*Jacob*
- NIE WIERZĘ CI!- wrzasnąłem.
Podniosłem się, mierząc ją rozzłoszczonym spojrzeniem. Wpatrywałem się w nią ze szczerą złością.
Podniosłem się, mierząc ją rozzłoszczonym spojrzeniem. Wpatrywałem się w nią ze szczerą złością.
- Jacob, posłuchaj...-mówiła łagodnie Rzymianka.
- NIE BĘDĘ SŁUCHAĆ!-ryknąłem.
- Ona może nie żyć! Została porwana!-krzyknęła ze łzami w oczach.
- Nie znasz jej-warknąłem- W ogóle jej nie znasz. Ona żyje. ONA ŻYJE, rozumiesz?!
Ręce zaczęły mi drżeć ze złości. Nagle w mojej dłoni pojawił się topór. Potem, z głośnym trzaskiem, stał się mieczem. Buchnęły czerwone iskry. Metal palił w ręce. TRZASK. Łuk. TRZASK. Nóż...
- Jacob, uspokój się...-mówiła dziewczyna.
- Nie będę się uspokajał!- krzyknąłem, czując piekące łzy- Ona żyje! Skąd wiesz, że nie?
- To bardzo prawdopodobne. Mój ojciec jest Panem Podziemi, więc...
- Ona może nie żyć! Została porwana!-krzyknęła ze łzami w oczach.
- Nie znasz jej-warknąłem- W ogóle jej nie znasz. Ona żyje. ONA ŻYJE, rozumiesz?!
Ręce zaczęły mi drżeć ze złości. Nagle w mojej dłoni pojawił się topór. Potem, z głośnym trzaskiem, stał się mieczem. Buchnęły czerwone iskry. Metal palił w ręce. TRZASK. Łuk. TRZASK. Nóż...
- Jacob, uspokój się...-mówiła dziewczyna.
- Nie będę się uspokajał!- krzyknąłem, czując piekące łzy- Ona żyje! Skąd wiesz, że nie?
- To bardzo prawdopodobne. Mój ojciec jest Panem Podziemi, więc...
- Nie znasz się! Nie znasz jej! Jakbyś... Ja ją kochałem! Co ja gadam: ja ją KOCHAM- a jak kocham, to WIEM. Jakim prawem mi sugerujesz, że się mylę?!
- Jacob, proszę...
- NIE! PRZESTAŃ! DOŚĆ!
- Jacob, ja naprawdę...
- ZAMKNIJ SIĘ!!!
W mojej dłoni zmaterializowała się włócznia. Rzuciłem nią, wiele nie myśląc. Hazel wrzasnęła, kucając. Nad jej głową przemknęła broń co ułamek sekundy zmieniając się w inną broń z głośnym trzaskiem. Ostatecznie, jako siekiera, wbiła się w drzewo.
Hazel stała kilkanaście metrów ode mnie. Płakała.
- Jacob, proszę... Proszę...
- NIE! NIE PRZESTANĘ!
Hazel zniknęła. Poszła sobie albo uciekła. Obojętnie. Ona mnie nie obchodziła. Odwróciłem się i oparłem o te kamienie. Gorące łzy, spływały po moich policzkach, cały się trząsłem. Coś się we mnie kruszyło. Zacisnąłem powieki i pięści z całych sił. Skuliłem się. Nie chciałem żeby ktoś mnie widział. Dlaczego wszyscy wygadywali te bzdury? Dlaczego wszyscy mnie traktowali powietrze? A jeśli już mnie zauważali, to dlaczego udawali, że wszystko jest w porządku? NIC NIE BYŁO W PORZĄDKU! Chciałem zabijać. Chciałem płakać. Chciałem krzyczeć. Chciałem przepraszać. Chciałem... Żeby ona wróciła. Nie powinniśmy tu w ogóle przyjeżdżać. Głupi Grecy. Głupia Hazel. Gdzie ona była? Co się z nią działo?
Wiedziałem tylko jedno: ONA ŻYJE.
Jak się kocha, to się wie.
Gdyby umarła... Gdyby... Gdyby coś się takiego stało... Czułbym to. Wiedziałbym.
Jak się kocha, to się wie.
To były jej słowa. Słowa Sharnon.
- Jacob, proszę...
- NIE! PRZESTAŃ! DOŚĆ!
- Jacob, ja naprawdę...
- ZAMKNIJ SIĘ!!!
W mojej dłoni zmaterializowała się włócznia. Rzuciłem nią, wiele nie myśląc. Hazel wrzasnęła, kucając. Nad jej głową przemknęła broń co ułamek sekundy zmieniając się w inną broń z głośnym trzaskiem. Ostatecznie, jako siekiera, wbiła się w drzewo.
Hazel stała kilkanaście metrów ode mnie. Płakała.
- Jacob, proszę... Proszę...
- NIE! NIE PRZESTANĘ!
Hazel zniknęła. Poszła sobie albo uciekła. Obojętnie. Ona mnie nie obchodziła. Odwróciłem się i oparłem o te kamienie. Gorące łzy, spływały po moich policzkach, cały się trząsłem. Coś się we mnie kruszyło. Zacisnąłem powieki i pięści z całych sił. Skuliłem się. Nie chciałem żeby ktoś mnie widział. Dlaczego wszyscy wygadywali te bzdury? Dlaczego wszyscy mnie traktowali powietrze? A jeśli już mnie zauważali, to dlaczego udawali, że wszystko jest w porządku? NIC NIE BYŁO W PORZĄDKU! Chciałem zabijać. Chciałem płakać. Chciałem krzyczeć. Chciałem przepraszać. Chciałem... Żeby ona wróciła. Nie powinniśmy tu w ogóle przyjeżdżać. Głupi Grecy. Głupia Hazel. Gdzie ona była? Co się z nią działo?
Wiedziałem tylko jedno: ONA ŻYJE.
Jak się kocha, to się wie.
Gdyby umarła... Gdyby... Gdyby coś się takiego stało... Czułbym to. Wiedziałbym.
Jak się kocha, to się wie.
To były jej słowa. Słowa Sharnon.
^Piper^
Jason opierał się o mnie, tuląc twarz w moje ramię. Płakał. Gdybym powiedziała "ty płaczesz" szybko by zaprotestował. I nigdy by się do tego nie przyznał. Podzieliłam się z nim tym, że według nas po prostu one MOGĄ nie żyć.
- Wiem- szepnął- Te... też o ty-tym myślałem... A-ale... N-no prze-przecież...
Delikatnie go głaskałam po głowie, zaciskając usta.
Nie wiem, ile czasu tak spędziliśmy. W każdym razie tak długo, dopóki Jason przestał płakać, a jego łzy zdążyły wyschnąć na mojej koszulce. Po prostu siedzieliśmy w grobowym milczeniu patrząc się przed siebie.
- Mhm... Hej- odezwał się za nami głos.
Podskoczyliśmy jednocześnie, syn Jupitera wyprostował się. Przed nami stała Hazel, Leo, Frank, Annabeth, Percy, Rachel i nawet Chejron. Tylko Jacoba nie było.
- Nie przeszkadzamy?- spytała Rachel unosząc brwi.
- Nie, skąd- mój chłopak zmusił się na blady uśmiech.
Delikatnie go głaskałam po głowie, zaciskając usta.
Nie wiem, ile czasu tak spędziliśmy. W każdym razie tak długo, dopóki Jason przestał płakać, a jego łzy zdążyły wyschnąć na mojej koszulce. Po prostu siedzieliśmy w grobowym milczeniu patrząc się przed siebie.
- Mhm... Hej- odezwał się za nami głos.
Podskoczyliśmy jednocześnie, syn Jupitera wyprostował się. Przed nami stała Hazel, Leo, Frank, Annabeth, Percy, Rachel i nawet Chejron. Tylko Jacoba nie było.
- Nie przeszkadzamy?- spytała Rachel unosząc brwi.
- Nie, skąd- mój chłopak zmusił się na blady uśmiech.
- Co się stało?- spytałam.
Chejron machnął niespokojnie ogonem.
- Uważam, to za prawdę. Wraz z Rachel, próbowaliśmy wszystkiego. A minęły już dwa tygodnie od ich... zaginięcia. Wiem, że to trudne. Ale... Ale trzeba będzie przygotować całuny.
Zapadła krępująca cisza. Jason miał szkliste oczy, ale już nie płakał.
- A co z Jacobem?- zapytała Ann.
- On już wie-chlipnęła Hazel-tylko... tylko tak jakby nie mógł się z tym pogodzić. Był wściekły. Krzyczał. Zaatakował mnie. Zostawiłam go w spokoju.
Frank objął ją ramieniem.
- Nie martw się- wyszeptał syn Marsa, a więc (dopiero teraz sobie z tego zdałam sprawę) przyrodni brat Jacoba. Byli do siebie tak niepodobni...
Nagle coś zaszeleściło. Wszyscy odwrócili się ku hałasowi.
Jason i Percy wyciągnęli miecze, dłoń Leo automatycznie powędrowała do magicznego pasa. Dziwne... Zupełnie jakby w mroku poruszał się jakiś kształt...
- Heeej... Wpadłem nie w porę?
Przed nami stał czternasto- lub piętnastoletni chłopak, straszliwie chudy i blady, z burzą przydługich czarnych rozczochranych włosów. Miał na sobie czarną koszulę w czaszkę ociekającą krwią i spodnie w czarno-szaro-białe moro.
Niewątpliwie, stał przed nami Nico di Angelo.
Chejron machnął niespokojnie ogonem.
- Uważam, to za prawdę. Wraz z Rachel, próbowaliśmy wszystkiego. A minęły już dwa tygodnie od ich... zaginięcia. Wiem, że to trudne. Ale... Ale trzeba będzie przygotować całuny.
Zapadła krępująca cisza. Jason miał szkliste oczy, ale już nie płakał.
- A co z Jacobem?- zapytała Ann.
- On już wie-chlipnęła Hazel-tylko... tylko tak jakby nie mógł się z tym pogodzić. Był wściekły. Krzyczał. Zaatakował mnie. Zostawiłam go w spokoju.
Frank objął ją ramieniem.
- Nie martw się- wyszeptał syn Marsa, a więc (dopiero teraz sobie z tego zdałam sprawę) przyrodni brat Jacoba. Byli do siebie tak niepodobni...
Nagle coś zaszeleściło. Wszyscy odwrócili się ku hałasowi.
Jason i Percy wyciągnęli miecze, dłoń Leo automatycznie powędrowała do magicznego pasa. Dziwne... Zupełnie jakby w mroku poruszał się jakiś kształt...
- Heeej... Wpadłem nie w porę?
Przed nami stał czternasto- lub piętnastoletni chłopak, straszliwie chudy i blady, z burzą przydługich czarnych rozczochranych włosów. Miał na sobie czarną koszulę w czaszkę ociekającą krwią i spodnie w czarno-szaro-białe moro.
Niewątpliwie, stał przed nami Nico di Angelo.
*Nessie*
Au.
Au.
Au.
Auuuu, to serio boli...
W głowie mi huczało, jakby garnki i reszta sztućców postanowili urządzić sobie orkiestrę w mojej głowie. Albo jakby właśnie rozległa się w niej największa burza stulecia.
Jęknęłam i otworzyłam oczy. Przetarłam je, tak dla pewności. O, na Zeusa-miałam ręce! Poczułam wszystkiego kości, mięśnie, poruszyłam nawet stopą. Byłam cała posiniaczona, każda moja komóreczka, kosteczka, każdy kawalątek skóry wrzeszczał i piszczał w bólu. No cóż, dobrze, że w ogóle żyłam. Usiadłam.
Niebo było fioletowo-różowawe, jak zwykle, ziemia była pomarszczona, wystawały z niej lśniące wstążki czerwonej lawy. Siedziałam na srebrnej, przyjemnie chłodnej macie.
O nie.
Chyba porządnie oberwałam w głowę.
Naprzeciwko mnie siedziała Sharnon z czarną przepaską na oku, żując kanapkę, siedząc na srebrnej macie w towarzystwie czarnego plecaka i dwóch wietrznych chartów.
Wow, ale to brzmi.
- Hej-rzekła Sharnon-Nessie, dobrze pamiętam? Wybacz, ale trochę mnie boli głowa.
Siedziałam zszokowana, niezdolna do odezwania się w jakikolwiek sposób.
- Wszystko OK?- zapytała Sharnon.
- Czy wszystko OK?!- wrzasnęłam, dysząc z niedowierzania i z zapowietrzenia się z wrażenia. - Ty żyjesz, czy może ja umarłam?!
- Hm... Sugeruję, że żyjesz. Że żyjemy. Pola Kary wyglądają inaczej-uśmiechnęła się blado.
- Ale... Ten rozbłysk... iryfon... twoje oko... nie rozumiem... co... burza... posągi...-bełkotałam.
- Wiesz, otaczała mnie ciemność i ukazali mi się nasi ojcowie-powiedziała ruda.
Zakrztusiłam się śliną.
- CO?!
- No mówię. Zeus i Pluton, albo Jupiter i Hades. Jak wolisz. W każdym razie Pluton kazał mi się obudzić. Oboje ostrzegli mnie... znaczy nas. Przed matkami. Powiedzieli, że wkrótce się spotkamy, razem z trzecim bogiem. I się obudziłam, a ten zdobyty plecak i charty już tu były. A w plecaku były kanapki, więc się poczęstowałam.
Zmarszczyłam czoło, czując nową dawkę bólu.
- Nasze matki to śmiertelniczki. Czemu mamy się ich obawiać?- mruknęłam.
- No właśnie nie wiem. Też im to mówiłam, ale ojciec posłał mi jeden z tych ponuro-tajemniczych uśmiechów.
- Super. Kolejna mordercza zagadka- wycedziłam.
- No-potaknęła.
Ja myślałam dalej.
- Trzecim bogiem? Kto to może być?- zapytałam.
- Nie wiem, ale podejrzewam- Sharnon oblizała wargi- podejrzewam Neptuna. Dla ciebie Posejdon.
- Co oni mogą tu robić? I spotkamy się gdzie? Grożą nam śmiercią czy jak?- wciąż pytałam.
- Nie. Bogowie inaczej grożą śmiercią- wzdrygnęła się.
Milczałyśmy. Sharnon poczęstowała mnie kanapką, podczas gdy ja wciąż byłam w szoku. Mój mózg trawił te wszystkie chore wiadomości. Nic z tego nie rozumiałam.
- Powinnaś zobaczyć co z tymi chartami- rzekła moja koleżanka.
Psy, jak na zawołanie, podeszły do mnie.
Miały jakiś metr w kłębie, posiadały smukłe, umięśnione sylwetki. Były błękitno-szare. Przy najdrobniejszym machnięciu ogona szumiały cichutko niczym wiatr. Ich nos i oczy były czarne jak onyks. Przypominały trochę te charty Reyny. Psy wzbudzały respekt. Na pewno były szybkie jak... wiatr.
Uśmiechnęłam się lekko. Psy potarły swoje głowy o moją dłoń. Ich ciało przypominało w dotyku skóro-sierść; ciało psów było chłodne.
Nagle jeden z nich wręczył mi drobną kartkę. Serce podskoczyło mi do gardła. List! Szybko go otwierałam, czując nerwowe mrowienie w palcach. Wstrzymałam oddech, wytrzeszczając oczy.
Od Zeusa.
Oto była treść tego listu:
Au.
Au.
Auuuu, to serio boli...
W głowie mi huczało, jakby garnki i reszta sztućców postanowili urządzić sobie orkiestrę w mojej głowie. Albo jakby właśnie rozległa się w niej największa burza stulecia.
Jęknęłam i otworzyłam oczy. Przetarłam je, tak dla pewności. O, na Zeusa-miałam ręce! Poczułam wszystkiego kości, mięśnie, poruszyłam nawet stopą. Byłam cała posiniaczona, każda moja komóreczka, kosteczka, każdy kawalątek skóry wrzeszczał i piszczał w bólu. No cóż, dobrze, że w ogóle żyłam. Usiadłam.
Niebo było fioletowo-różowawe, jak zwykle, ziemia była pomarszczona, wystawały z niej lśniące wstążki czerwonej lawy. Siedziałam na srebrnej, przyjemnie chłodnej macie.
O nie.
Chyba porządnie oberwałam w głowę.
Naprzeciwko mnie siedziała Sharnon z czarną przepaską na oku, żując kanapkę, siedząc na srebrnej macie w towarzystwie czarnego plecaka i dwóch wietrznych chartów.
Wow, ale to brzmi.
- Hej-rzekła Sharnon-Nessie, dobrze pamiętam? Wybacz, ale trochę mnie boli głowa.
Siedziałam zszokowana, niezdolna do odezwania się w jakikolwiek sposób.
- Wszystko OK?- zapytała Sharnon.
- Czy wszystko OK?!- wrzasnęłam, dysząc z niedowierzania i z zapowietrzenia się z wrażenia. - Ty żyjesz, czy może ja umarłam?!
- Hm... Sugeruję, że żyjesz. Że żyjemy. Pola Kary wyglądają inaczej-uśmiechnęła się blado.
- Ale... Ten rozbłysk... iryfon... twoje oko... nie rozumiem... co... burza... posągi...-bełkotałam.
- Wiesz, otaczała mnie ciemność i ukazali mi się nasi ojcowie-powiedziała ruda.
Zakrztusiłam się śliną.
- CO?!
- No mówię. Zeus i Pluton, albo Jupiter i Hades. Jak wolisz. W każdym razie Pluton kazał mi się obudzić. Oboje ostrzegli mnie... znaczy nas. Przed matkami. Powiedzieli, że wkrótce się spotkamy, razem z trzecim bogiem. I się obudziłam, a ten zdobyty plecak i charty już tu były. A w plecaku były kanapki, więc się poczęstowałam.
Zmarszczyłam czoło, czując nową dawkę bólu.
- Nasze matki to śmiertelniczki. Czemu mamy się ich obawiać?- mruknęłam.
- No właśnie nie wiem. Też im to mówiłam, ale ojciec posłał mi jeden z tych ponuro-tajemniczych uśmiechów.
- Super. Kolejna mordercza zagadka- wycedziłam.
- No-potaknęła.
Ja myślałam dalej.
- Trzecim bogiem? Kto to może być?- zapytałam.
- Nie wiem, ale podejrzewam- Sharnon oblizała wargi- podejrzewam Neptuna. Dla ciebie Posejdon.
- Co oni mogą tu robić? I spotkamy się gdzie? Grożą nam śmiercią czy jak?- wciąż pytałam.
- Nie. Bogowie inaczej grożą śmiercią- wzdrygnęła się.
Milczałyśmy. Sharnon poczęstowała mnie kanapką, podczas gdy ja wciąż byłam w szoku. Mój mózg trawił te wszystkie chore wiadomości. Nic z tego nie rozumiałam.
- Powinnaś zobaczyć co z tymi chartami- rzekła moja koleżanka.
Psy, jak na zawołanie, podeszły do mnie.
Miały jakiś metr w kłębie, posiadały smukłe, umięśnione sylwetki. Były błękitno-szare. Przy najdrobniejszym machnięciu ogona szumiały cichutko niczym wiatr. Ich nos i oczy były czarne jak onyks. Przypominały trochę te charty Reyny. Psy wzbudzały respekt. Na pewno były szybkie jak... wiatr.
Uśmiechnęłam się lekko. Psy potarły swoje głowy o moją dłoń. Ich ciało przypominało w dotyku skóro-sierść; ciało psów było chłodne.
Nagle jeden z nich wręczył mi drobną kartkę. Serce podskoczyło mi do gardła. List! Szybko go otwierałam, czując nerwowe mrowienie w palcach. Wstrzymałam oddech, wytrzeszczając oczy.
Od Zeusa.
Oto była treść tego listu:
Nessie,
Θα ήταν τόσο γενναίος. Είμαι περήφανος για σένα, αν και ίσως ότι συχνά δεν δείχνουν. Ακούω σας. Σας παρακολουθώ. Αυτά τα δύο λαγωνικά που βροντές και κεραυνούς. Θα γνωρίζουμε ποιος είναι ποιος. Σκεφτείτε ότι ένα δώρο από τον πατέρα σας. Αυτά τα σκυλιά θα σας υπερασπιστεί και θα πρέπει να φυλάσσονται καλύτερα από τον καθένα. Όπως δεν μου επιτρέπεται να ευνοεί τα παιδιά, θα σας δώσω Jason μια επιστολή στην οποία θα εξηγήσω αυτό και αυτό. Οι φίλοι σας θα σας βρουν. Θα μιλήσω και με τη Θάλεια.
Σύντομα θα συναντηθούμε.
Θα με συνοδεύσει αδέλφια και τα παιδιά τους.
Τα λέμε, Nessie.
PS: είναι γενναίος.
Czyli, tłumacząc:
Nessie,
Byłaś taka odważna. Jestem z ciebie dumny, choć może tego często nie pokazuję. Słucham cię. Pilnuję cię. Te dwa charty to Grom i Błyskawica. Będziesz wiedziała, który to który. Uznaj to za podarek od twojego ojca. Te psy cię obronią i będą strzegły lepiej niż ktokolwiek. Jako, że nie wolno mi faworyzować dzieci, dam Jasonowi list w którym wyjaśnię to i tamto. Wasi przyjaciele was odnajdą. Porozmawiam też z Thalią.
Za niedługo się spotkamy.
Będą mi towarzyszyli bracia i ich dzieci.
Do zobaczenia, Nessie.
PS: Bądź odważna.
Poczułam, jak rozlewa się po moim ciele przyjemne ciepło.
Bądź odważna.
Odetchnęłam głęboko, przymykając oczy.
- Dziękuję- szepnęłam, po czym spojrzałam na psy- αστραπή. βροντή.
Charty spojrzały na mnie. W ich czarnych jak otchłanie Tartaru oczach zalśniły inteligencja i gotowość do walki.
- Będę do was po prostu mówiła Błyskawica i Grom. Ale będę też używać greckich imion, dobrze?- powiedziałam, gładząc psy po głowach.
Spojrzałam na Sharnon, która z uśmiechem na mnie patrzyła.
- Wydostaniemy się stąd. Wierzysz mi?
Pokiwałam głową.
- No to wszystko załatwione. Wiara wszystko załatwi. A jeszcze przy pomocy bogów-będziemy mogły wyjść z tego żywe!- zawołała z uśmiechem Sharnon, pałaszując kolejną kanapkę z szynką.
Bądź odważna.
Odetchnęłam głęboko, przymykając oczy.
- Dziękuję- szepnęłam, po czym spojrzałam na psy- αστραπή. βροντή.
Charty spojrzały na mnie. W ich czarnych jak otchłanie Tartaru oczach zalśniły inteligencja i gotowość do walki.
- Będę do was po prostu mówiła Błyskawica i Grom. Ale będę też używać greckich imion, dobrze?- powiedziałam, gładząc psy po głowach.
Spojrzałam na Sharnon, która z uśmiechem na mnie patrzyła.
- Wydostaniemy się stąd. Wierzysz mi?
Pokiwałam głową.
- No to wszystko załatwione. Wiara wszystko załatwi. A jeszcze przy pomocy bogów-będziemy mogły wyjść z tego żywe!- zawołała z uśmiechem Sharnon, pałaszując kolejną kanapkę z szynką.
Ja tylko daję znać, że przeczytałam.
OdpowiedzUsuńNo, może coś jeszcze.
Panie Jacobie! Nie WOLNO ci zabijać Hazel. Ja wiem, że byłeś wściekły, ale czy normalni ludzie (bądź herosi) tak reagują? Zwłaszcza,czy pragną śmierci mojej ulubionej żeńskiej bohaterki? (odpowiedź brzmi "nie".
Coraz bardziej lubię Sharon. Zaczyna być bardziej ludzka. na początku wydawała mi sie taka... dziwna.
Zeus! Hades! Jej! oni im pomogą!
(chciało by się. pewnie nie dadzą rady)
Nie mogę się doczekać nexta. Kim są ich mamy? (a może mama?)
Okej
Wszystko się okaże w najbliższym czasie. W weekend będzie ciężko, ale postaram się coś dodać. W środę może też coś zacznę pisać.
UsuńHm, faktycznie, reakcja Jacoba była dość... gwałtowna.
Pozdrawiam