wtorek, 30 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXVII - I WSZYSTKO WRÓCIŁO DO NORMY... TA, DOBRE!

-Leo-
Szedłem razem z Kalipso. Powiedziałbym coś więcej, ale to było w tej chwili najważniejsze. A potem ona zaczęła mówić bardzo szybko i bardzo długo:
- Bo wiesz, ja byłam na ciebie zła... Ale tęskniłam za tobą... Denerwowałam się... Z początku... Ale później... Ja naprawdę... Przepraszam cię, Leo... Przepraszam za...
A potem zatrzymała się gwałtownie. Chwyciła mnie za twarz i... pocałowała. Długo, namiętnie, tak, jak nigdy mnie nie całowała. To było lepsze od ambrozji. Lepsze od czekoladowego budyniu. Lepszy od tego mógł być kolejny pocałunek Kalipso.
- Zgoda?- spytałem nieśmiało.
Zaśmiała się. Dźwięcznie, pięknie, niesamowicie.
Wziąłem to za "tak".



*Nessie*
Nawet zabawne było to palenie własnego całunu pogrzebowego.
Gdy tylko poczułam się lepiej, pogadałam z Chejronem i innymi zdziwionymi moim istnieniem obozowiczami, rozglądnęłam się w domku numer 1, spaliliśmy całun. Wzięłam pochodnię, ogień wzniecił Leo i w sumie ogień z Leona pożarł całun, który był całkiem fajny.
Sharnon i Jacoba nie było przy tej drobnej uroczystości, ale nie miałam im tego za złe. Nie dlatego, że jej nie lubiłam. Wręcz przeciwnie-stała się moją przyjaciółką. Wiem, Rzymianka, córka Plutona i Trywii (masakara-Hekate brzmi lepiej!), ale... cóż, jak mogłabym jej nie lubić, jak w sumie prawie uratowała mi życie?
Jason truł. Truł. I truł. Potem odetchnął, wyściskał mnie, trochę się ze mną podroczył, a potem poszedł się całować z Piper. Normalka. Siedziałam przy ognisku, gapiąc się bezmyślnie w ogień. Właściwie to powinnam się cieszyć, że żyję, i tak dalej, i tak dalej, ale... istnienie. Istnienie właśnie sprawiało mi taką radość. Patrzyłam się więc. Oddychałam. Poczucie bezpieczeństwa działało jak balsam.
- Hej. Mogę się dosiąść?
Spojrzałam w górę. Spodziewałam się Leona, ale on gdzieś zniknął, razem z Kalipso. Podobno byli skłóceni. A poza tym... Ta nimfa została bohaterką wieczoru. Musiałam jej zresztą podziękować. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj...
W pierwszej chwili myślałam, że to Percy, ale przecież go nie było. On też się włóczył gdzieś z Ann...
To tylko Jack.
- Ta, jasne-odsunęłam się w bok, dając mu miejsce.
Milczeliśmy przez chwilę. Praktycznie nikogo już nie było przy ognisku.
- Mhm... I... jak tam? Wszystko w porządku?- spytałam uprzejmie.
- Tak. Ten satyr został wysłany przez nich. Umarł. Wszystko mi wytłumaczono. I... wow, serio. Nie wierzyłem im. Nie mogłem się pozbierać-mówił.
- A teraz uwierzyłeś?-zapytałam.
- No-potaknął.
Zachichotałam.
Jakieś dwie przyrodnie siostry Piper zachichotały, wskazały nas palcami, a potem zaczęły szybko szeptać, czymś podniecone.
- Idiotki-syknęłam, wstając.
- Zostaw je-mruknął syn Posejdona i Nike, ściągając mnie na dół, pociągając za łokieć.
Po raz pierwszy ktoś tak mnie dotknął, więc, osłupiała, usiadłam. Wyszarpnęłam łokieć z jego uścisku i przesunęłam się o kilka centymetrów z buntowniczą miną.
Przynajmniej już te od Afrodyty sobie poszły.
- Nerwowa jesteś-stwierdził spokojnie.
- Wiesz... dopiero co wyciągnięto mnie z jakiejś czasoprzestrzennej siarkowej wyspy, wyglądającej jak kawalątek Tartatu, pełnego potworów, niedziałających iryfonów, potem dowiedziałam się, że jestem zmutowaną heroska czy niedorobioną boginią, czy czymś tam. A teraz mi mówisz, że jestem nerwowa!- fuknęłam ze złością.
Wstałam i, zadzierając wysoko głowę, ruszyłam przed siebie.
- Ej, Nessie! Nessie!- krzyczał za mną.
Nie zwolniłam kroku. Nie wiedzieć czemu, jego obecność działała mi na nerwy.
W końcu mnie dogonił. Byłam już przy Domku Zeusa. Miałam otworzyć drzwi, gdy on w nich stanął, zagradzając mi drogę.
- Przepuść mnie-warknęłam, wbijając w niego intensywne spojrzenie swoich niebieskorszarych oczu.
Chłopak zdążył odwrócić wzrok, zanim przeszedł go elektryczny błysk. Nagle, przy moich nogach pojawiły się warczące, wietrzne charty-Błyskawica i Grom. Szybko okazało się, że przybiegają na moją myśl.
- Ej, ej, mała, wyluzuj-mruknął.
- Nie mów do mnie "mała"-odpowiedziałam, a charty przestały warczeć.
- OK, skarbie-odpowiedział, a w jego oczach zalśnił figlarny błysk.
Zazgrzytałam zębami ze złości, a u palców strzeliły iskry. Ten tylko chichotał.
Ach! Skryty, zamknięty w sobie, podrywacz i wojownik! Dupek! I co on sobie myśli? Mam ładne oczka, śliczną buźkę i już wszyscy leżą płasko? Jestem bogiem? Koleś mnie wkurzał. Jasne, był całkiem miły, ale... Jakoś mu nie ufałam.
- Ness, wyluzuj się, proszę-uśmiechnął się słodko.
- Nie będę się wyluzowywać, zwłaszcza dla ciebie!- odpowiedziałam.
- Wyluzowywać?-powtórzył, uśmiechając się z pewnością siebie.
- Idź stąd, bo...-zaczęłam, ale ten mi przerwał.
- Bo co? Pójdziesz się poskarżyć do starszego braciszka, co?-zakpił- Nie masz przy sobie miecza, a mnie nie uderzysz, bo już ci uratowałem życie. Głupio kazać swoim psom zaatakować wybawcę, co?
- Phi! Jakiego tam wybawcę!-burknęłam.
- Ej, Błyskawico, nie bądź niegrzeczna-pogroził mi palcem.
Popchnęłam go, aż uderzył plecami w drzwi. Złapał gwałtownie powietrze. Wyciągnęłam zapasowy sztylet ze spodni (nie pytaj się jak, ani gdzie go ukryłam) i podetknęłam go pod gardło napastnika. Przez moje ciało przeszły niebieskie błyski, strzelając cicho. Psy obnażyły  kły.
- Czego chcesz?- warknęłam oschle.
- Eee... Chciałabyś się... umówić?- wydyszał.
- Co?- opuściłam sztylet, kompletnie zszokowana.
- Ha!
Skoczył ku mnie, przycisnął mnie do ściany, wyrwał z dłoni sztylet. Przycisnął swoim kolanem moje nogi tak, żebym nie mogła go kopnąć. Drugą dłonią przytrzymywał moje ręce. Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej, czułam jego oddech... I byłoby to całkiem romantyczne, gdyby nie te jego groźne błyski w oczach i sztylet pod moim gardłem.
- I co teraz, maleńka?- zapytał triumfalnie.
- Przecież chcesz się umówić-przypomniałam mu- Nie możesz po prostu ze mną porozmawiać?
- Nie-zaśmiał się pod nosem-Inaczej zapomnisz albo nie dotrze do ciebie ważność sprawy. Boginię trzeba traktować w specjalny sposób.
- To dlaczego nie traktujesz tak Sharnon?
- Bo Jacob już jej zapewnia specjalne traktowanie i inne rozrywki. A tobie nikt-rzekł.
- Masz rację. Jeszcze żaden chłopak mnie nie przytrzasnął do ściany i nie podtykał mi pod gardło mój własny sztylet!- burknęłam.
Ten tylko zaśmiał się cicho. Wiedziałam, że mi nic nie zrobi, moje mięśnie rozluźniły się pod dotykiem jego mocnych, ciepłych dłoni. Wietrzne charty zniknęły. Chłopak patrzył mi się w oczy, uśmiechając się porywczo pod nosem. Ja sama się uśmiechnęłam. Nie mogłam się oprzeć. Poczułam, że się czerwienię. Wstydliwie spuściłam wzrok.
- No, no, no... Trzeba było ci od razu palce poucinać... Tak się ujarzmia córkę Zeusa i Nyks, hę? Tak się ujarzmia błyskawicę, co?- powiedział cichym, czarującym głosem.
Poczułam, że jego uścisk słabnie. Krew zaszumiała mi w uszach.
Schyliłam się na dół, wyrwałam mu sztylet i docisnęłam go klatką piersiową do ściany. Chłodne ostrze sztyletu oparłam o jego kark.
- Nie-wyszeptałam mu do ucha, a żeby to zrobić, musiałam stanąć na palcach, bo był wysoki-Nic i nikt nie ujarzmi błyskawicy.
Chłopak wydał z siebie serię chrząknięć i charknięć. Zmarszczyłam czoło. Co jest...?
- Ach... Mój nos...-wydyszał.
- Co?!- krzyknęłam, odskakując w tył.
Cholercia.
Z nosa ciekła mu krew. Młody bóg powstrzymywał ją rękawem.
- Kurczę, przepraszam-powiedziałam spokojnie, chowając sztylet i podchodząc do niego-Nie chciałam, naprawdę! Chodź do mnie.
Coś tam wymamrotał.
Pociągnęłam go do mnie, do łazienki. Usiadł na kibelku, a ja przyniosłam ręcznik, który nawodniłam zimną wodą. Przyłożyłam mu go do czoła, kazałam odchylić głowę, przepłukać nos i usta pod zimną wodą...
W końcu przestało krwawić. Z ulgą odetchnęłam, opierając się o prysznic. Ten tylko się zaśmiał.
- Masz rację. Nikt nie ujarzmi błyskawicy. Albo inaczej: nikt nie ujarzmił błyskawicy do tej pory.    
Prychnęłam, ale uśmiechnęłam się.
- Myślisz, że tobie się uda?- zapytałam.
- Tak! Jasne, że mi się uda!- powiedział to z takim zapałem, że aż parsknęłam śmiechem.
Przez moment siedzieliśmy w łazience i się śmialiśmy.
- To jak? Wyjdziesz ze mną?-poprosił.
Zamilkłam. Zamyśliłam się...
- OK-potaknęłam w końcu- A kiedy?
- Może jutro? O dziesiątej rano?- zaproponował.
- A może o jedenastej? Zdążyłabym chociaż wziąć prysznic- odpowiedziałam.
- Prysznic?-zdziwił się.
- Ta. Zwykle rano jem śniadanie, ubieram się, wychodzę poćwiczyć, biorę prysznic i zmieniam ciuchy-wytłumaczyłam szybko.
- Aha-pokiwał głową.
Na chwilę zapanowało milczenie. Nastolatek wstał.
- Dobra, to ja już się zmywam, złotko- rzucił-Jutro o jedenastej. Przy moim domku.
- Jasne-potaknęłam.
I wyszedł. A ja siedziałam, patrząc przed siebie i się uśmiechając.
-----------------------------------------------------
Może i było nudno, trochę o uczuciach, ale musiałam zrobić taki rozdzialik. Nie martwcie się-ten blog nie zamieni się w jakąś romantyczną nowelę, spoko! Po prostu mam nowych bohaterów i muszę zrobić parę zawijasów miłosnych... Oj tam, miłosnych! Przepraszam, że tak mało napisałam o Leo, ale chciałam skupić się na Ness... No, ale chyba nie było tak źle? W każdym bądź razie: za niedługo będą kolejne walki, nie znudźcie się :)
Już wkrótce kolejny rozdział z "Ery smoka".
Pozdrawiam gorąco :D 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXVI - NARESZCIE W... DOMU?

-Nessie-
Ciemno.
Ciepło.
Obolałe ciało.
Aaaaach...
Otworzyłam oczy. Leżałam w... białym pokoju? Ta. Pokój był cały biały. Leżałam na typowym, szpitalnym łóżku, takim z barierkami. Obok mnie znajdowało się parę krzeseł i stolik z jakimiś lekami oraz klasyczną lampką. I ktoś... trzymał mnie za rękę. Czułam to.
- Nessie?...- zapytał głos.
Pewnie ten sam, który mnie trzymał za rękę. To na pewno nie był Jason, Leo, Nico, Jacob, Percy czy jakikolwiek chłopak.
Zakaszlałam i uniosłam głowę.
Piper?
Ta, to była Piper- trochę murzyńska, ale dość ładna laska z piórami we włosach i-uwaga, uwaga, największy szpan- oczami, które zmieniają kolory. Córka Afrodyty. Greczynka. Dziewczyna Jasona, mojego brata...
Nie to, że jej nie lubiłam, ale... Kurczę, ja jej prawie nie znałam! Zamieniłam z nią parę słów i to tyle. Zarówno ona, Jason, Percy, Ann i Leo mieli już po 19 lat (Kalipso chociaż na tyle wyglądała, ale w sumie miała tam parę tysięcy lat, więc z nią nigdy nic nie wiadomo). No, tylko Frank był młodszy o parę miesięcy, a Hazel i Nico to już w ogóle. Ja miałam dopiero co szesnaście lat. Jack już dobrze po szesnastce. Sharnon miała siedemnaście, a Jacob-osiemnaście. Ej, no-ja i Dzieci Podziemia byliśmy najmłodsi! To nie fair!
- Piper?- wydyszałam.
Miałam mroczki przed oczami, strasznie bolała mnie głowa.
- Ciii, Ness, leż. Odpoczywaj-zadecydowała.
Zirytowana, chciałam jej pokazać, że czuję się dobrze, ale... z jęknięciem opadłam na poduszki.
- Gdzie jest Jason?- wychrypiałam. To było pierwsze, co mi przyszło do głowy.
- Czuwał przy tobie dwa dni i całą noc-rzekła z czułością-Kazałam mu pójść spać. Był zmęczony.
- Yhm... A co z Sharnon?-spytałam.
- Jacob przy niej siedzi. Odzyskała przytomność kilkanaście minut temu. Hazel i Nico chcieli wejść, ale... no. Chyba są sobą zajęci-wytłumaczyła.
- No tak-przypomniało mi się to, jak Sharnon, odważna, niepokonana Sharnon, wybuchnęła płaczem na wzmiankę o synu Marsa.
- Nessie, na chwilę cię zostawię. Muszę iść po Willa Solace. Jest lekarzem-i wyszła.
Westchnęłam smętnie.
Aha, no tak.
Jestem w skrzydle szpitalnym, pewnie w sali indywidualnej. Nigdy tu nie byłam.
Pachniało tu lekami i tym dziwnym, charakterystycznym dla lekarzy zapachem. No i czekoladą...
Ach. Ambrozja. No tak...
- Cześć.
Aż podskoczyłam na dźwięk wesołego głosu. Odwróciłam głowę. Przez drzwi wparadował Will, za nim Jason, potem Percy, Annabeth, Piper, Hazel, Frank, Leo i na końcu Nico, który ostatecznie osunął się przy ścianie, błądząc swoimi smętnymi oczami po wszystkich. Wyglądał na markotnego. W sumie jak zawsze.
Każdy (nie licząc Nica) do mnie podszedł. Zaczęli się ze mną witać, rozmawiać i żartować. Nic z tego nie rozumiałam, nic nie słyszałam, pozwalałam się uściskać (Frank, moje żebra!) i wymieniałam powitania, chociaż nic nie słyszałam.
Jason porządnie mnie ochrzanił, ale w jego oczach widziałam ulgę. Percy i Leo kłócili się w najlepsze. a Ann próbowała go uspokoić (oczywiście, Percy'ego).
W końcu Will rozgonił wszystkich od mojego łóżka, za co byłam mu wdzięczna. Zbadał coś tam, a potem podał mi trochę ambrozji i nektaru.
- Dzięki...-wydukałam, czując jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele
- Spoko-blondas uśmiechnął się.
- No, Nessie, opowiadaj!- ktoś krzyknął radośnie (podejrzewałam Leo), a reszta podchwyciła jego radosny okrzyk.
Will znów był zmuszony ich uciszyć.
- Nessie jest zmęczona! Musi odpoczywać!-wolał-Nie bardzo jest w stanie opowiadać! Prawda?-spojrzał na mnie.
- Eee... W zasadzie to mogłabym...-Wszyscy krzyknęli z uciechy, Solace rzucił mi zirytowane spojrzenie.
Kiedy każdy się nawzajem uciszył, otworzyłam usta i zaczęłam im wszystko opowiadać. 


+Sharnon+
Otworzyłam oczy.
Wzięłam głęboki oddech.
Hurra! Powietrze nie jest przesycone siarką!
Czyżby... dom?
Nie. To nie był Rzym. Mój kochany dom...
Stęskniłam się za nim...
Sufit był biały, ściany były białe, podłoga była biała... Jakiś szpital, zgaduję? Wtedy poczułam, że ktoś ściska mnie za rękę. Odwróciłam głowę i wtedy...
Serce zabiło mi mocniej, w oczach stanęły mi łzy. Czułam oślizgłą gulę w przełyku. Oddychałam szybko i gwałtownie, urywanie.
To był ON. Siedział koło mnie. Tak blisko. Cała się trzęsłam. Łza wzruszenia spłynęła po moim policzku. Trzymał mnie za rękę. Jego dłoń była ciepła, miękka i sucha. tak dobrze znałam te drobne blizny, otarcia, linie... te dłonie tak często mnie dotykały. Tak dobrze je znałam. Tak bardzo je kochałam...
Każdy fragment jego wyglądu był taki, jaki zapamiętałam, a nawet doskonalszy. Ciemnobrązowa, niechlujnie potargana czupryna. Ciemno-orzechowe oczy, wpatrujące się we mnie z napięciem, ulgą i tęsknotą. Jakby pytały: "To ty? Czy to naprawdę ty?".
- Jacob...-wychrypiałam z trudem.
Łza spłynęła po jego policzku. Pochylił się nade mną, tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Jego dłoń znalazłam się na moim policzku, druga na czole. Z jego szklistych oczu emanował taki smutek...
Nagle jego wargi dotknęły moich. Zrobił to nagle. Przymknęłam oczy. Czułam to, pamiętałam. To było słodkie. Delikatne. Czułe. Pachniał czekoladowymi ciasteczkami. Był zwykle gwałtowny i nieobliczalny, pełen siły i mocy. Jednak teraz... Był delikatny i ostrożny. Jego dłonie łagodnie badały moją twarz, a wargi smakowały usta.
- Sharnon...-szepnął, odrywając się ode mnie. Z trudem oddychałam, po tym pocałunku, który był dość krótki i łagodny, ale to właśnie ten odebrał mi dech w piersiach-Tęskniłem.
Rozpłakałam się na dobre. Czego ryczysz, głupia?! A może... to dobrze. Podobno dobrze jest sobie popłakać raz na jakiś czas. To oczyszcza. Pomaga.
Jego pierwsze słowa...
"Sharnon... Tęskniłem".
- O bogowie, Jacob-wychlipałam-Ja też tęskniłam.
- Myślałem, że cię straciłem...
- Martwiłam się o ciebie...
- Nie spałem nocami...
- Śniłam o tobie...
- Przestali w ciebie wierzyć...
- Myślałam o tobie...
- Nie poddawałem się...
- Twoje istnienie utrzymywało mnie przy życiu...
- Nie mogłem bez ciebie wytrzymać.
- Nie mogę bez ciebie wytrzymać.
- Nie będę mógł bez ciebie wytrzymać.
- Kocham cię!
Zarzuciłam mu ręce na szyje, wdychając jego słodki zapach, czując to dobre, stare, znajome ciało, które ogrzewało mnie w tak wiele nocy...



*Percy*
Ciężko jej było wierzyć. To było niesamowite.
- Czyli... ten chłopak... jest bratem Percy'ego?- spytał Leo.
Zapadła cisza. Każdy wbijał wzrok we mnie.
- Przyrodnim. To jeszcze syn Nike-odpowiedziała.
- Brawo-Ann poklepała mnie po plecach-Masz kolejnego braciszka.
- Ta...
Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Mam kolejnego brata? Kurde, super. Byłem zszokowany. Fajnie, że jest on... herosem. A może bogiem? Dobra, mniejsza o to. W sensie... Cyklopi też są fajni, ale... wolałbym grać w baseball, pewny, że nie odleci mi ręka, gdy ktoś poda do mnie piłkę.
- Obudził się?-zapytała córka Zeusa.
- Kto?-pytanie głupola.
- Syn Nike i Posejdona. Nazywa się Jack Drake. Co z nim?-rzuciła niecierpliwe spojrzenie Willowi.
- Och. Eee... Jeszcze śpi. Posejdon i Nike?-zagwizdał-Wybuchowo.
Pokiwałem głową.
Ta. Wybuchowo.
Coś o tym wiedziałem...
- To co? Idziemy do niego?- zaproponowała Piper.
Potaknęli wszyscy, wstając.
- Nie! Nie, nie, nie!-wykrzyczał wkurzony Will. Wszyscy zamarli-Tylko rodzina i ktoś spokojny! Leo, nie patrz tak na mnie... OK, sugeruję Percy'ego i... mhm... Może Franka? Ann?
- Dlaczego oni?-fuknął Leo-Ja też chcę!
- Sorry, stary- powiedziałem, kładąc mu dłoń na ramieniu- On jest woda i zwycięstwo. Ty jest ogień i mechanik. To trochę nie bardzo ze sobą... No wiesz o co mi chodzi-uśmiechnąłem się i wyszedłem razem z Frankiem i Annabeth.
Will podał nad numer jego pokoju.
- To była czwórka?-spytał cicho Frank.
- Ósemka!-syknęła Ann.
- Ach. No tak-wymamrotał Rzymianin.
Otworzyliśmy drzwi. Pokój wyglądał jak każdy inny-tego chyba nie muszę mówić.
WOW.
- Percy... On... On jest-szepnęła Annabeth, szturchając mnie w ramię.
- Ta-wyjąkałem-Widzę.
Koleś wyglądał prawie identycznie jak ja. Pewnie był nieco niższy. Mimo iż był szczupły, jego ciało było też umięśnione i muskularne. Czarne włosy były niechlujnie potargane na wszystkie strony. Oczy miał przymknięte- przy jednym oku rozciągała się od brwi do połowy policzka długa, lekko zakrzywiona blizna...
Podeszliśmy do niego. Will mówił, że będziemy mogli spróbować go obudzić...
- Hej... Mhm, Jack? Jack. Cześć, Jack-Ann lekko go szturchnęła w ramię.
Frank kulił się pod ścianę, a ja śledziłem efekty.
Ocena: marne, trója minus za technikę, panno Chase...
- ACH!-pisnęła panna Chase, skacząc w tył.
Chłopak otworzył oczy,
Oko, przy którym była blizna było koloru jasnoniebieskiego, elektryczno niebieskie, coś jak oczy Thalii. Drugie oko było morsko zielono, jak moje... wzdrygnąłem się. Facet przyprawiał o dreszcze.
- Gdzie ja...-wydyszał, patrząc na nas z przestrachem.
- Spokojnie, Jack-powiedziała łagodnie moja dziewczyna-wszystko jest dobrze.
- Skąd znacie moje imię? Gdzie ja jestem?-warknął, jego twarz nabrała surowego wyrazu-I czemu ten koleś wygląda prawie jak ja?-wskazał na mnie podbródkiem.
- Bo to jest twój przyrodni brat-odparła Ann.
To go zamknęło. Patrzył się na mnie, potem na Ann, potem znów na mnie. Franka nie zaszczycił spojrzeniem dwukolorowych oczu.
- Percy Jackson?-zgadnął.
- Skąd wiedziałeś?-byłem zaskoczony.
- Nessie o tobie mówiła. I o tobie... Piper?-zmarszczył czoło.
- Annabeth. Annabeth Chase-przestawiła się.
- Och. No tak-uśmiechnął się, a uśmiech miał łobuzerski, trochę szalony jak uśmiech Leona. To było niepokojące-A on?
- To Frank Zhang-rzekłem.
- A. Mówiły mi o tobie, ale cię nie poznałem-rzekł.
Rzymianin nie zareagował.
- Miło cię poznać... bracie-odezwał się do mnie.
- Yyy... Nawzajem... Jack... Lubisz pizzę?-spytałem.
- Percy!-upomniała mnie Ann.
Koleś zachichotał. Ej, może wcale nie był taki zły? Tylko te oczy...
- Ta. Pizza to moje drugie życie, zaraz po sportach ekstremalnych-odpowiedział.
- Super-zawołałem-To takie bungee...?
Pokiwał głową.
- Fu... To musi być okropne!-jęknął Frank,
- Ekstra!-zawyliśmy obydwoje.
Annabeth przewróciła oczami.
- Tacy sami...-wymamrotała-Jeszcze mi tu było drugiego Percy'ego!
Zaśmiałem się.
- Nie zwracaj na nią uwagi-szepnąłem głośno-Czasem wkurza, ale zazwyczaj...
- Percy!-fuknęła, żartobliwie uderzając mnie w ramię.
Zaśmiałem się. Śmialiśmy się.
Jack Drake patrzył na mnie z okruszyną zaufania, szczęścia. Był zadowolony. Wyczuł we mnie rodzinę. Super. Ekstra. Ja również się ciszyłem. Nawet go polubiłem... Tylko te oczy wzbudzały we mnie niepokój.
- A może opowiem wam, jak się tam znalazłem?-zaproponował.
- OK. Może być ciekawie-potaknął nieśmiało Zhang.
- Pewnie jesteś zaczarowany potworem!-wykrzyknąłem.
- Percy!-zawołała Ann, patrząc na mnie z naganą.
- Nie...-jęknął Frank, a my oboje się zaśmialiśmy.
Chłopak otworzył usta i zaczął opowiadać swoją historię.          
.------------------------------------------------------------
Szybko pojawił się ten rozdział, no nie? W każdym bądź radzie mam nadzieję, że wam się spodoba, bo mi się, przyznam szczerze, podoba. Czekam na komentarze... I co tam jeszcze?
Wkrótce więcej tego napiszę.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)

niedziela, 28 czerwca 2015

Z serii "Era smoka"- roz. 2 - ZWIAD

Nadine i Eloise leciały. Smoczyca Nadine-ponad trzymetrowe bydlę o czarnych, gładkich łuskach o jasnobłękitnych skrzydłach oraz oczach, nosiła wdzięczne imię True, co oznaczało "Prawda". Smoczyca Eloise była barwy płatków słonecznika. Jej czarne oczy i skrzydła budziły lekki niepokój. Gładkich, śliskich łusek nie pokrywały żadne kolce, podobnie jak True. Żółta smoczyca nazywała się Mini, choć w mini rozmiarze to ona nie była...
Dziewczyny siedziały na ich grzbietach w specjalnych spodniach z szorstkiego materiału-tylko dzięki temu nie ześlizgiwały się z grzbietów swoich wierzchowców. Obydwie świetnie znały smoki-klepnięcie ręką w prawą łopatkę oznaczało skręt w prawo, szturchnięcie łydkami w boki "przyspiesz", a słowo "STOP"... no, stopowało zwierzę. True i Mini były też niezwykle spokojne.
Przelatywały nad błękitnymi wstążkami rzek, zielonymi chusteczkami lasów. Mijały złotawe, niewielkie pustynie oraz ciemnozielone pola tropików. Każda barwa była taka żywa, taka piękna, dzika... PRAWDZIWA. Nie było żadnych wyblakłych, smętnych kolorów. Wszystko było żywe, ba, tutaj kipiało życiem i magią! Wszystko to było takie niezwykłe, jakby nierealne...
- Mogłabym tak lecieć godzinami...-rozmarzyła się Eloise, rozpościerając ręce niby skrzydła.
Była średniej wielkości, szczupłą blondynką o niebieskich oczach i optymistycznym, marzycielskim usposobieniu. Miała szesnaście lat. Charakteryzowała ją niezwykła energiczność i kreatywność. Zawsze dużo się śmiała.
- Ty może tak-ucięła Nadine-Ale smoki prędzej czy później się zmęczą!
Blondynka zachichotała.
Nadine- wysoka, umięśniona, ciemnowłosa dziewiętnastolatka. Miała ciemnobrązowe oczy i jasną skórę. Była praktyczną, odważną i upartą osóbką, raczej przyjaźnie nastawioną do życia.
Ciemnowłosa poklepała True po szyi. Eloise, wieczna wiercipięta, zakołysała się. Jej smoczyca niecierpliwie machnęła łbem, powarkując.
Jej towarzyszka spojrzała na nią z kwaśną miną.
- Uważaj, bo spadniesz-pouczyła ją, przyzwyczajona do wygłupów "tej młodszej".
Ta tylko przewróciła oczami.
- Jesteśmy tu służbowo. Musimy zaobserwować co i jak. To dla nas ważne. Nie jesteśmy tu dla zabawy...-Eloise naśladowała grubym, poważnym głosem koleżankę, po czym się zaśmiała- Och, Nadine, wyluzuj! Przecież Mark nie widzi co robimy.
- Niby nie-chrząknęła ciemnowłosa, rzucając oschłe spojrzenie w górę.
Eloise wciąż chichotała. Wyszeptała coś do ucha swojej smoczycy. Po czym...
- Hop!- krzyknęła radośnie i gwałtownie... rzuciła się ze smoka.
- Oszaleć z nią można- prychnęła Nadine, spoglądając niedbałym wzrokiem na lecące w dół ciało towarzyszki.
True, czarna smoczyca, warknęła, machając niespokojnie łbem.
- Wiem, wiem-potaknęła dziewczyna-Ale znudziło mi się uganianie za nią. Zrobiła ten numer z rzucaniem się ze smoka już kilkadziesiąt razy.
W tym samym momencie żółta bestia zapikowała w dół. Ogon, skrzydła i pysk ułożyły się w jednej, prostej linii, pikując w dół, jak strzała. Czarna smoczyca raptownie podskoczyła w górę, jakby i ona chciała dziko zapikować.
- O, nie, nie, koleżanko-nastolatka ją uspokoiła-Jesteśmy pięć minut do Budynku Głównego. Poza tym... Nie możesz się przemęczać. Pamiętasz, jak ostatnio naciągnęłaś sobie mięsień w łapie, hę? Nie przyjemnie, co?
True zrobiła się spokojna; wystarczył sam głos Nadine, by poskromić trzymetrowego, toksycznego smoka. Co się dziwić? Ta niezwykła dziewczyna wychowywała się wśród smoków...
Westchnęła ciężko, niecierpliwie spoglądając w dół.
Nagle...
- ŁIIIIIIIII!!!
Z przeraźliwym piskiem coś przeleciało tuż obok nich. Ciemnoskóra (a może "ciemnołuskna"?) smoczyca odskoczyła bok. To żółty smok z piszczącym z uciechy bagażem wypruł przed siebie. Potem pofrunął serpentyną w górę i poszybował górą, ostatecznie znajdując się obok nich. Boki i pysk Mini pokrywała biała piana, smoczysko otworzyły pysk, dysząc głośno i wywalając język na wierzch, jak zziajany psiak.
- Ale było ekstra!-pisnęła blondynka.
- Ta-mruknęła posępnie brunetka.
- No, naprawdę! Wiesz, jak super? Nadine, powinnaś kiedyś spróbować!-trajkotała- Najpierw skaczesz, ale musisz zaufać smokowi i wydać mu polecenie. Potem lecisz, lecisz, lecisz w dóóół... A potem, tak nagle...  
Zapiszczała krótkofalówka. Dosiadająca True westchnęła, uciszyła kompankę spojrzeniem i odebrała.
- Halo? Nadine Black z tej strony.
-  Halo? Tu, Jason Smith. Nadine? Jesteś z Eloise?- pytał jakiś męski głos.
- Tak.
- Super. Gdzie jesteście?- pytał.
- Właściwie tuż nad Budynkiem Głównym. A co?-odparła.
- Odstawcie smoki do siebie. I chodźcie. Szybko!- był podekscytowany.
- Coś się stało?- spytała ciemnowłosa.
- Tak... Znaczy nie... Znaczy chodźcie! Szybko! Musicie coś zobaczyć!- mówił.
- Ej, już słyszałam o tej rudej-wymamrotała spokojnie Nadine.
- Nie! Nie chodzi o tą rudą, choć to też ciekawa sprawa. No już! Dalej! Pa!
- Pa.
Rozłączyli się. Nadine pokręciła głową i schowała krótkofalówkę do kieszeni wojskowej kurtki.
- I co teraz?- głos Eloise drżał z emocji.
- Jak to co? Pośpieszmy się, skoro to takie pilne- zadecydowała dziewiętnastolatka, ściskając łydkami boki smoka. Stworzenia przyspieszyły, tuląc skrzydła do siebie i szybko nurkując w dół. Dziewczyny słyszały tylko szum krwi w uszach. Obydwie czuły jak kurczą im się żołądki z ekscytacji i ciekawości.

sobota, 27 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXV - OCALENI (?!)

-Sharnon-
Ta. Jesteśmy na miejscu. rozłożyliśmy maty i siedzimy. Jack je na potęgę (on chce pobić jakiś rekord, czy co?), Nessie śpi (jeszcze przed chwilą była przytomna), psy Greczynki-Grom i Błyskawica- pilnują nas, a ja... wspominam Jacoba...


^Kalipso^
HURRA!!!
UDAŁO SIĘ, UDAŁO, UDAŁO, UDAŁO!!!!
W każdym razie według moich obliczeń. Trochę magii, matmy, no i mojej osobowości załatwiło sprawę. Czułam nerwowe podniecenie, lekkie drżenie rąk. Byłam tez tego niepewna. A co jeśli mi się nie uda? Jeśli ugrzęznę w międzyczasie? Jeśli umrę? Jeśli Sharnon i Ness umrą? A jeśli...
- Kalipso-skarciłam się na głos-Zamknij się i bierz się do roboty!
Chwyciłam więc podręczny, złotawy zegarek na łańcuszku-symbol czasu. Prosząc po starogrecku bogów, żeby mi się udało. Przymknęłam oczy, uspokajając się. Okręciłam "pstryczek" zegarka, za pomocą którego ustalało się czas, sześć i pół razy. Potem wymamrotałam tylko: "Niech bogowie mają mnie w opiece".
Biały blask.
Straszny gorąc, żar, jak z buchającego, rozgrzanego pieca.
Kwas.
Łopot sukienki.
Jakiś piskliwy, rozdzierający czas głos...
A może to mój krzyk?
Widziałam biel.
Rozdzierającą biel.
Czystą.
Nieludzko czystą.
A potem...
Serce stanęło mi w gardle. Szaleńczy pęd powietrza wyciskał łzy z oczu. Do nosa dostała się gryząca woń siarki. Zacisnęłam spocone palce na pozłacanym zegarku. Zegar... Symbol czasu.


%Piper%
- Jason. Musimy już iść.
Milczał, bezmyślnie patrząc się przez okno. Jego niebieskie oczy świdrowały pola truskawek za oknem.
- Proszę. Jason, chodź już- prosiłam go, używając czaromowy.
 Chłopak drgnął. Odwrócił się. Jego oczy stały się szkliste, wzbierały się w nich łzy. Popatrzył na mnie.
- M-masz rację...-wyjąkał ochryple.
I wyszedł.


$Jason$
- Jasonie Grace, czy chciałbyś zabrać głos?- pytał Chejron, a ja słyszałem go jak z oddali.
Kiwnąłem głową. Wszedłem na podest, czując jak trzęsą mi się kolana. Starałem się nie patrzeć na szary całun zaledwie metr obok mnie... Chwyciłem mikrofon.
- Nessie Night-moje puste, zimne słowa potoczyły się po polance-Miała szesnaście lat. Była córką Zeusa. Greczynką. Nie znałem jej za dobrze. Była cicha, skryta i zamknięta w sobie. Skrywała wiele tajemnic. Jednocześnie jej waleczność, zaciętość oraz odwaga były nie do pobicia. Nie była za sympatyczna, otwarta, czy miła. Nie ufała ludziom. Właściwie... nawet nie znam jej historii. Amazonki po prostu, jakieś siedem miesięcy temu ją tutaj podrzuciły. I tyle. Nic nie powiedziały. Ness była zdolną wojowniczką, utalentowaną córką Zeusa. Ża... Żałuję, że nie poznałem jej lepiej. Że nie zainteresowałem się nią. Że o niej za często nie myślałem. Że się nią nie opiekowałem. I że na nią krzyczałem. Byłem na nią zły. I... i tak też się... się rozstaliśmy. Nie mogę o niej zbyt wiele powiedzieć. Praktycznie jej nie znałem przez swoją własną głupotę i złość. Po prostu... Będę... Będę o niej pamiętać.
Zszedłem z podestu, a wszyscy milczeli. Usiadłem koło Pipes. Obok mnie siedział Percy, ale on spokojnie mnie zignorował. Był dobrym kumplem. Udawał, że nie dostrzegał mojej łzy na policzku. Piper ścisnęła mnie za rękę.
- Dobrze się spisałeś-szepnęła.
Zacisnąłem wargi. Wcale nie. Popełniłem błąd.  
Nie znosiłem popełniać błędów.


!Nessie!
- Do cholery, gadaj kim jesteś!- warknęła Sharnon, podtykając pod gardło ostrze sztyletu dziewczynie, która pojawiła się... znikąd. Jack stał bok Rudej, celując w przybyszkę ostrzem swojego miecza. Zakasłałam, próbując wstać. Dobyłam swojego miecza.
Miałam dziwne wrażenie, że już ją skądś znałam, pamiętałam...
Trochę kręciło mi się w głowie, ale wstałam i chwiejnie podeszłam do moich przyjaciół.
- Ness, uważaj- warknął ostrzegawczo Jack.
Zignorowałam to. I poznałam dziewczynę! Długie, karmelowe włosy, czarne oczy w kształcie migdałów, biała sukienka, nieskazitelnie czysta cera...
- Caroline?-wycharczałam ze zdziwienia-Nie... Catherine?
- Co ona mówi?- Sharnon zmarszczyła czoło.
- Nie wiem. Chyba jej nie dobrze.-odparł Jack po czym zwrócił się do mnie-Nessie, usiądziesz, chyba...
- Kalipso!- wykrzyknęłam, patrząc na dziewczynę-Tak? Nazywasz się Kalipso, prawda?
Ta potaknęła.
- Zaraz, zaraz... Wy się znacie?-córka Plutona zmarszczyła czoło.
- Tak, tak-wymamrotała przybyszka-Jestem kalipso, nimfa, dziewczyna Leona Valdeza! Przybywam z... z Obozu Herosów!
Rzymianka opuściła broń, robiąc krok w tył. Uspokoiła Greka. Wszyscy patrzyliśmy na nią. Ona siedziała, trzymając w ręce jakiś zegarek z łańcuszkiem. Błądziła radosnym wzrokiem po naszych twarzach.
- Nessie! Sharnon, tak? Na mego ojca, jak się cieszę, że was znalazłam! W końcu! Ha! ten idiota, Nico, będzie musiał odszczekać swoje słowa! Dzisiaj urządzają wasz pogrzeb! Znaczy, twój chłopak Sharnon powiedział, że pochowa cię w Rzymie. A ciebie chowają! Jason i inni zrobili ci całun pogrzebowy! Ale jaja! Chciałabym zobaczyć ich miny, gdy was zobaczą!- paplała.
- Jacob?-wyszeptała Sharnon-Jacob tam jest?
Kalipso popatrzyła na nią.
- Ten Rzymianin? Pewnie! czeka na ciebie! Nawet nie wiesz jaki jest smutny i pochmurny... Pewnie już nie raz płakał. Biedak. Z nikim nie rozmawia, walczy i wścieka się. Percy i Jason musieli go unieruchomić! A żebyś słyszała jak on im groził... nadal nie pogodził się z twoją śmiercią!
W tym momencie przegięła. Sharnon wybuchnęła płaczem i wtuliła się we mnie, niemal mnie przewracając. Kalipso była łaskawa się zamknąć. Po chwili jednak zauważyła Jacka.
- A ciebie nie znam-prychnęła.
- Jestem Jack Drake-Grek szybko się przedstawił-Jestem Grekiem. Synem Posejdona i, jak się niedawno domyśliłem, również Nike. Miło poznać.
Nimfa wybałuszyła oczy. Podali sobie ręce.
- To jak?-zapytałam-Zabierzesz nas stąd?
- Yhm-potaknęła.
- Nie żeby coś-burknął Jack-Ale nie potrafimy latać.
- Mów za siebie-dodałam.
- No dobra. Może i ona umie. Ale nas wszystkich nie udźwignie-chłopak patrzył na nią wyczekująco, jakby miała się zamienić w samolot.
- Prze teleportujemy się za pomocą zegarka!- zawołała radośnie nimfa, wymachując nam przedmiotem przed nosami,
- CO?!- wykrzyknęła Sharnon.
- To proste- rzekła-Ale nie ma czasu na tłumaczenia! Nessie, Sharnon i Jack, złapcie się za ręce. Musimy stworzyć takie koło.
Wykonaliśmy jej polecenie, do końca nie wiedząc o co jej chodzi.
- OK... Teraz wystarczy tylko...
Coś zazgrzytało, pisnęło, puknęło, zaterkotało i...
AAACH!!!
Przed oczami miałam biel, czystą, nieludzką, dziwną. Nic przez nią nie widziałam. Czułam dłoń Sharnon i rękę Jacka oraz rwący ból w kostkach u nóg oraz w brzuchu, jakby ktoś oplótł mnie łańcuchem, po czym z całej siły szarpnął.

(Leo)

Kurde.
To było... smutne.
Żałowałem, że nie ma tutaj Kalipso. Jacob, czyli Kapryśny Rzymianin siedział gdzieś tam z tylu, oparty o drzewo. Jason znajdował się w opłakanym stanie (dosłownie). Jako że siedziałem za nim, lekko poklepałem go po plecach. Pan Błyskawica już przemówił.
Szkoda mi było Nessie. Stała się moją kumpelą, w ciągu ostatnich paru dni. Naprawdę ją polubiłem.... Dlaczego każda osoba, która coś dla mnie znaczy, odchodzi?
Wtedy...
ŁUP!!!
Na podeście, zwalając całun wylądowała kaszląca Kalipso, a obok niej omdałą... Nessie! Sharnon! I jakiś dziwnego koleś!
- Ha...Widzicie? One żyją...- wykrztusiła Kalipso, po czym zemdlała.
--------------------------------------------
Hip , hip, hurra dla wakacji! :)
Ta, nowy rozdział. Przepraszam, że nie wstawiłam z "Ery smoków", ale miałam wenę na "Herosów". Tak mnie do nich pociągnęło! Wkrótce kolejne rozdziały! Nie zostawię "Ery smoka"- za kilka dni, góra dziesięć doczekacie się rozdziału o smokach ;)
Pozdrawiam gorąco wszystkich czytelników!  

piątek, 26 czerwca 2015

WAKACJE!!!












Z serii "Herosi"- opowiadanie XXIV - TO KIEDY POGRZEB?

*Percy*
To wszystko wyszło naprawdę okropnie.
Zrobiliśmy już całun pogrzebowy dla Ness. Był całkiem ładny- burzliwo szary, niemal granatowy, coś jak niebo podczas burzy pełen elektryczno niebieskich błyskawic. Pewnie by jej się podobał.
Jacob z początku nas atakował, aż musieliśmy go ogłuszyć. Potem trochę popłakał, ale ostatecznie odmówił. "Serce Sharnon jest w Rzymie. Tam też ją wspomnimy i pochowamy. Po rzymsku, tak, jakby tego chciała"- odburknął jedynie, by po chwili kląć jak zaklęty.
Tylko Kalipso się nie poddała. naprawdę nie mogła się z tym pogodzić. Spędzała w warsztatach całe dni. Pracowała bez wytchnienia.
- Pamiętam-odezwała się Clarisse-Jak kiedyś Nessie uderzyła tak mocno jednego chłopaka od Apollina, że aż mu dwa zęby wyleciały. Miał nawet podbite oko-zachichotała.
- Ej-syknął ktoś, chyba od Apolla-To nieprawda!
-A właśnie że bardzo prawda!- odcięła się ostro Clarisse, wyciągając miecz zza pasa.
Koleś od Apolla zmiękł- był o głowę niższy od Córki Aresa.
- Ta. Ness to był numer- potaknęła cicho Ann.
Objąłem ją i przytuliłem do siebie.
- Będziemy o niej pamiętać- szepnąłem cicho.


^Kalipso^
Harowałam jak... Herakles w stajni Augiasza. Albo i bardziej.
Rozległo się ciche pukanie. Nic nie odpowiedziałam. Drzwi otworzyły się cichutko. Nie zareagowałam.
- Hm,,, Hej. Przyniosłem ci coś do jedzenia- wymamrotał młodzieńczy głos.
Bardzo dobrze znałam ten głos.
ZA dobrze.
Odwróciłam się. No tak. Leo. Mogłam się tego spodziewać.
- Hej- odparłam, wstając- Dzięki.
Wypiłam trochę herbaty, a potem spojrzałam łakomym wzrokiem na jeszcze ciepłe kiełbaski i kanapki.
- Pogrzeb jest jutro-mówił syn Hefajstosa, patrząc się na swoje stopy-Jak chcesz możesz wpaść-Uniósł głowę i uśmiechnął się-Ale ty się nie poddajesz.
- Nie- odrzekłam twardo, zgrzytając zębami-One żyją. I nawet wiem, gdzie są. Być może.
Uniósł brwi.
- Mogę...
- Nie!- przerwałam mu-Ściśle tajne!
- O-OK- wydukał.
Przez moment patrzył na mnie z nadzieją. Zignorowałam to.
- To... Cześć- odpowiedział martwym tonem.
- Cześć- odpowiedziałam równie martwo.
I wyszedł. A ja westchnęłam i wzięłam się za pracę.


(Sharnon)
Szliśmy szybkim dziarskim krokiem.
Ja, oczywiście, prowadziłam. Za mną szedł Jack, niosąc śpiącą Nessie. Ale ona się wściekała! Nienawidziła pomocy. Była waleczna, chłodna i samodzielna. Nie znosiła pomocy i litości. Była też taka... rzymska. Spokojnie, mogłaby być Rzymianką. Jednak była naprawdę słaba. Wymiotowała, czasem mdlała... Naprawdę trzeba było ją nieść. Stałam się dowódcą.
Cała nasza trójka była dziećmi naprawdę potężnych bogów. Gdyby Nessie była w lepszym stanie, to ona z pewnością by kierowała grupą. Tak, to ja przejęłam dowodzenie. Jack był raczej milczący, cichy i skryty. Raz po raz rzucał jakąś uwagę z cieniem sarkazmu. Nawet łatwo się nim manipulowało- wystarczyło mu rzucić jakieś wyzwanie. Koleś KOCHAŁ rywalizację. Zwykle flirt mi wystarczał, żeby posłużyć się chłopakami. Jednak do niego to nie przemawiało: wolał wyzwania, ryzyko, przygody, dokonywanie niemożliwego... Takie tam.
Dowiedziałam się, że chłopak uprawia sporty ekstremalne: bungee, narty wodne, snowboard, paralotnie...
- Naprawdę?- nie dowierzałam.
- No-potaknął-Skaczę na bungee tak, że od razu wpadam do wody, a potem mnie wciągają. To fajne.
- Hm. A nie miałeś jeszcze... no nie wiem. Jakiejś kontuzji, czy coś?- zapytałam.
Zachichotał.
- Jasne, że miałem! Dwa razy leciałem na paralotni i dwa razy zwichnąłem sobie rękę. Najlepiej mi idzie w snowboardzie no i nartach wodnych. Czasami skaczę do wody. Albo jeżdżę na desce-mówił.
- Kumplujesz się ze skejtami?- zmarszczyłam czoło.
- No. To moi kumple. Fajni są. Gramy w butelkę i kupujemy spraye, po to żeby porobić graffiti na murach. To fajne-uśmiechnął się.
Przypominał mi tego chłopaka z Obozu Herosów... Jak on miał? Percy? Chyba tak. Te same, czarne dziko zmierzwione włosy, niechlujny strój, luźny sposób bycia, ignorowanie zasad, wkurzanie mnie... Bywał też uparty. Czasem się sprzeciwiał, ale jeszcze nie dochodziło do rękoczynów-kończyło się krótkim pojedynkiem na riposty. Raz zwyciężałam ja, raz on.
- I co?-jęknął-Jesteśmy na miejscu? Nie chcę narzekać, ale... Nessie nie jest ciężka, ale jak się kogoś długo niesie to naprawdę cierpną ręce.
- No. Za niedługo będziemy-odpowiedziałam-Widzisz? To tamten stół o którym ci opowiadałyśmy. Zatrzymamy się tam dzisiaj i trochę odpoczniemy.
- Yhm.
Faktycznie, na horyzoncie błyszczał zarys tego głupiego stołu. Po posągach ani śladu. Zacisnęłam zęby, czując ostry, nagły ból rannego oka.
Milczeliśmy przez chwilę. W końcu syn Posejdona odezwał się.
- Ile masz lat?
- Co?-to pytanie trochę mnie wytrąciło z równowagi.
- Pytałem-nerwowo oblizał wargi. Niecierpliwił się-Ile masz lat.
- Eee... 17 lat. I 8 miesięcy-odpowiedziałam. Urodziny zawsze były dla mnie ważnym wydarzeniem.
- A ja mam 16 lat i 10 miesięcy-odpowiedział-A Nessie? Ile ma lat?
Zmarszczyłam czoło. Co go wzięło na ten wiek?
- Yyy... Chyba 16 lat. Raczej niedawno skończyła-odparłam.-Nie wiem, przedtem jakoś...
- Nie bardzo się lubiłyście?-domyślił się.
- Tak. Skąd wiedziałeś?-byłam nieco zdziwiona.
- Wrodzona rywalizacja. Dzieci Zeusa zawsze walczą z dziećmi Posejdona i Hadesa.
- Plutona.
- Wszystko jedno.
Dyskusja skończyła się.
Za niedługo będziemy na miejscu. Nasi przyjaciele nas uratują. Hurra! Nie bardzo przepadałam za Grekami, ale teraz ucieszyłabym się na widok każdego-nawet tej nieznośnej, zadzierającej nosa Annabeth!
Popatrzyłam się w czerwonawe niebo, a serce szybciej mi zabiło. Moje usta poruszyły się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Jacob.
--------------------------------
Ta.... Dawno nie było nowego rozdziału i za to was gorąco przepraszam! Naprawdę nie miałam czasu! Na szczęście nadchodzą wakacje!!! WAKACJE! Czy istnieje piękniejsze, weselsze słowo? Będę więcej pisała.
Gorąco pozdrawiam, do zobaczenia.
Wesołych wakacji!!! ;)
Poszalejcie trochę XD 

niedziela, 21 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXIII - PODDAJĘ SIĘ

*Nessie*
Powoli odzyskiwałam świadomość.
Każda część ciała mnie bolała, a najbardziej ramię, które pulsowało ostrym, przeszywającym bólem. Słyszałam ostrożne kroki, chyba dwóch osób. Odwróciłam głowę, wtulając ją w jakiś miękki, ciepły materiał, pod którym wyczułam coś twardego, coś co się lekko poruszało. Słyszałam ciche "stuk...stuk...stuk..." przypominające kołatanie serca. Poczułam delikatne kołysanie, a do nozdrzy dostała się woń morskiej, słonej wody, jakbym siedziała na plaży, nad morzem. Westchnęłam ciężko, wtulając głowę w materiał. Usłyszałam cichy śmiech, oparcie dla mej głowy zatrzęsło się. Zacisnęłam powieki. Nie, nie, nie... Nie chciałam się budzić. Nie chciałam już mierzyć się z tym wszystkim. Dlaczego nie mogę tego... przespać?
- Ona chyba się budzi- zabrzmiał zaskakująco głośny głos Jacka.
- Yhm. Za chwilę zrobimy przystanek- odparła Sharnon.
Z zamkniętymi oczami wdychałam tą przyjemną, morską woń kojarzącą się z latem i wakacjami. Miałam stamtąd same dobre wspomnienia. Zrobiło mi się ciepło, bezpiecznie i przyjemnie. Mogłam tak leżeć w nieskończoność.
- OK, połóż ją- zadecydowała Rzymianka.
Woń urwała się, poczucie bezpieczeństwa i ukojenia prysło jak bańka mydlana. Skuliłam się, ignorując protest obolałego ciała. Prawie natychmiast moja skóra dotknęła suchego, chłodnego materiału- pewnie koca z plecaka, jak zgadywałam. Jęknęłam ciężko. Coś koło mnie usiadło.
- Jak się obudzi, dasz jej pić- rzekła Sharnon-Ja pójdę na zwiad.
- Dobra- odpowiedział Jack.
Kroki dziewczyny oddaliły się.
Byłam już naprawdę wybudzona. Otworzyłam oczy, biorąc gwałtownie powietrze. Widziałam czerwonawe niebo. Tak, leżałam na kocu. Obok mnie leżał czarny, sportowy plecak, zdobyty przeze mnie.
- Hej- usłyszałam cichy głos nad głową.
Spojrzałam w górę. Uch... To tylko Jack.
- Hej- szepnęłam, unikając jego wzroku.
Przez moment panowała krępująca cisza. On się na mnie patrzył, ale ja odwracałam głowę.
- Mhm... Chcesz pić?- zapytał.
Kiwnęłam głową. Syn Posejdona chciał mnie napoić, ale ja zabrałam mu butelkę z ręki.
- Poradzę... sobie...- powiedziałam.
- Jak chcesz.
Oparłam się mniej bolącą ręką i przyłożyłam butelkę do ust. Chłodny napój, błogosławiona woda, pociekła mi do ust. Piłam z milczącą rozkoszą, doceniając piękno wody. Dlaczego przedtem nie cieszyłam się tak smakiem wody?
Odłożyłam butelkę i, oddychając ciężko, upadłam na plecy z cichym jękiem.
- Wszystko OK?- zapytał z niepokojem Grek.
- Ta... Tak...- wyjąkałam, choć nieco kręciło mi się w głowie-Co się stało?
- Nie musisz teraz...
- Powiedz- przerwałam mu stanowczo, po czym spojrzałam prosto w jego różnokolorowe oczy-Proszę.
Ten tylko przewrócił oczami, westchnął i odrzekł:
- Pamiętasz co się ostatnio wydarzyło? Bogów? Boginie?
Przymknęłam oczy. Syknęłam z bólu. Przez głowę przesuwały mi się pojedyncze obrazy: trzy boginie, pegazy, sztylet, walczący Jack, trzej bogowie, Zeus...
- Pamiętam- wyszeptałam.
- Bogowie pokonali boginie. Ja z nimi walczyłem. Nyks postanowiła we mnie rzucić sztyletem, podczas gdy Nike i Hekate mnie miały zająć. Jednak ty się rzuciłaś między sztylet i mnie. On wbił ci się w ramię. W tym samym momencie polecieliśmy na pegazach do naszych ojców, którzy się tu pojawili. I oni walczyli z boginiami. Wygrali. Powiedzieli nam, że jesteśmy... bogami. Moją mamą jest Nike, Sharnon Hekate (jak się później okazało-Trywia), a twoją... Nyks, bogini nocy i ciemności. Mieliśmy być bogami, ale jesteśmy herosami o mocach bogów. Podobno nasze moce jeszcze się rozwiną. Zeus, Pluton i Posejdon mówili, że wasi przyjaciele już niedługo nas stąd wyciągną- zakończył mówić.
Głowa pulsowała mi bólem. Tak, tak... Powoli, bardzo powoli sobie wszystko przypominałam. Pamiętałam. Jednak byłam w szoku. Co... Jak...???
- Jesteś pewna, że się dobrze czujesz?- zapytał z niepokojem w głosie chłopak.
- Szczerze?- spojrzałam na niego.
Kiwnął głową.
- Nie- uśmiechnęłam się kwaśno- Nie jestem pewna.
- Musisz po prostu odpocząć- rzekł z taką troską w głosie, że aż mi się zrobiło głupio.
- A dlaczego z tobą jest wszystko w porządku? Co z twoją kostką?- zapytałam.
- Posejdon mnie uzdrowił. W sumie, Sharnon też Pluton pomógł odzyskać siły- odparł.
Zacisnęłam zęby, czując złość. Mój ojciec jest podobno tak potężny i tak ważny, dlaczego mnie nie uzdrowił? Sharnon i Jack już stanęli na nogi, a ja? Nie chcę się wymądrzać. Rzadko kiedy się tym wywyższam, ale... no ej, mój ojciec jest KRÓLEM BOGÓW! Rządzi wszystkimi! Dlaczego więc nie uleczy własnego dziecka? Jego bracia jakoś to zrobili...
- Hej, Ness!
Odwróciłam się gwałtownie. Sharnon szła w moim kierunku.
- Hej- uśmiechnęłam się.
- Wszystko w porządku?
Nie lubiłam kiedy ktoś się o mnie troszczył, ale zatroskana Sharnon... To był niezły widok.
Zachichotałam.
- Czego rżysz?- syknęła.
- Czyżby nasza nieustraszona Rzymianka miękła?- spytałam jadowicie.
- Ha, ha- córka Plutona zrobiła taki gest, jakby chciała mnie uderzyć- jak tylko staniesz na nogi, to odetnę ci ten uśmiechnięty łeb!
- Ooo, już się boję-wymamrotałam.
Śmiałyśmy się i docinałyśmy sobie, zapominając o istnieniu Greka.
- Może byśmy już ruszyli, co?- Jack wydawał się być zniecierpliwiony.
- Co? Och, tak, jasne- Sharnon spoważniała- Jack, weźmiesz Ness na ręce, a ja...
- CO?!- zaprotestowałam gwałtownie-NIE! Sama pójdę!
- Nessie, z całym szacunkiem, ale jesteś osłabiona, odwodniona i bóg wie co jeszcze. Musimy dotrzeć na miejsce w którym się znalazłyśmy. Jeśli nasi przyjaciele się tu znajdą to nie będą musieli nas szukać. Poza tym musimy się pospieszyć.
Zaklęłam rozgniewana pod nosem. Zeusie-czasem jesteś genialny, ale czasem...
- Sama pójdę- zadecydowałam gniewnie.
Oparłam się o Sharnon i Jacka. Położyłam na nich cały swój ciężar ciała, a potem... Wydałam z siebie zduszony okrzyk bólu, skrzywiłam się, kolana się pode mną ugięły. Herosi mnie złapali.
- Nessie- Sharnon uklękła na wysokość moich oczu- Proszę. Pozwól sobie pomóc. Ustąp.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam być obciążeniem dla zespołu, ale i głupio byłoby ustąpić... Westchnęłam, przewracając oczami.
- No dobra- wymamrotałam-Ale później cię zabiję.
Oczy córki Plutona rozbłysły, wykrzywiła usta w porywczym uśmieszku.
- Jasne.
Jack chwycił mnie, a ja poczułam się jak ostatnia idiotka. Przedtem mi to sprawiało przyjemność... Wzdrygnęłam się. Mimowolnie oparłam głowę o jego umięśnioną klatkę piersiową. Przymknęłam powieki, czując jak mi ciążą...



^Nico^
Nie udało się!
Nic się nie udaje! Kalipso trochę mi pomagała. Ona i Chejron byli świetnymi członkami zespołu. Dużo z nią rozmawiałem, zbierałem notatki na temat pozaprzestrzenno-czasowych wysp. Kalipso mówiła, że można się tam teleportować. Próbowaliśmy wszystkiego, co mówiła Kalipso. Pracowaliśmy nad tym już 2 tygodnie, a dziewczyn nie było od 6 tygodni. Chcieliśmy tam wrzucić Hazel (sam się zgłosiła), ale nie wyszło. Potem Jason próbował, a potem jeszcze Percy- też nie wychodziło. Próbowaliśmy naprawdę wielu różnych komplikacji. Poza tym uczyliśmy się teleportować, a ja sam próbowałem tam podróżować cieniem- na próżno. Wróciłem zakrwawiony i praktycznie rozerwany na pół i gdyby nie szybka pomoc Willa nie wiem jak by się to skończyło...
- Kalipso?- spytałem cicho.
Spotykaliśmy się w Wielkim Domu, to i też tam ją zastałem.
- Tak?-odwróciła się.
- Muszę ci coś powiedzieć- wymamrotałem.
- No to mów- zachęciła mnie.
Wziąłem głęboki oddech.
- To się chyba nie uda. Poddaję się. To... To nie wyjdzie. Nessie i Sharnon są już tam od ponad sześciu tygodni. Odpuśćmy sobie. Proszę.
Przez moment wpatrywała się we mnie bez jakiś uczuć. Po czym...
- CO?!
Wrzasnęła piskliwie, aż odskoczyłem w tył.
- Co ty sugerujesz? Żebyśmy się PODDALI?! TAK PO PROSTU?! OSZALAŁEŚ?! NIE!!! Może ty tak, ale ja nie! Nie zawiodę Jacoba, Jasona, a nawet Thalii-to przecież jej siostra! A więc idź stąd! Nie to nie, idź sobie, proszę bardzo! No już! JUŻ!- wrzeszczała.
Próbowałem się odezwać, coś do niej powiedzieć, uspokoić ją, ale ona mnie zagłuszała.W końcu nimfa postanowiła zaatakować- sięgnęła po jakąś filiżankę i rzuciła tym we mnie. Uchyliłem się.
- Kalipso!   

- Zamknij się!
Tym razem w moim kierunku poleciał obrazek. Odskoczyłem w bok. Potem kolejna filiżanka.. i jeszcze jedna...
Wyskoczyłem z Domu i zamknąłem drzwi. Ciężko dysząc, wylądowałem na ziemi. Siedziałem, oddychając ciężko.
- Hej- drgnąłem. To była Hazel.
- Coś się stało?- zapytał Frank.
Przez chwilę milczałem.
- Ja... się poddałem. Nie odnajdziemy Sharnon i Nessie. Powiedzcie to reszcie. Szykujcie całuny pogrzebowe. Cześć-warknąłem oschle, podniosłem się na równe nogi, po czym pobiegłem w kierunku lasu.

sobota, 20 czerwca 2015

Z serii "Era smoka"- roz. 1 - PRZECIEŻ MÓWIĘ CI PRAWDĘ!

Słyszałam ciche, ciężkie kroki. Rany wciąż mnie piekły. Sznury wrzynały się w nadgarstki, prawie do żywego mięsa. Nie byłam w stanie stać. po prostu siedziałam, oparta o wilgotną, kamienną ścianę, ciężko dysząc. Nie mogłam zasnąć, bo bym się już nie obudziła. Walczyłam z dziką pokusą zamknięcia oczu. Moja czerwona apaszka związana była na czole, by długie włosy nie zasłaniały mi pola widzenia.
Kraty z cichym trzaskiem się otworzyły. Drgnęłam, ręce zadrżały, ale nie odezwałam się ani słowem. Milcząco obserwowałam potężnie zbudowanego faceta o krótkich, ciemnych włosach i ciemnych oczach. Koszulka opinała olbrzymie mięśnie. Miał też na sobie proste adidasy i szorty. Wyglądał na około trzydzieści lat. W dłoniach trzymał skrzyknę w której coś chrzęściło i stukało.
Metal.
Wiedziałam co to oznacza.
Moje dłonie wciąż były w krwi.
Przełknęłam ślinę.
Mężczyzna przykucnął przede mną, odkładając skrzyknę na bok. Gdyby tylko mi się udało przechwycić tą skrzyknę... Niestety, więzy mocno trzymały.
- Hm... Kto by pomyślał, że w takiej dziewczyneczce jest taka buntownicza żyłka?- rzekł z paskudnym uśmiechem.
Splunęłam mu pod nogi, piorunując go ostrym, rozzłoszczonym spojrzeniem. Facet zacmokał, uskoczywszy przed flegmą.
- Radzę ci oszczędzać siły, mała- rzekł.
Miałam ochotę wydrapać mu oczy tłuczkiem do mięsa. Nie chciałam się jednak miotać-tylko straciłabym siły, a przecież muszę jeszcze uciec.
- Nazywam się Mark i jestem opiekunem tego... hm, tej ziemi. Od Suchego Pustkowia przez Dolinę Kłów aż po Krainę Setki Jezior żądzę JA. A ty? Jak się nazywasz? Skąd pochodzisz?
Byłam rozdarta. Zastanawiałam się, czy nie posłużyć się jedną z fałszywych tożsamości, ale z drugiej strony... Uczono mnie, że imię jest niezwykle ważne. Jednak byłam dobrze wyszkolona, zabezpieczona, miałam parę asów w rękawie... Dlaczego nie zaryzykować?
- Agnes... Na-nazywam się... A-Agnes...-wydyszałam ochryple.
- Moi koledzy się już tobą zajęli. Nie było przyjemnie co?- spytał z udawanym współczuciem.
Zaklęłam szpetnie.
- Ale dlaczego tak ostro? Współpracuj, a wszystko będzie OK. Skąd pochodzisz, co, malutka?- zapytał.
- Agnes...-wycharczałam ze złością.
Mój rozmówca przewrócił oczami.
- Agnes. Skąd pochodzisz Agnes?- powtórzył, kładąc nacisk na moje prawdziwe imię.
Przynajmniej wymusiłam na nim to, żeby używał mojego imienia. To już coś.
- Z innej... e-epoki-i...- wydyszałam.
- KŁAMIESZ!!!- wrzasnął gwałtownie Mark.
Skuliłam się, drżąc i zaciskając powieki. Poczułam ostry ból na policzku. Skuliłam głowę.
- W-wcale nie... Ka-kazałeś... mi... odpowiedzieć... W-więc... o-odpowiadam-am...-wycharczałam, plując krwią.
- KŁAMIESZ!... NIE... ISTNIEJE... INNA... EPOKA!... TY... PODŁA... SZUMOWINO.... PRZESTAŃ... ŁŻEĆ!!! JESTEŚ... TAJNYM... SZPIEGIEM... PRAWDA?! PRAWDA?!
Po każdym ciosie następował cios. Z oczu ciekły mi łzy, z nosa i usta kapała krew. Z trudem łapałam powietrze, ponieważ przed oczami widziałam czerwono-czarne plamy. Miałam ochotę skulić się w kącie i, płacząc, wszystko mu powiedzieć. Ale z drugiej strony... Musiałam walczyć. Kłamać. Bronić się. Myśleć. Kierować się zmysłami. Tylko dzięki temu, byłam w stanie przetrwać.
Widziałam jak wbiegając inni ludzie. Łapią mężczyznę i wyciągają go, a potem zatrzaskują kraty z głośnym trzaskiem. Kuląc się, szlochając i krwawiąc, starałam się za wszelką cenę nie stracić przytomności.
Stawka była za duża. Walka, walka, walka... Nie mogłam się poddawać! Musiałam się im postawić! Byłam potężna i ważna. Ten projekt musiał się udać. Pracowałam dla bardzo ważnych, bogatych osób (czytaj: snobów), którzy więzili moją rodzinę. Jeśli... Jeśli TEGO nie zrobię... T-to moja rodzina... Oni... Oni... Wszyscy...
Czerń  
--------------------------------------------------------
To był pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał. Jest, póki co, trochę mętnie, brutalnie, ale to się rozjaśni (mam taką nadzieję). Był trochę krótki, wiem, ale nie byłam w stanie nijak tego przedłużyć, a wlec na siłę rozdział, to głupio.
Pozdrawiam.
PS: Za niedługo kolejne rozdziały "Herosów"!

Jakie pytanie taka odpowiedź...

czwartek, 18 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXII - POJEDYNEK I CAŁA PRAWDA

*Jacob*
Przyjechała ta dziewczyna. Nazywała się Kalipso, czy jakoś tak. Jakby to miało pomóc!
Ten czarnowłosy dzieciak i długowłosa nimfa robili wszystko co w ich mocy. Gadali, planowali, coś tam kręcili się przy iryfonie... Niby dobrze. Super, że coś robią, no nie? Powinien być im wdzięczny za to, że coś dla mnie robią, a nie siedzieć na skraju lasu i wyklinać na nich...
Z reguły jestem pesymistą. Parę razy już się poszarpałem z Percy'm czy Jasonem. Jak mnie ten Jason wkurza! Ojej, ojej, czuję to co ty, ojej, ojej, zaufaj im, to moi przyjaciele, oni wiedzą co robią, ojej, ojej... Wrrrr, co za koleś! A ta jego dziewczyna... Wolę nie komentować. Percy, Hazel i Frank mi-jeszcze-nie podpadli, i nie wiem co o nich myśleć... A Annabeth?! Wielka księżniczka, pani uczona! Też jej nie znoszę! I tutaj dylemat: nienawidzić Jasona czy Annabeth?
Owszem. Częste eksplozje, krzyki i niewyspanie może sugerować, że jednak NAD CZYMŚ pracują, ale bez żadnych rezultatów.


#Sharnon#
Chciałam rzucić się na pomoc przyjaciółce, ale chłopak mnie przytrzymał. Boginie przemieniły się w swoje boskie postacie i zawyły:
- Oszustwo!!!
Zeus machnął dłonią, a przez niebo przeszła błyskawica, która wstrząsnęła ziemią.
Pluton machnął dłonią, a ziemia zatrzęsła się i to bynajmniej nie od pioruna.
Posejdon machnął dłonią, a ognista lawa trysnęła w górę.
Jacka opuściły magiczne siły. Złapał gwałtownie powietrze, zacisnął zęby i wbił swoje palce w moje ramię. Znów stał się osłabionym herosem ze skręconą kostką. Lawa trysnęła, gorący żar owiał moją twarz. Wrzasnęłam spanikowana. Gdy nagle...
PUF!Siedziałam na czarnym pegazie. Jego sierść była czarna jak otchłań Tartaru, oczy trupio białe. Spojrzałam w górę. Mój wierzchowiec mknął po powietrzu, krążąc jak mucha nieopodal mojego ojca. Szybko zauważyłam, że Jack dosiada pegaza o srebrno-błękitnawej sierści, a Ness leży na wierzchowcu w barwie burzowej chmury.
- Jakie oszustwo?- zaśmiał się Posejdon, choć w jego zielonych oczach lśniła groźba.
- Zasady to zasady! Żadnej pomocy z zewnątrz!- wrzasnęła Nike.
- Pojedynek się nie liczy- warknęła Nyks.
- Pojedynek?- powtórzył Zeus- Koniec pojedynku!
Gdy bóg wrzasnął ostatnie słowa, niebo zadudniło, na moment rozbłysło, silny wiatr zawiał tak mocno, że pegazy ledwie utrzymały się w powietrzu.
- Dzieci są nasze- wycedziła Hekate.
- Wasze?- powtórzył jadowicie Pluton-Wasze?
- Tak!- odparła buntowniczo Nyks.
- Trzeba było się do nich przyznać. A nie ściągać do Królestwa Nocy!- fuknął Posejdon, wbijając spojrzenie w Nyks.
- Ogród stał pusty- odparła- A poza tym: to wy nas uprzedziliście! Przyszłyśmy odebrać to, co nasze!
- To dlaczego chciałyście je zabić?- zapytał pozornie spokojnie mój ojciec.
- Ponieważ uznałyśmy...
- Dzieci mają przebywać w Obozie Herosów lub w Obozie Jupiter-zagrzmiał Zeus-jesteście złymi matkami. Zorganizowałyście bunt i bardzo przebiegły plan, by nas uwieść, a potem zawładnąć Olimpem. Szkoda tylko, że wam się to nie uda!
- Mamy odebrać dzieci siłą, czy odczepicie się od nich dobrowolnie?- spytał Pluton, wznosząc czarny miecz.    
Nyks odpowiedziała coś po skomplikowanym, starodawnym języku, po czym zaatakowała.
Bogowie i boginie rzucili się w wir szaleńczej walki prowadzonej na boskim poziomie.
Zeus walczył z Nyks. Jego niebieskie oczy miały surowy wyraz. Walczył potężną tarczą i mieczem, raz po raz, zamieniającym się z trzaskiem w piorun. Nyks miała swoje długie sztylety. Walczyli zacięcie, wysoko nad ziemią. Zeus potrafił latać; Nyks unosiła się na kłębach czarnej pary.
Posejdon okładał trójzębem Nike. Dźgał, kuł, atakował i bronił się (to ostatnie-rzadko). Upiorna bogini wykorzystywała swój miecz. Bronie raz po raz z brzękiem się zderzały.
Z kolei Pluton stanął do walki z Hekate. Jego czarny miecz nie zdoływał przełamać złotej włóczni jego przeciwniczki. Hekate tworzyła różne stworzenia z cieni: smoki, wilki, gryfy, gepardy, które rzucały się na boga i raniły go długimi pazurami. On rozwalał je z niesamowitą siłą i precyzją. Pod dotykiem jego miecza rozpływały się w czarny dym.
Zeus odniósł ranę w ramię i policzek, a Nyks miała przeciętą nogę. Szata na brzuchu Nike przesiąkła ichorem, krwią bogów. Noga Posejdona krwawiła. Hekate odniosła poważną ranę z boku.
Walce towarzyszyły przeraźliwe zgrzyty, wrzaski, ryki, jęki i okrzyki. Dźwięki wzbudzały dreszcze i ciarki, pegazy raz po raz rżały i kręciły się w kółko z niepokoju.
Nagle Bóg Niebios dźgnął piorunem Nyks w brzuch. Kobieta wrzasnęła. Z broni rozciągnęła się złota, elektryczna sieć, trzaskająca od wyładować elektrycznych.
- Plutonie!- ryknął Zeus.
Pan Podziemia zerknął na to, po czym wrzasnął, celując w spętaną boginię czarnym mieczem:
- Niech pochłonie cię ziemia! Niech ziemia powstrzymuje cię od opuszczeniem swojego pałacu przez następne tysiąclecie!
Wrzeszcząca, związana bogini wrzeszczała i wyła, spadając. Nagle ziemia i lawa trysnęły w górę, formując się w gigantyczną dłoń, która pochwyciła wijącą się, czarną jak smoła boginię. Hekate zrobiła niepewną minę, a Nike przypuściła ostry, surowy atak. Zeus ruszył swoim braciom na pomoc. Najwyraźniej uznał, że Pluton da sobie radę z Hekate, więc zaatakował Nike. Była to bogini zwycięstwa- cechowała ją zaciętość, ostrość i ogromna miłość do rywalizacji.
Dwaj bracia, Pan Niebios i Władca Wód stanęli ramię w ramię do walki. Nike, sycząc i wykrzykując niezrozumiałe słowa odważnie walczyła. Wtedy Posejdon uderzył ją trójzębem w brzuch i oplotły ją wodne więzy. Nike zawyła z wściekłości. W tym samym momencie z drugiej strony odbył się podobny krzyk- Hekate przytrzymywała ziemista dłoń, a nad nią pochylał się Pluton. Prowadził z cierpiącą i upokorzoną boginią kulturalną i spokojną rozmowę, jak na dżentelmena przystało. W końcu Hekate coś zaskamlała i ziemia ją pochłonęła. Po rozmowie Posejdona i Zeusa z Nike, Władca Morza zwrócił się do swojego ziemnego brata.
- Pomógłbyś?- spytał i rzucił mu znaczące spojrzenie.
- Oczywiście- potaknął rzymski odpowiednik Hadesa.
I boginię zwycięstwa pochwyciła lawa i ziemia, a ta znikła.
Zapadła cisza. Burza ustała, a ziemia i lawa się uspokoiły. Bogowie wymienili parę zdań.
- Ha! To było SUPER!- wrzasnął Jack, a jego głos potoczył się echem po Wyspie.
Trzej bracia przestali rozmawiać i spojrzeli na niego.
- To... znaczy... ja...-bełkotał Grek.
- Spokojnie. Nie musisz się tłumaczyć-uspokoił go Posejdon-bo to rzeczywiście było super- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Zeus spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu to bardziej jak grymas, a Pluton nawet nie próbował.
- Bogowie- zaczęłam.
- Tak?- spytał spokojnie Pluton, jakby nie zrobił nic oprócz wstania z kanapy.
Wzięłam głęboki oddech. Trochę się ich bałam. Byli tacy potężni... Nie dorastałam im do pięt. Choć Posejdon lubił żartować był bardzo nieprzewidywalny. Zeus- sam król bogów, potężniejszy od wszystkich i wszystkiego wzbudzał we mnie lęk. Był taki zimny, obcy... A Pluton? Był po prostu... straszny. Bałam się go, choć gdzieś w środku czułam, że jestem do niego podobna, że jego krew również krąży w moim żyłach... Wzdrygnęłam się.
- Kim dla nas były te trzy boginie: Nyks, Nike i Hekate?-spytałam.
- Nie, Hekate-poprawił mnie Zeus-lecz Trywia. To, że przedstawiła wam się jako Hekate, nie znaczy, że nią jest.
Pluton westchnął i spojrzał na braci.
- Chyba możemy im powiedzieć, prawda?- spytał.
- Hm... Tak...-zgodził się Pan Wód z wahaniem.
Zeus tylko przytaknął.
- No więc... Eee...-najpierw Pluton zwrócił się do mnie- Sharnon Shadow. Jak wiesz, jestem twoim ojcem. Ale twoją matką nie jest śmiertelniczka. To... bogini magii. Twoją matką jest Trywia.
O mało się nie udławiłam własną śliną. CO?! Miałam ochotę krzyczeć. Kręciło mi się w głowie. Byłam w kompletnym szoku. Nie byłam z siebie w stanie wykrztusić słowa. To dziwne, chore uczucie... Nie do opisania. Kłamstwo życia. Załóżmy, że nagle, po szesnastu latach twoja mama mówi ci, że nie jest twoją mamą, zostawia cię komuś innemu, ale obiecuje, że również będzie cię odwiedzać. Wyobraź to sobie. Okropnie, prawda? To mniej więcej to samo uczucie.
Wtedy Posejdon zwrócił się do Jacka.
- Jack Drake. No więc jesteś moim synem. Ale, wiesz... Twoją matką jest Nike, bogini zwycięstwa.
On również wyglądał na zbitego z tropu- jakby ktoś go poczęstował czekoladką, a gdy sięgnął po smakołyka został zdzielony w twarz.
Wtedy Zeus też się odezwał.
- Nadine "Nessie" Night. Jesteś córką Zeusa, ale nie tylko. W twoich żyłach płynie również krew Nyks, bogini nocy.
Ponowny szok. NADINE?!
Poza tym nie bardzo wiedziałam po co Zeus się odzywa, skoro Ness jest nieprzytomna... Zerknęłam w stronę pegaza Greczynki. O dziwo, była... świadoma! Siedziała, opierając się o grzywę swojego konia. Była blada i cała drżała. Przypominała trupa, któremu chce się wymiotować.
- Czyli... jesteśmy bogami?- zapytał Jack.
- Tak. Bóg i bogini... Jednak... coś nie wyszło. Posiadacie moce bogów, ale cała reszta jest... heroska. Jack powinien zostać bogiem dobrze spędzonych podróży morskich. Nessie boginią gwałtownych i nieprzewidzianych burz w nocy. A Sharnon boginią gwałtownych i nieprzewidzianych trzęsień ziemi- mówił Zeus.
- Cóż... Nie-bogowie nie są do reklamacji- uśmiechnął się psotnie Posejdon, a Pluton ukatrupił go spojrzeniem czarnych oczu.
To dlatego różniłam się od Hazel i Nica! Ruda, złote oczy, blada cera... Dziwne sny, którymi nauczyłam się sterować od trzech lat...
- Boginie podrzuciły was śmiertelniczym rodzicom, którzy was wychowali- rzekł Pluton.
- To... co mamy robić?-spytałam.
- Ćwiczyć i rozwijać swoje umiejętność. Z każdym dniem jesteście coraz potężniejsi. Nauczcie się nad sobą panować. Żyjcie jak herosi- poinformował Posejdon.
- Jesteśmy śmiertelni?-pytał Jack.
- Hm... Chyba tak. Może z czasem wykształci się nieśmiertelność czy inne boskie cechy. Obecnie trudno powiedzieć- odparł Zeus.
- Aha... Zapomniałbym...-wymamrotał Pluton.
Zbliżył się do mnie i delikatnie zdjął czarną przepaskę z mojego oka. Syknęłam z bólu. On położył na ranie palec. Zadrżałam i zacisnęłam zęby, by mnie krzyknąć w bólu...
PUF!Otworzyłam oczy... Oboje oczu! Ja widziałam, widziałam! Z oka spłynęły mi łzy. Byłam zdrowa! Normalna!
- Dziękuję- szepnęłam do ojca.
- Nie ciesz się tak- wymamrotał smętnie. Uniósł dłoń, a ta zamieniła się w a la lusterko. Przez moje oko przechodziły blizny, a właściwie nie-blizny. Wyglądało to jak świeża rana, żywe mięso- ale rana wcale nie bolała. W ogóle jej nie czułam.
- Nie mogę tego inaczej zrobić- rzekł mój ojciec, opuszczając rękę.
- Nawet nic nie czuję!- zapewniłam go.
Ten tylko uśmiechnął się blado, ale zaraz powrócił do swojej smutnej miny- chyba nie przywykł do uśmiechu. Oddalił się.
- Czy będziecie mogli nas stąd uwolnić?- zapytał Jack.
- Nie- odpowiedział ciut oschle Zeus.
- Ale dlaczego?- jęknął.
- Jesteś nieznośny jak Percy Jackson...-wymamrotał Zeus, spoglądając kątem oka na chichoczącego Posejdona- Ponieważ muszą to zrobić wasi przyjaciele.
- Nasza rola się tu kończy- dodał Pluton.
- A szkoda- dodał z żalem Posejdon-na Olimpie jest taaak nudno...
Bracia wbili w niego surowe spojrzenia.
- Żegnajcie!- zawołał Pluton, po czym szybko znikł.
Chciałam krzyknąć za nim: "Zaczekaj! Potrzebuję cię!". Ale nie zdołałam z siebie wykrztusić słowa. Jego brak spowodował dotkliwy ból w klatce piersiowej.
- Poradzicie sobie- mrugnął do nas Posejdon, po czym również znikł.
- Pamiętajcie-rzekł Zeus-Wasi przyjaciele są na właściwym tropie. Nadchodzą. Za niedługo będziecie wolni- zapewnił.
Pstryknął palcami...
Jego słowa tłukły mi się po czaszce...
Jego sylwetka zaczęła się rozmywać...
Straciłam grunt pod nogami...
Spadałam...
Spadaliśmy...
Pamiętajcie...
Wasi przyjaciele są na właściwym tropie...
Nadchodzą...
Za niedługo będziemy wolni...
Spadam...

wtorek, 16 czerwca 2015

Z serii "Era smoka" - PROLOG

Słońce powoli wschodziło nad Doliną Kłów. Oślepiająco biała kula wznosiła się w górę, roztaczając wokół siebie złotawy blask. Zielone pędy traw zmierzwił chłodny wiaterek. Gałązki starych dębów oraz drobne gałązeczki drzew iglastych zadrżały. Rzeka cichutko szumiała. Ptaki ćwierkały. Sarny podskakiwały radośnie, skubiąc pyszczkami zielone pędy...
Zaraz, zaraz...
Sarny?!
Przed Doliną Kłów jarzyła się ogromna na kilkadziesiąt metrów pieczara. Jej środek był czarny jak noc i wypełniony trupami przeciwników mieszkańca pieczary.
Bestia otworzyła żółte oko. Czarne łuski zafalowały, kilkumetrowe kolce stanęły dęba, ogon ze świstem ciął powietrze. Na moment panowała głucha, spokojna cisza. Ale potem...
ŁUP!
Z przeraźliwym rykiem (znacznie gorszym niż szum odkurzacza czy kosiarki) wynurzył się mieszkaniec pieczary. Był to wielki, czarny smok. Żółte, kocie oczy, rzędy białych, ostrych zębów, masa kolców (niemal wszystkie były jadowite: jedne wypalały kości, inne sprawiały, że przeciwnik stawał żywcem w ogniu, a jeszcze inne sprawiały, że żyły pękały). Do tego niesamowity refleks, nad przeciętna siła, doskonały słuch, węch i wzrok. Był to smok cienia, nazywany też smokiem śmierci. Akurat ten, największy w Dolinie Kłów, nazywany był Fighkill*.
Potwór ze złością wystartował, rozpościerając skrzydła. Jego źrenice się zwężały. Zniżył lot, wysunął pazury. Zanim jego przyszłe ofiary zdążyły się zorientować co, jak i gdzie, zostały już pochwycone w jego szpony. Bestia ścisnęła za mocno. Pazury były uwalane krwią, z nieba spadały wnętrzności przypadkowo rozprutych stworzeń. Fighkill ryknął, zniesmaczony. Rzucił padliną do swojej nory. Po czym znów zerwał się do łowów. Doskonale wiedział, że żadne zwierzę nie ukradnie mu zdobyczy. Nie na jego terytorium.


- Ktoś poleciał na zwiad?- spytał spokojnie Mark.
- Spoko. Eloise i Nadine się tym zajęły- uspokoił go Jason.
- Musimy pilnować terenów- Mark wciąż pozostawał niespokojny- Plemię Nocy wypowiedziało nam wojnę. Nie możemy tego tak zostawić.
- Wiem- Jason kiwnął głową- A co zrobimy z tą zakładniczką?
- Którą?- dowódca zmarszczył czoło.
- No, z ta rudą. Rano była torturowana. Nic nie powiedziała!- meldował rozmówca.
- Skubana ruda! No nic, zajmę się nią- mruknął Mark, wychodząc z żelaznego pokoju. Gdy już stał przy drzwiach, odwrócił się i spytał- Co ona tam mówiła? Że jest z innego świata? Że kim ona tam jest?
- Że pochodzi z innego świata. I że jest poskramiaczką smoków. I że zaprowadzi pokój. Paplała też coś o jakiejś przepowiedni, czy coś. Śwriuska!- stwierdził Jason, kiwając głową.
- Ta- potwierdził Mark- zaraz ja się nią zajmę, Będzie inaczej śpiewała! Jest w sali tortur?
- Numer 11, przy lochach.
- Jak coś, wrócę za niedługo. Najpierw muszę pogadać z naszą buntowniczą koleżanką.
--------------------------------------------------
Wiem. Może jest nudne. To tylko taka jakby zapowiedź. Jednak liczę że was to zaciekawi, chociażby w minimalnym stopniu. Akcja tej serii wkrótce się rozwinie, proszę mi wierzyć ;)
Proszę się nie martwić: nie będę zaniedbywać "Herosów"! :)
Pozdrawiam
I-tak na marginesie-miło by było dostać jakiś komentarz na ten temat.
*Fighkill- imię z angielskiego. "Fight" oznacza walka, a "kill" zabić ("killer" to morderca, zabójca). Usnęłam to "t" i powstało jego imię. Jakby przetłumaczyć na polski to oznaczałoby to mniej więcej Waleczne Morderstwo albo Morderstwo Walki. Coś takiego. 

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXI - PRZYJMUJĘ WYZWANIE!

+Percy+
Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy pisk opon.
- Chyba wrócili- wymamrotał Frank.
- Chodźmy zobaczyć!- zawołała Piper i ruszyła szybkim krokiem w kierunku tego jazgotu.
Wszyscy poszliśmy za nią. Wyszliśmy za bramę i stanęliśmy na chodniku. Leo kulił się przy drzewie Thalii, teraz pilnowanym przez smoka.
Ann zmarszczyła czoło.
- Samochodem?
- No wiesz... Piper też kiedyś ukradła samochód...-wyszczerzyłem zęby w uśmiechu do córki Afrodyty.
- Zamknij się!- usłyszała to.
Z małego, poskładanego z różnych części volkswagena wyślizgnęła się piękna postać Kalipso. Długie, karmelowe włosy, szczupła sylwetka, biała sukienka... Poczułem na sobie stalowe spojrzenie Annabeth. Potem z pojazdu wytoczył się Jason. Chciało mi się z niego śmiać- szrama na policzku, przekrzywione okulary, rozczochrane włosy i to zataczanie się, wyglądało, jakby przeżył niezłą masakrę. Następnie z tyłów wyślizgnęła się Hazel w nie lepszym stanie niż syn Jupitera.
- Jason!- wrzasnęła Piper na jego widok i zaraz do niego podbiegła.
Frank podszedł szybkim krokiem do swojej dziewczyny.
Kalipso uniosła brwi, ziewnęła, przeczesała rękę włosy i wyciągnęła walizkę z dymiącego bagażnika, po czym ruszyła w naszym kierunku.
Czułem wstyd i upokorzenie oraz skrępowanie, między innymi dlatego, że była tu tez Annabeth... Ach, gdyby nie ona jakoś łatwiej by się to potoczyło.
- Kalipso-zadudnił Chejron, nagle się przy mnie pojawiając- Miło cię widzieć!
- Wzajemnie-odparła uprzejmym głosem nimfa.
- Cześć- spojrzała w naszą stronę z jakimś dziwnym odczuciem w oczach.
- Cześć- dopowiedziała trochę zbyt zaborczo Ann, łapiąc mnie za rękę.
- Hej...- bąknąłem, czując się jak idiota.
- Chodź, zaprowadzę cię do twojego pokoju- mówił centaur.
- Dziękuję, ale sama trafię- odparła, uśmiechając się grzecznie.
- No dobrze...- potaknął ciut zmieszany Chejron.
Dziewczyna ruszyła w kierunku Leona.


^Kalipso^
- Hej- powiedziałam odważnie, zatrzymując się przed NIM.
ON przełknął ślinę i do mnie podszedł.
- Hej... M-miło cię widzieć...-odpowiedział niepewnie. Cała jego pewność siebie prysła jak bańka mydlana. Ha!
- Bez wzajemności- odrzekłam spod przymrużonych powiek.
Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie. Aż w końcu westchnęłam.
- Kalipso czy my...-pytał.
- Nie-przerwałam.
- Ale może...
- Nie.
- Może spróbu...
- Nie.
- A co ty na...
- Nie.
- A gdybym...
- Nie.
- A jeśli...
- Nie.
Chłopak przełknął ślinę.
- Z-zrywasz... ze mną...?- wyjąkał, a w jego oczach pojawiło się przerażenie.
Zaśmiałam się cicho.
- Nie, mechaniku. Daj mi trochę czasu- delikatnie pogłaskałam go po głowie i szybko odeszłam. Po drodze, stojąc tuż przy bramie odwróciłam się i krzyknęłam- pamiętaj, że cię nienawidzę!
Może mi się zdawało, ale Valdez chyba się uśmiechnął.



@Sharnon@
Znajdowaliśmy się w opłakanym stanie.
- Kim wy w ogóle jesteście?!- wychrypiał mój towarzysz, drżąc i kaszląc.
- Kim jesteśmy?!- powtórzyła ta najwyższa.
- Jestem Hekate, boginią magii!- ryknęła kobieta w szkarłatnej sukni.
- Jestem Nike, boginią zwycięstwa!- zawyła gniewnie kobieta ze skrzydłami na plecach.
- Jestem Nyks, bogini nocy i mroku!- zawołała grzmiąco najwyższa z nich.
Kwas szczypał i piekł, z oczu leciały mi obficie łzy, zamazując niemal cały obraz. Bałam się. Nic z tego nie rozumiałam; byłam totalnie zdezorientowana.
- Macie... nas... zostawić...- wycharczał Jack.
- Nie będziesz nam rozkazywać!- wrzasnęła Nyks.
- Kim ty właściwie jesteś?!- syknęła Hekate.
- Och, to proste: on jest NIKIM! Urodził się i umrze. Wszystko co dokona i tak zostanie zapomniane. Mało kto o tobie usłyszy albo nikt- oznajmiła dobitnie Nike.
- Jesteś bezużyteczny!- dorzuciła bogini magii.
- Jesteś najgorszym z dzieci Posejdona!- warknęła bogini nocy.
- Nawet cyklopy są lepsze: one chociaż COŚ potrafią!- kpiła Hekate.
Cała trójka bogiń zaśmiała się, aż niebo łączyło się z ziemią.
- Jack-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-Nie słuchaj ich... Jesteś... silny... Uwierz...
- Wierzę-szepnął i podniósł odważnie głowę.
- Zostawcie nas w spokoju!- krzyknął syn Posejdona do bogiń.
Upiorne kobiety przestały się śmiać i spojrzały na niego.
- Patrzcie no... Też mi wojownik...- wymamrotała Nyks.
- Dość pogaduszek! Jak chcecie umrzeć?- spytała Nike.
- W cierpieniu!- zaproponowała Hekate.
- Napuśćmy na nich bazyliszki!
- Drakony!
- Gryfy!
- Smoki!
- Hydry!
- Trupy!
- Niech powybijają się nawzajem!
- STOP!- ryknął Grek. Harmider ucichł, wszyscy spojrzeli na niego.
Próbowałam coś powiedzieć, ale dostałam ataku duszącego kaszlu.
- Mam lepszą propozycję na śmierć!- zawołał Jack.
"Nie!!! Oszalałeś?!"- chciałam wrzeszczeć, ale zaczęłam kaszleć. Gdzieś w oddali Ness coś krzyknęła, ale nie zrozumiałam.
- No, słuchamy-mruknęła Nyks, zmrużając coś przypominające oczy-Podaj swoją propozycję, herosku.
 - Stanę z wami do walki. Jeśli przegram, czyli umrę to mam prawo do ostatniego życzenia, a wy macie obowiązek je spełnić. Jeśli wygram-uwolnicie nas stąd.
Mówił głośno, twardo i wyraźnie; nie wiem skąd on brał w sobie tyle siły. Boginie przez moment się naradzały, rozmawiały, a po chwili wyraziły jednoznaczną decyzję:
- Przyjmujemy twoje wyzwanie!
- Ja również przyjmuję wyzwanie-uśmiechnął się pod nosem, wyciągając z pochwy srebrny miecz.
- Jack...-wykrztusiłam-Co... ty... robisz?...
Spojrzał na mnie. W jego dziwnych oczach lśniła determinacja, siła i ponurość.
- Nie martw się-odparł-Wygram.
- I żadnej pomocy z zewnątrz!- zawołała Nike.
- Jasne- potaknął.
Boginie zmniejszyły się do ludzkich rozmiarów. Hekate stała się miniaturą siebie. Wyciągnęła złotą włócznię. Nike, czarnowłosa dwudziestokilkulatka z czarnymi skrzydłami wyciągnęła zza pasa miecz. Z kolei Nyks stała się wysoką, młodą dziewczyną, kojarzącą się z trupem: przeraźliwie biała cera, długie czarne włosy lekko falowane, czarne oczy bez białek. Wyciągnęła sztylety, bardzo podobne do moich. W gardle miałam wielką gulę. Cała się trzęsłam. "Nie, nie, nie... To niemożliwe..."-myślałam.
Nagle zorientowałam się, że Nessie stoi obok mnie. Córka Zeusa ścisnęła mnie za rękę i rzuciła jedno z TYCH spojrzeń, Odwzajemniłam i uścisk, i spojrzenie.
- A więc walczmy-syknęła Nyks.
- I niech wygrają najlepsze!- dodała Nike, a w jej oczach zapłonął dziki blask.
Zaraz, zaraz... Podobny wyraz oczu miał Jack: podobna zaciętość, podobna odwaga, podobna determinacja, ten błysk w oku. Czy... nie, to głupie. Bardzo głupie. Nike nie może być spokrewniona z Jackiem. Nie ma mowy. To... niemożliwe.
Na herosa rzuciły się trzy boginie. Na moment chłopak odzyskał pełnię sił fizycznych. Siekł, atakował, pchał i bronił się. Skakał, biegał, uchylał się jak prawdziwy mistrz. Przebijał chyba nawet Ness lub Percy'ego. Nike czasem latała, by zadać cios z góry, ale on szybko się uchylał. Zwykle trzymał się na tyłach, odskakując i broniąc się. Raz po raz przypuszczał atak. Przecinał materiał szat, bronie zderzały się z przeraźliwym zgrzytem, ale nie zdążył jeszcze żadnej z bogiń zranić. Był to bój śmiertelny. Trzymałam za niego kciuki.
Nagle Nyks się wycofała. Uniosła sztylet i, mrużąc oczy, chyba celowała. Nike i Hekate walczyły z nim. Walka z dwoma boginiami pochłonęła go bez reszty. Siekł, atakował i pchał. Był w swoim żywiole. Walczył lepiej niż jakiekolwiek dziecko Marsa czy Bellony. Jednak niepokoiła mnie Nyks. Ona coś knuła.
I wtedy...
Moje oczy nie zdążyły zarejestrować tego, co się wydarzyło. To było takie szybkie!
W każdym bądź radzie:
Nyks rzuciła sztylet prosto w serce walczącego herosa. Nike i Hekate tak walczyły, że był on w idealnej pozycji. Sztylet mknął z prędkością szybszą niż sto kilometrów na godzinę. To był tylko srebrny pocisk, cichy świst. Jednak Ness to zauważyła. Dziewczyna, wyjąc: "NIEEEEE!!!" skoczyła, prosto między Jacka i lecącą broń. Wszystko i wszyscy zamarli. Wstrzymano oddechy.
- Nessie?- szepnęłam, choć w tej ciszy mój szept był jak krzyk.
Córka Zeusa stała prosto jak drut. A potem ugięły się pod nią kolana i upadła na twarz. Gdy upadała dostrzegłam jeden, mały detal: ostrze sztyletu wystawało z jej ramienia.
Oznaczało to jedno:
Sztylet przebił jej ramię na wylot.
W chwili, gdy Greczynka upadła, niebo rozjaśniła błyskawica, a potem po niebie przetoczył się dudniący, huczący grom (nie chodzi o psy, które, w tym momencie zniknęły).
Właśnie w tym momencie z nieba zstąpiła Wielka Trójka bogów:
Zeus, Pluton i Posejdon.
Uzbrojeni.
Rozzłoszczeni.
Gotowi do walki.   
Przez niebo przeszła błyskawica.
Gdzieś w oddali zaszumiało wzburzone morze.
Ziemia się zatrzęsła.
Rozpoczęła się walka: bogowie kontra boginie.
Wyzwanie przyjęte.

niedziela, 14 czerwca 2015

Też... takie... chcę!!! :*

Prawdziwe... niestety ;(

Nowa playlista!

Tak, tak, muszę się pochwalić-ustawiłam na tym blogu nową playlistę. U góry ekranu, po prawej stronie, znajdują się takie... ehm... cztery kreski. Kliknij, je znajdziesz tam wszystkie piosenki. Możesz jakąś zmienić, dostosować do treści tekstu, humoru, pogody czy temperatury, czy czego tam chcesz-twoja wola. Wybrałam piosenki choć w miarę pasujące do treści bloga. Pojawiło się nawet parę nowych. No cóż... Mam tylko nadzieję, że muzyka się wam podoba i że umili wam czas, który straciliście... to jest, spędziliście, na moim blogu :D
PS: Nowy rozdział, prawie FINAŁOWY ROZDZIAŁ znajduje się PONIŻEJ!!!
Pozdrawiam
Łowczyni Artemidy

Z serii "Herosi"- opowiadanie XX - PRZEKONANIE I... ATAK?!

*Jason*
Ja i Hazel staliśmy na progu mieszkania w jakimś zwykłym, szarym bloku. Był to adres od Leo. Według niego, to tutaj mieszkała Kalipso... No cóż, zobaczymy. Przecież by nie kłamał, prawda?
- Może jej nie ma?-szepnęła Hazel.
Wzruszyłem ramionami i jeszcze raz nacisnąłem dzwonek.
Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła Kalipso. Długie karmelowe włosy, czarne oczy, jasna skóra, leginsy i biała luźna koszulka. No i nieco wyniosłe spojrzenie. Tak, to była Kalipso... Hm, gdybym miał wybierać kto jest piękniejszy: Kalipso czy Piper... Kurde... Chyba Piper, ale gdybym to powiedział przy Leo... Koleś by mnie zatłukł młotkiem przy najlepszej okazji.
- Och, to wy!- zawołała, nieco zaskoczona- Jason, Hazel, jak pamiętam?
Potaknęliśmy.
- Możemy wejść?-spytała Hazel.
- No dobra- zgodziła się, wpuszczając nas do niewielkiego mieszkania.
Były tam tylko dwa, malutkie pokoje, salon z telewizorem i kanapą oraz kuchnio-jadalnia. W dodatku balkon na którym znajdowała się imponująca ilość kwiatów. W domu pachniało cynamonem i liliami wodnymi. Panował tu przyjemny, mały bałagan. Obok telewizora dostrzegłem wielką puszkę z napisem "Składamy się na Xboxa". Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Siadajcie- rzekła dziewczyna Leona- Nie mam herbaty... Wody? Soku pomarańczowego? Coli?
- Dla mnie może być sok-odparła uprzejmie Hazel.
- A dla mnie wody-wymamrotałem.
Hazel  znacznie łatwiej przychodziły rozmowy z Kalipso. Dla mnie wydawała się taka... nieludzka, obca i trochę... dziwna. Nie to, że jej nie lubiłem, ale...
- Co was do mnie sprowadza?- spytała, podając nam chłodne napoje.
Ja i Hazel spojrzeliśmy na siebie.
- No wiesz...-rzekłem.
- No właśnie nic nie wiem. W Obozie wszystko w porządku?-pytała.
Hazel westchnęła.
- Posłuchaj...
I zaczęła opowiadać.


^Hazel^
Na szczęście Kalipso okazała się dobrą słuchaczką. Nie przerywała, raz po raz potakiwała, na znak, że zrozumiała i że mamy kontynuować. Mówiłam głównie ja. O Sharnon, o Nessie, o tym zniknięciu, o naszych domysłach, o duchach, o Jacobie, o adresie... Przy tym ostatnim, Kalipso musiała zamrugać by odgonić łzy i spojrzeć zza okno. Gdy skończyłam całą opowieść prośbą o pomoc zapadła cisza.
- Wiesz-rzekł szybko Jason-to tylko propozycja. Ale... ale jest bardzo ważna. To moja siostra, jakby nie patrzeć. No i Jacob... powinnaś go zobaczyć. On naprawdę cierpi.
Milczenie. Pauza. Kalipso patrzyła się w ciszy przez okno, bawiąc się kosmykiem włosów. Dostrzegałam w jej oczach rozdarcie, koncentrację i wahanie się.
- Kalipso-złapałam ją za rękę, jak dobrą przyjaciółkę-Nie musisz z nim rozmawiać.
Na moment w jej oczach zapłonął gniew i czysta, dzika złość. Potem widać już było tylko... bezsilną złość i ukrytą tęsknotę. Zabrała dłoń z mojej. Westchnęła ciężko. Jason, trochę zmieszany, wbił wzrok w swoje stopy.
- N-no dobrze...-wymamrotała- Spakuję się tylko.
- Dobra. Jest jakiś pokój w Wielkim Domu, prawda?- chciał się upewnić Jason.
- Tak- potaknęłam- Rozbudowano go trochę po tej wojnie. Ma parę pokoi. Przecież tam zamieszkali Sharnon i Jacob.
- Ach... No tak...
Milczeliśmy, czekając na Kalipso. Oglądaliśmy wnętrze domu. Moją uwagę skupiły zdjęcia w ramkach. Leo i Kalipso-selfie na Festusie. Leo i Kalipso- na motorze. Leo i Kalipso- całują się na wieży Eiffela. Kalipso skacząca na główkę do basenu. Uśmiechnięty Leo zapalający ognisko rękami... Jednak obok leżało podarte zdjęcie Leona. Jakby je tak ułożyć w całość było na nim napisane "DUPEK!!!".Wzdrygnęłam się i szybko odeszłam od zdjęć. Co by pomyślała Kalipso, gdyby zobaczyła, że to oglądam?
- OK, jestem gotowa- rzekła.
- Wybacz, nie mamy samochodu...-zaczął syn Jupitera, ale nimfa mu przerwała.
- Och, spoko, ja mam samochód. Stoi na parkingu, przed blokiem.
Wytrzeszczyliśmy oczy.
- Ty...-wyjąkałam.
- Tak. Tyle, że... ja... yhm... nie umiem prowadzić... Jason?-zerknęła na niego prosząco.
- Tak, umiem-odparł Grace.
Poszliśmy do samochodu. Okazał się nim niewielki, stary volkswagen, który sprawiał wrażenie poskładanego z różnych części. Pretor wrzucił jej walizkę do bagażnika.
- Mieliśmy kupić nowy samochód. Mhm... Valdez trochę go... podrasował...-wymamrotała, opuszczając wzrok.
- Ta. Widać-mruknął chłopak Piper spoglądając na ślady po osmaleniu.
Wsiedliśmy do samochodu. Jason zajął miejsce za kierownicą, Kalipso usiadła obok niego, by mu wszytko pokazać, co i jak (podobno Leo dorzucił do samochodu parę innych, niekoniecznie przydatnych opcji). Ja wcisnęłam się na tyły.
- Eee... Tu nie ma pasów- rzekłam.
- Co? A, pasów... No... Valdez je wyciął...
- Po co?- zdziwiłam się.
- Mówił, że są nudne- Kalipso wzruszyła ramionami.
Samochodem nagle szarpnęło do przodu i wszyscy podskoczyliśmy do przodu. Wbiłam palce w siedzenie, zamykając oczy.
- Przepraszam-rzucił Jason-nie wiedziałem, że tak gwałtownie...
- Nie!- krzyknęła Kalipso-nie pociągaj za tą dźwignię!
"Na gacie Plutona!"-wyszeptałam w myślach.


-Nessie-
Po kilku godzinach Jack odzyskał przytomność. Nakarmiłyśmy go i dałyśmy mu pić. Po jakiejś godzinie Sharnon oznajmiła:
- Musimy ruszać.
- Gdzie?-spytałam.
- Przed siebie-odparła twardo- nie możemy za dużo pozostawać w jednym miejscu.
W milczeniu przyznałam jej rację.
- Zaraz, zaraz-czarnowłosy chłopak oparł się na łokciach-W serio chcecie gdzieś iść?
- Tak-odrzekła córka Plutona podrzucając nożami.
Ten już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale napotkawszy zimne spojrzenie Sharnon się zwyczajnie zamknął.
Sharnon szybko odnalazła w sobie przywódcę. Miałam to do siebie, że wypełniałam rozkazy, które mi się podobały. Jeśli coś mi się nie podobało to robiłam to, co uznawałam za słuszne. Czasem sama obejmowałam dowództwo. W tym momencie ustąpiłam córce Plutona. Choć nie przyznam tego głośno (duma mi nie pozwala) jej rozkazy były rozsądne i wypływające na korzyść grupy.
Ponieważ Jack nie mógł iść, musiał się o mnie opierać. Szliśmy razem. On mnie obejmował i krzywiąc się przy każdym kroku jakoś szedł. Sharnon, z nożem w jednej ręce szła przodem rozglądając się i zachowując czujność.
- Czemu nie mogliśmy zostać?-spytał.
- Chcesz, żeby zaatakowało nas więcej potworów? Tak myślałam. Idziemy- prychnęła dowódczyni. Dziwnie wyglądała z tą opaską na oku.
- Jak ci na nazwisko?-zapytałam.
- Drake- odpowiedział-A tobie?
- Night.
- Widać po tobie, że jesteś córką Zeusa- rzekł.
- Bo?- uniosłam brwi.
- Zachowujesz się tak... zeusowato...
- Ach. Zeusowato. Czyli?-powtórzyłam z nutką groźby.
- No właśnie tak- zaśmiał się.
Nie zdołałam na sobie wymusić uśmiechu.
Nagle...
ŁUP.
ŁUP.
ŁUP.
Ziemia zaczęła drżeć. Skorupy pękać, a lawa wytryskać.
- Sharnon?!- krzyknęłam, wyciągając miecz z pochwy.
- To nie ja!-odwrzasnęła-Nawet nie umiem nad tym zapanować!
Chłopak zacisnął swoje palce na moim boku. Jęknął z bólu. Wolną ręką, on również wyciągnął miecz-srebrnoszary, z klingą w jakieś dziwne, morskie wzory. W jego dziwnych oczach zapłonęła dzika chęć i wola walki. Spojrzenie stało się zimne i odważne. Zadrżałam. Wyglądał groźnie. Nie chciałabym mieć go za przeciwnika.
Wtedy powietrze przeciął oślepiający blask.
AAAAAAAAAACH!!!
Dziwna, nieludzka moc odrzuciła mnie w tył. Usłyszałam przestraszony krzyk Sharnon i chłopaka. Sama otwierałam usta, ale nie wiem czy krzyczałam, czy nie. Moje palce zacisnęły się na czymś twardym i szorstkim. Mój policzek zaczął piec. Spływała z niego krew-zdrapałam się... Zaciskając zęby, powoli otworzyłam oczy.
O NIE.
Spojrzałam w górę. Nad nami unosiły się trzy kobiety.
Po lewej stronie stała kobieta o mlecznobiałej cerze, czarnych oczach i surowym spojrzeniu. Była spowita w czarną, długa grecką togę. Na plecach znajdowały się czarne, orle skrzydła. Emanowała od niej złość, nieludzka siła i zaciętość.
Po prawej stronie znajdowała się kobieta o jasnozielonych oczach, długich ciemnych włosach upiętych w warkocz, przetykany złotymi nićmi. Miała na sobie krwistoczerwoną suknię wyszywaną złotą nicią. Wokół niej tańczyły czarne chmury, przybierające różne kształty: smoka, psa, jabłek, komputera, nosorożca a nawet muchołówek.
Kobieta znajdująca się po środku miała dobre dwanaście metrów. Wydawała się BYĆ czernią, dymem i popiołem. Jej sylwetka falowała. Niekiedy zdarzało się dostrzec zarys jakiejś części ciała- ręki, nogi, włosów. Coś, co przypominało twarz było szaropopielate, kojarzące się z księżycem w pełni. Ale w środku... Znajdowało się COŚ, co przypominało oczy. Były one jasne, białe. Jaśniejsze od słońca. Jaśniejsze od blasku przemieniającego się boga. Jaśniejsze od wszystkiego. Oślepiające. Przerażające.
Powietrze zaczynało być nieznośne w oddychaniu. Kwas, kuł i szczypał. Kaszlałam, czując jak mi łzawią oczy.
Przez Wyspę przetoczył się śmiech. Szyderczy, głośny, psychodeliczny śmiech.
- I to są ci niepokonani herosi?!- zawyła ta po prawej stronie.
- Założę się, że są już całkiem POKONANI!- ryknęła z naciskiem ta po lewej stronie, zacierając dłonie.
Wszystkie upiorne kobiety wybuchnęły śmiechem.
Poczułam kotłującą się we mnie złość. Co to za cholerne stare baby?! Działały mi na nerwy. Wbiłam ostrze mojego miecza, Smoka w ziemię i, opierając się o nie, podniosłam się, oddychając z trudem. Cała drżąc, z oczami z których płynęły łzy, niemal dusząca się, wstałam.Wyciągnęłam miecz z ziemi i uniosłam go w górę.
- Hej!- zdołałam krzyknąć-Obawiam się, że nie zostali jeszcze pokonani!
Upiorne boginie (no cóż, śmiertelniczki to nie były) przestały się śmiać i spojrzały na mnie. zaczęły szeptać.
- Patrzcie, no, patrzcie...-zasyczała jadowicie ta środkowa.
- Zuchwała, zeusowa córunia...- dodała inna.
- Wielka księżniczka! Myśli, że jej wszystko wolno!
Inne zaczęły obrzucać mnie wyzwiskami i szyderczymi uwagami. Dzielnie patrzyłam się w górę, unosząc Smoka, ale kolana się pode mną ugięły.
Upadłam.
Zaczęłam kaszleć.
Oddychałam coraz ciężej.
Dręczycielki zawyły z uciechy.
- EJ! ODWALCIE SIĘ OD NIEJ, JASNE?!
Odwróciłam się. Przez łzy, ledwo co widziałam. Sharnon, podpierająca Jacka stała i krzyczała na trzy boginie, groźnie unosząc swój nóż (a w tym wypadku-nożyk). Kobiety odwróciły się ode mnie i pomknęły do niej, jak mroczne, długie cienie.
- Córka Plutona!
- Niepokonana Rzymianka!- zakpiły.
- Królowa mroku, tak?
- Nawet trupa nie jest w stanie przywołać!
- Macie... je... zostawić...- wydyszał Jack Drake z trudem.
- Oczywiście- jedna z nich wyszczerzyła się do niego w uśmiechu-Ale pozwól, że najpierw was zabijemy.

piątek, 12 czerwca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XIX - ZGODA I ZNAJOMOŚĆ

*Frank*
- Jak mu to powiedzieć...?
- Kurde, jakbym wiedział!
- Wiesz, bo to twoja wina...
- Moja wina?!
- Mam pomysł...
- ...?
- A nie, jednak jest głupi.
- Na Olimp, weź mnie nie wkurzaj, bo...
- Grozisz mi?
- A jeśli tak?
- A macie jakiś pomysł?
- Żeś dowalił z tym pomysłem...
Słuchałem ich. Nico, Percy i Hazel opowiedzieli całą sytuację z Leonem, który znikł. Wszyscy się kłócili, jak z nim porozmawiać, jak powiadomić go o pomocy Kalipso...
- CISZA-warknąłem w końcu mocnym, stanowczym głosem.
Wszyscy się uciszyli ze zdziwieniem na mnie spoglądając. Ja sam zrobiłem głupią minę.
- Frank ma rację-poparła mnie Annabeth- kłócąc się, nic nie zdziałamy.
Rozległy się pomrukiwania zgody. Rzuciłem jej wdzięczne spojrzenie.
- Ktoś ma jakiś pomysł, by przekonać Leo do współpracy?-spytała Hazel.
Wybuchł gwar i kłótnie, Percy wyglądał jakby zamierzał udusić Jasona.
- Dobra, cisza!-krzyknęła Piper, trzaskając ręką o stół.
Wszyscy się zamknęli.
- Pomyślimy nad tym później-rzekła Piper- Teraz... kto by poszedł do Kalipso? Leo i Percy są automatycznie wykluczeni.
- Ej, no...-fuknął Percy.
Ann zmiażdżyła go spojrzeniem.
- Hm... może Jason i Hazel?- zaproponowała Piper.
- Są raczej w dobrych relacjach-potaknęła Annabeth.
Spojrzenia wszystkich nakierowały się na Jasona i Hazel. Wzrok grupy wymuszał odpowiedź. Ścisnąłem córkę Plutona za rękę.
- N-no  dobrze-odparła Hazel-Pójdziemy, prawda Jason?
- Yhm-skinął głową.
- Jeden problem z głowy-westchnąłem.
- A teraz najtrudniejsze zadanie...-rzekła Piper-kto pogada z Leo?
Chętnych nie było.
- Las rąk-wymamrotał sarkastycznie Nico.
Wszystkie twarze zwróciły się ku niemu.
- A masz jakiś lepszy plan, hm?-wycedziła trochę opryskliwie Piper.
- Tak-okręcił swój czarny miecz-Ja porozmawiam z Leo.


-Nico-
Odnalezienie Valdeza nie było trudne. Siedział kilkadziesiąt metrów od Domku Hefajstosa konstruując jakiegoś bezużytecznego, niepraktycznego grata.
- Hej-rzekłem, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopak odwrócił się. Miał szkliste oczy, ale mimo to uśmiechnął się.
- Cześć, Panie Upiorów.
Zacisnąłem zęby na dźwięk rzekomej "ksywki". NIE ZNOSIŁEM gdy ktoś mnie tak nazywał. Ale nie skomentowałem tego.
Usiadłem obok niego, bawiąc się mieczem.
- Hm... Ee... To... Co... yyy... Co konstruujesz?-wymamrotałem.
Podrzucił w górę przedmiot.
- Nie wiem, Władco Cieni. To takie... Nic i wszystko.
- A... a działa to w ogóle?-zapytałem.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
- A ty-rzekł-Po co tu przeszedłeś? Tak o, sobie, byś nie przyszedł. No, co chcesz?
Kurde, nie był taki głupi.
Niespokojnie pogładziłem rękojeść mojego miecza. Potem zacząłem automatycznie okręcać czaszkę na moim pierścieniu. To mnie, w pewnym sensie, uspokajało.
- Ta... Mam na do ciebie pewną sprawę-powiedziałem w miarę spokojnie.
Mechanik westchnął.
- Mów. Na 99,9% wypełnię twoją prośbę.
- No więc... Percy, Hazel i ja sprawdziliśmy, te trupy. Okazało się...-odchrząknąłem-Okazało się, że one żyją. Skontaktowałem się nawet z ojcem. Mówił, że wyczuwał przebłysk śmierci. Były jakby zawieszone w czasie. Mówi też, że podobnie wyczuwał Kalipso.
Przez moment panowało krępujące milczenie. Leo westchnął, skrywając twarz w dłoniach. Siedziałem w milczeniu, nie patrząc na niego, pozwalając mu swoje przeżyć. Po jakiejś dobrej minucie syn Hefajstosa ponownie westchnął i spojrzał na mnie.
- Coś jeszcze? Czego chcecie?-spytał bezbarwnym tonem.
- Podaj nam adres Kalipso. Nie będziesz musiał tam jechać. Wyślemy tam osoby, które dobrze kontaktują się z nią, czyli Hazel i Jasona-mówiłem spokojnie i stanowczo-Wystarczy, że podasz nam adres. Dzięki temu będziesz mógł uratować dwie osoby.
Znowu milczenie. Pauza. Cisza. Ja jednak czekałem, chwilami potrafiłem być cierpliwy. Wreszcie Leon wymamrotał jakieś starogreckie przekleństwo, sięgnął do swojego magicznego pasa i wyciągnął z niego małą, trochę usmoloną i pogiętą karteczkę. Wcisnął mi ją do ręki i odwrócił wzrok, zaciskając powieki.
- Tu masz adres. Tylko...-zawahał się-Tylko proszę, nie zgub tej kartki, dobrze?
- Jasne-odpowiedziałem, wstając. Lekko poklepałem go po plecach-Nie zawiodę cię.
Ten spojrzał na mnie ze załzawionymi oczami.
- Mam nadzieję.


!Sharnon!
Te babki nieźle go urządziły.
Koleś miał rozwalony bok, skręconą kostkę, połamany środkowy palec (ha, ha, ha-tak na marginesie), zwichnięty bark i rozryty pazurami tors. Doliczając masę otarć i drobnych skaleczeń.
Nasz plecak okazał się magiczny od tego wypadku z iryfonem. Można było wyciągnąć z niego dowolny przedmiot. Zasada była jedna: ten przedmiot miał ci pomóc w przetrwaniu w... tym miejscu. Razem z Nessie nazywałyśmy to miejsce Wyspą.
Więc niech będzie Wyspa.
Okazało się, że żadna nie zostanie lekarzem albo chirurgiem. W każdym bądź razie ja znałam się na leczeniu trochę lepiej niż Ness.
- I co teraz?-spytała Greczynka.
- Otarcia i skaleczenia zdezynfekowane, palec usztywniony, tors owinięty bandażem i zdezynfekowany, to samo w sprawie boku... Cóż, pozostaje nam ta głupia kostka i bark-wyliczałam.
Nessie westchnęła.
- Nie mam pojęcia co z tym zrobić-jęknęła.
- Ja... Ja potrafię nastawić bark, ale kostkę już nie-wydukałam.
- Zrobisz to?-zapytała córka Zeusa.
Pokiwałam głową.
- Co mam robić?-zadała pytanie moja towarzyszka.
- Przytrzymaj jego głowę i pilnuj, żeby się nie ocknął. Lepiej... lepiej, żeby tego nie czuł.
- W porządku-zgodziła się.
Zajęłyśmy swoje pozycje. Ja usiadłam po jego lewej stronie i mocno chwyciłam go za lewą rękę. Spojrzałam wyczekująco na Ness.
- Nie przytomny-wyszeptała.
Pokiwałam głową, na znak, że przyjęłam do siebie tę informację.
 Zacisnęłam zęby, policzyłam do trzech i z całej siły pociągnęłam za jego rękę. Coś chrupnęło i trzasnęło. W połowie "operacji" chłopak, z zamkniętymi oczami zaczął krzyczeć. powieki mu drgały, cały zaczął drżeć i krzyczeć, przeraźliwie, głośno krzyczeć. Greczynka coś do niego mamrotała, głaskała go po głowie, ale on ją ignorował. Ociekał zimnym potem.
Puściłam jego dłoń.
- Co mu zrobiłaś?-zapytała dziewczyna.
- Nastawiłam bark-odpowiedziałam ze spokojem.
Syn Posejdona przestał wrzeszczeć, ale zaczął się trząść, powieki mu nerwowo trzepotały, usta poruszały, ale nie mógł się z nich wydobyć żaden dźwięk. Patrzyłyśmy na niego w milczeniu.
On był najwyraźniej Grekiem. znowu poczułam dołującą samotność, jakiś wewnętrzny ból. Dwoje greków, jedna Rzymianka. Znowu sama. Znowu osobna. Nie ma przy mnie Jacoba...
- Budzi się-wyszeptała córka Zeusa.
Faktycznie. Chłopak otwierał oczy. Łapczywie połykał powietrze. Jego palce zacisnęły się na ziemi. Nagle...
Skamieniałam. Po prawej stronie jego twarzy, od brwi, przez kącik oka do połowy policzka biegła jasna blizna. Oko przy bliźnie było elektryczno niebieskie, jasne jak niebo podczas wakacji. z kolei to drugie oko- koloru morskiej zieleni, jak oko Percy'ego.
- Gdzie... ja...-wychrypiał, próbując się podnieść, ale tylko jęknął i skrzywił się z bólu.
Jego różnokolorowe oczy błądziły po krajobrazie.
- Odpoczywaj-powiedziałam ze spokojem.
- Porwa... porwałyście mnie...?-wydyszał, a w jego dziwnych oczach zalśniły groźny błysk. Gdyby nie był ranny z pewnością stałby się groźnym przeciwnikiem.
- Nie-odpowiedziała Nessie.
Przez moment milczał, przypatrując nam się ze zmarszczonym czołem.
- Wy... wy jesteście... herosami...?-wymamrotał z trudem.
- Tak- potaknęłam-Ja jestem Sharnon Shadow, córką Plutona. Jestem Rzymianką. To jest Nessie Night. Jest córką Zeusa i Greczynką.
- Wasze... śmieretlnicze mamy... pochodzą... z... Grecji... a... albo Rzymu?
- Nie-zaprzeczyła Ness-Jest grecka i rzymska mitologia. Obydwie istnieją we współczesnym świecie. Ja zostałam spłodzona przez grecką "wersję" mojego ojca, a Sharnon-przez rzymską "wersję" swojego ojca. Rozumiesz?
Po krótkiej chwili pokiwał głową.
- Dobrze. A teraz odpowiesz na parę naszych pytań-powiedziałam stanowczym głosem. Grek potwierdził zgodę skinięciem głowy- Ile masz lat?
- Sze... szesnaście-wydukał.
- Jesteś Grekiem czy Rzymianinem?
 - Grecy to Zeus, a tacy Rzymianie tu Jupiter?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
 Potaknęłam.
- No to... Grekiem...-odpowiedział.
- Kim jest twój boski rodzic?-pytałam.
- Po... Posejdon...
- Jak się dowiedziałeś, że jesteś herosem? Jak się tu znalazłeś?
- Po... Powiedział mi to... pewien... satyr... Szliśmy... do... do jakiegoś Obozu... A-ale... on umarł. Coś nas... zaatakowało... Próbowałem s-sam odnaleźć... drogę... do Obozu... Byłem j-już niedaleko. Widziałem Obóz. A-ale byłem... z-zmęczony-ny... Przy-przysnąłem... I... i obudziłem się TUTAJ. A... Po-potem... ONE mnie za...a-atak...o-owały...
Jego ciało zaczęło drżeć. Cienie pojawiły się pod oczami.
- Nessie, daj mu pić!-wydałam komendę.
Dziewczyna skoczyła po butelkę wody. Podetknęła mu ją pod wargi, pozwalając by się napił. Chłopak dyszał ciężko, znowu zaczynał drżeć, z czoła spływał zimny pot.
- Co się dzieje?-spytała Greczynka.
- Ma gorączkę. Szybko! Koc!-rzekłam.
Po krótkiej chwili już go przykryłam. Chłopak otworzył usta, próbując coś powiedzieć.
- Oszczędzaj siły-upomniałam go.
- J-j... Ja... Jack...-wychrypiał.
- Co?-zdziwiłam się.
- J...J-j... Jack... na-nazywam-am... się... Jack...-wydyszał z trudem, po czym zamknął oczy.
Zasnął. Był tak wycieńczony, że padł ze zmęczenia, można by powiedzieć.
- Co się stało?- zapytała Ness.
- Zasnął-odpowiedziałam-Był BARDZO zmęczony.
- Ach.-mruknęła.
- I jeszcze jedno-dodałam.
- Co?
- Ma na imię Jack.