.
On był najwyraźniej Grekiem. znowu poczułam dołującą samotność, jakiś wewnętrzny ból. Dwoje greków, jedna Rzymianka. Znowu sama. Znowu osobna. Nie ma przy mnie Jacoba...
- Budzi się-wyszeptała córka Zeusa.
Faktycznie. Chłopak otwierał oczy. Łapczywie połykał powietrze. Jego palce zacisnęły się na ziemi. Nagle...
Skamieniałam. Po prawej stronie jego twarzy, od brwi, przez kącik oka do połowy policzka biegła jasna blizna. Oko przy bliźnie było elektryczno niebieskie, jasne jak niebo podczas wakacji. z kolei to drugie oko- koloru morskiej zieleni, jak oko Percy'ego.
- Gdzie... ja...-wychrypiał, próbując się podnieść, ale tylko jęknął i skrzywił się z bólu.
Jego różnokolorowe oczy błądziły po krajobrazie.
- Odpoczywaj-powiedziałam ze spokojem.
- Porwa... porwałyście mnie...?-wydyszał, a w jego dziwnych oczach zalśniły groźny błysk. Gdyby nie był ranny z pewnością stałby się groźnym przeciwnikiem.
- Nie-odpowiedziała Nessie.
Przez moment milczał, przypatrując nam się ze zmarszczonym czołem.
- Wy... wy jesteście... herosami...?-wymamrotał z trudem.
- Tak- potaknęłam-Ja jestem Sharnon Shadow, córką Plutona. Jestem Rzymianką. To jest Nessie Night. Jest córką Zeusa i Greczynką.
- Wasze... śmieretlnicze mamy... pochodzą... z... Grecji... a... albo Rzymu?
- Nie-zaprzeczyła Ness-Jest grecka i rzymska mitologia. Obydwie istnieją we współczesnym świecie. Ja zostałam spłodzona przez grecką "wersję" mojego ojca, a Sharnon-przez rzymską "wersję" swojego ojca. Rozumiesz?
Po krótkiej chwili pokiwał głową.
- Dobrze. A teraz odpowiesz na parę naszych pytań-powiedziałam stanowczym głosem. Grek potwierdził zgodę skinięciem głowy- Ile masz lat?
- Sze... szesnaście-wydukał.
- Jesteś Grekiem czy Rzymianinem?
- Grecy to Zeus, a tacy Rzymianie tu Jupiter?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
Potaknęłam.
- No to... Grekiem...-odpowiedział.
- Kim jest twój boski rodzic?-pytałam.
- Po... Posejdon...
- Jak się dowiedziałeś, że jesteś herosem? Jak się tu znalazłeś?
- Po... Powiedział mi to... pewien... satyr... Szliśmy... do... do jakiegoś Obozu... A-ale... on umarł. Coś nas... zaatakowało... Próbowałem s-sam odnaleźć... drogę... do Obozu... Byłem j-już niedaleko. Widziałem Obóz. A-ale byłem... z-zmęczony-ny... Przy-przysnąłem... I... i obudziłem się TUTAJ. A... Po-potem... ONE mnie za...a-atak...o-owały...
Jego ciało zaczęło drżeć. Cienie pojawiły się pod oczami.
- Nessie, daj mu pić!-wydałam komendę.
Dziewczyna skoczyła po butelkę wody. Podetknęła mu ją pod wargi, pozwalając by się napił. Chłopak dyszał ciężko, znowu zaczynał drżeć, z czoła spływał zimny pot.
- Co się dzieje?-spytała Greczynka.
- Ma gorączkę. Szybko! Koc!-rzekłam.
Po krótkiej chwili już go przykryłam. Chłopak otworzył usta, próbując coś powiedzieć.
- Oszczędzaj siły-upomniałam go.
- J-j... Ja... Jack...-wychrypiał.
- Co?-zdziwiłam się.
- J...J-j... Jack... na-nazywam-am... się... Jack...-wydyszał z trudem, po czym zamknął oczy.
Zasnął. Był tak wycieńczony, że padł ze zmęczenia, można by powiedzieć.
- Co się stało?- zapytała Ness.
- Zasnął-odpowiedziałam-Był BARDZO zmęczony.
- Ach.-mruknęła.
- I jeszcze jedno-dodałam.
- Co?
- Ma na imię Jack.
Boże! Pod poprzednimi postami nie było komentarza, bo tak się spieszyłam do czytania ciągu dalszego, że uznałam, iż to strata czasu.
OdpowiedzUsuńSorry, że tak późno, ale nie miałam przez jakiś czas dostępu do interneta, więc rozumiesz...
Nie mogę się doczekać następnej części! Jak się pierwszy raz pojawił ten Jack, to myślałam przez chwilę, że to Percy, ale potem zdałam sobie sprawę, że one go znają, więc opis byłby inny.
Chciałabym wiedzieć, co się dalej stanie! Jednak będę cierpliwie czekać, jak na cierpliwą kobitkę przystało (szybciej, szybciej szybciej!!!).
Najbardziej podobało mi się opisanie relacji pomiędzy Nickiem i Percy'm. Kumploznajomocośtam XD.
Okej
:D
UsuńFajnie, że ci się podobało.
Spoko-ja sama przez ostatnie dwa tygodnie nie miałam kompa i korzystałam z komputera brata...
Za niedługo nowa część, postaram się was nie trzymać za długo w niepokoju...
PS: Z kolei ja odliczam dni, aż będzie nowy rozdział o Ewei lub Stephen-w sumie wszystko jedno, oba wątki mnie ciekawią :P
Pozdro!