-Leo-
Szedłem razem z Kalipso. Powiedziałbym coś więcej, ale to było w tej chwili najważniejsze. A potem ona zaczęła mówić bardzo szybko i bardzo długo:
- Bo wiesz, ja byłam na ciebie zła... Ale tęskniłam za tobą... Denerwowałam się... Z początku... Ale później... Ja naprawdę... Przepraszam cię, Leo... Przepraszam za...
A potem zatrzymała się gwałtownie. Chwyciła mnie za twarz i... pocałowała. Długo, namiętnie, tak, jak nigdy mnie nie całowała. To było lepsze od ambrozji. Lepsze od czekoladowego budyniu. Lepszy od tego mógł być kolejny pocałunek Kalipso.
- Zgoda?- spytałem nieśmiało.
Zaśmiała się. Dźwięcznie, pięknie, niesamowicie.
Wziąłem to za "tak".
- Bo wiesz, ja byłam na ciebie zła... Ale tęskniłam za tobą... Denerwowałam się... Z początku... Ale później... Ja naprawdę... Przepraszam cię, Leo... Przepraszam za...
A potem zatrzymała się gwałtownie. Chwyciła mnie za twarz i... pocałowała. Długo, namiętnie, tak, jak nigdy mnie nie całowała. To było lepsze od ambrozji. Lepsze od czekoladowego budyniu. Lepszy od tego mógł być kolejny pocałunek Kalipso.
- Zgoda?- spytałem nieśmiało.
Zaśmiała się. Dźwięcznie, pięknie, niesamowicie.
Wziąłem to za "tak".
*Nessie*
Nawet zabawne było to palenie własnego całunu pogrzebowego.
Gdy tylko poczułam się lepiej, pogadałam z Chejronem i innymi zdziwionymi moim istnieniem obozowiczami, rozglądnęłam się w domku numer 1, spaliliśmy całun. Wzięłam pochodnię, ogień wzniecił Leo i w sumie ogień z Leona pożarł całun, który był całkiem fajny.
Sharnon i Jacoba nie było przy tej drobnej uroczystości, ale nie miałam im tego za złe. Nie dlatego, że jej nie lubiłam. Wręcz przeciwnie-stała się moją przyjaciółką. Wiem, Rzymianka, córka Plutona i Trywii (masakara-Hekate brzmi lepiej!), ale... cóż, jak mogłabym jej nie lubić, jak w sumie prawie uratowała mi życie?
Jason truł. Truł. I truł. Potem odetchnął, wyściskał mnie, trochę się ze mną podroczył, a potem poszedł się całować z Piper. Normalka. Siedziałam przy ognisku, gapiąc się bezmyślnie w ogień. Właściwie to powinnam się cieszyć, że żyję, i tak dalej, i tak dalej, ale... istnienie. Istnienie właśnie sprawiało mi taką radość. Patrzyłam się więc. Oddychałam. Poczucie bezpieczeństwa działało jak balsam.
- Hej. Mogę się dosiąść?
Spojrzałam w górę. Spodziewałam się Leona, ale on gdzieś zniknął, razem z Kalipso. Podobno byli skłóceni. A poza tym... Ta nimfa została bohaterką wieczoru. Musiałam jej zresztą podziękować. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj...
W pierwszej chwili myślałam, że to Percy, ale przecież go nie było. On też się włóczył gdzieś z Ann...
To tylko Jack.
- Ta, jasne-odsunęłam się w bok, dając mu miejsce.
Milczeliśmy przez chwilę. Praktycznie nikogo już nie było przy ognisku.
- Mhm... I... jak tam? Wszystko w porządku?- spytałam uprzejmie.
- Tak. Ten satyr został wysłany przez nich. Umarł. Wszystko mi wytłumaczono. I... wow, serio. Nie wierzyłem im. Nie mogłem się pozbierać-mówił.
- A teraz uwierzyłeś?-zapytałam.
- No-potaknął.
Zachichotałam.
Jakieś dwie przyrodnie siostry Piper zachichotały, wskazały nas palcami, a potem zaczęły szybko szeptać, czymś podniecone.
- Idiotki-syknęłam, wstając.
- Zostaw je-mruknął syn Posejdona i Nike, ściągając mnie na dół, pociągając za łokieć.
Po raz pierwszy ktoś tak mnie dotknął, więc, osłupiała, usiadłam. Wyszarpnęłam łokieć z jego uścisku i przesunęłam się o kilka centymetrów z buntowniczą miną.
Przynajmniej już te od Afrodyty sobie poszły.
- Nerwowa jesteś-stwierdził spokojnie.
- Wiesz... dopiero co wyciągnięto mnie z jakiejś czasoprzestrzennej siarkowej wyspy, wyglądającej jak kawalątek Tartatu, pełnego potworów, niedziałających iryfonów, potem dowiedziałam się, że jestem zmutowaną heroska czy niedorobioną boginią, czy czymś tam. A teraz mi mówisz, że jestem nerwowa!- fuknęłam ze złością.
Wstałam i, zadzierając wysoko głowę, ruszyłam przed siebie.
- Ej, Nessie! Nessie!- krzyczał za mną.
Nie zwolniłam kroku. Nie wiedzieć czemu, jego obecność działała mi na nerwy.
W końcu mnie dogonił. Byłam już przy Domku Zeusa. Miałam otworzyć drzwi, gdy on w nich stanął, zagradzając mi drogę.
- Przepuść mnie-warknęłam, wbijając w niego intensywne spojrzenie swoich niebieskorszarych oczu.
Chłopak zdążył odwrócić wzrok, zanim przeszedł go elektryczny błysk. Nagle, przy moich nogach pojawiły się warczące, wietrzne charty-Błyskawica i Grom. Szybko okazało się, że przybiegają na moją myśl.
- Ej, ej, mała, wyluzuj-mruknął.
- Nie mów do mnie "mała"-odpowiedziałam, a charty przestały warczeć.
- OK, skarbie-odpowiedział, a w jego oczach zalśnił figlarny błysk.
Zazgrzytałam zębami ze złości, a u palców strzeliły iskry. Ten tylko chichotał.
Ach! Skryty, zamknięty w sobie, podrywacz i wojownik! Dupek! I co on sobie myśli? Mam ładne oczka, śliczną buźkę i już wszyscy leżą płasko? Jestem bogiem? Koleś mnie wkurzał. Jasne, był całkiem miły, ale... Jakoś mu nie ufałam.
- Ness, wyluzuj się, proszę-uśmiechnął się słodko.
- Nie będę się wyluzowywać, zwłaszcza dla ciebie!- odpowiedziałam.
- Wyluzowywać?-powtórzył, uśmiechając się z pewnością siebie.
- Idź stąd, bo...-zaczęłam, ale ten mi przerwał.
- Bo co? Pójdziesz się poskarżyć do starszego braciszka, co?-zakpił- Nie masz przy sobie miecza, a mnie nie uderzysz, bo już ci uratowałem życie. Głupio kazać swoim psom zaatakować wybawcę, co?
- Phi! Jakiego tam wybawcę!-burknęłam.
- Ej, Błyskawico, nie bądź niegrzeczna-pogroził mi palcem.
Popchnęłam go, aż uderzył plecami w drzwi. Złapał gwałtownie powietrze. Wyciągnęłam zapasowy sztylet ze spodni (nie pytaj się jak, ani gdzie go ukryłam) i podetknęłam go pod gardło napastnika. Przez moje ciało przeszły niebieskie błyski, strzelając cicho. Psy obnażyły kły.
- Czego chcesz?- warknęłam oschle.
- Eee... Chciałabyś się... umówić?- wydyszał.
- Co?- opuściłam sztylet, kompletnie zszokowana.
- Ha!
Skoczył ku mnie, przycisnął mnie do ściany, wyrwał z dłoni sztylet. Przycisnął swoim kolanem moje nogi tak, żebym nie mogła go kopnąć. Drugą dłonią przytrzymywał moje ręce. Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej, czułam jego oddech... I byłoby to całkiem romantyczne, gdyby nie te jego groźne błyski w oczach i sztylet pod moim gardłem.
- I co teraz, maleńka?- zapytał triumfalnie.
- Przecież chcesz się umówić-przypomniałam mu- Nie możesz po prostu ze mną porozmawiać?
- Nie-zaśmiał się pod nosem-Inaczej zapomnisz albo nie dotrze do ciebie ważność sprawy. Boginię trzeba traktować w specjalny sposób.
- To dlaczego nie traktujesz tak Sharnon?
- Bo Jacob już jej zapewnia specjalne traktowanie i inne rozrywki. A tobie nikt-rzekł.
- Masz rację. Jeszcze żaden chłopak mnie nie przytrzasnął do ściany i nie podtykał mi pod gardło mój własny sztylet!- burknęłam.
Ten tylko zaśmiał się cicho. Wiedziałam, że mi nic nie zrobi, moje mięśnie rozluźniły się pod dotykiem jego mocnych, ciepłych dłoni. Wietrzne charty zniknęły. Chłopak patrzył mi się w oczy, uśmiechając się porywczo pod nosem. Ja sama się uśmiechnęłam. Nie mogłam się oprzeć. Poczułam, że się czerwienię. Wstydliwie spuściłam wzrok.
- No, no, no... Trzeba było ci od razu palce poucinać... Tak się ujarzmia córkę Zeusa i Nyks, hę? Tak się ujarzmia błyskawicę, co?- powiedział cichym, czarującym głosem.
Poczułam, że jego uścisk słabnie. Krew zaszumiała mi w uszach.
Schyliłam się na dół, wyrwałam mu sztylet i docisnęłam go klatką piersiową do ściany. Chłodne ostrze sztyletu oparłam o jego kark.
- Nie-wyszeptałam mu do ucha, a żeby to zrobić, musiałam stanąć na palcach, bo był wysoki-Nic i nikt nie ujarzmi błyskawicy.
Chłopak wydał z siebie serię chrząknięć i charknięć. Zmarszczyłam czoło. Co jest...?
- Ach... Mój nos...-wydyszał.
- Co?!- krzyknęłam, odskakując w tył.
Cholercia.
Z nosa ciekła mu krew. Młody bóg powstrzymywał ją rękawem.
- Kurczę, przepraszam-powiedziałam spokojnie, chowając sztylet i podchodząc do niego-Nie chciałam, naprawdę! Chodź do mnie.
Coś tam wymamrotał.
Pociągnęłam go do mnie, do łazienki. Usiadł na kibelku, a ja przyniosłam ręcznik, który nawodniłam zimną wodą. Przyłożyłam mu go do czoła, kazałam odchylić głowę, przepłukać nos i usta pod zimną wodą...
W końcu przestało krwawić. Z ulgą odetchnęłam, opierając się o prysznic. Ten tylko się zaśmiał.
- Masz rację. Nikt nie ujarzmi błyskawicy. Albo inaczej: nikt nie ujarzmił błyskawicy do tej pory.
Prychnęłam, ale uśmiechnęłam się.
- Myślisz, że tobie się uda?- zapytałam.
- Tak! Jasne, że mi się uda!- powiedział to z takim zapałem, że aż parsknęłam śmiechem.
Przez moment siedzieliśmy w łazience i się śmialiśmy.
- To jak? Wyjdziesz ze mną?-poprosił.
Zamilkłam. Zamyśliłam się...
- OK-potaknęłam w końcu- A kiedy?
- Może jutro? O dziesiątej rano?- zaproponował.
- A może o jedenastej? Zdążyłabym chociaż wziąć prysznic- odpowiedziałam.
- Prysznic?-zdziwił się.
- Ta. Zwykle rano jem śniadanie, ubieram się, wychodzę poćwiczyć, biorę prysznic i zmieniam ciuchy-wytłumaczyłam szybko.
- Aha-pokiwał głową.
Na chwilę zapanowało milczenie. Nastolatek wstał.
- Dobra, to ja już się zmywam, złotko- rzucił-Jutro o jedenastej. Przy moim domku.
- Jasne-potaknęłam.
I wyszedł. A ja siedziałam, patrząc przed siebie i się uśmiechając.
-----------------------------------------------------
Może i było nudno, trochę o uczuciach, ale musiałam zrobić taki rozdzialik. Nie martwcie się-ten blog nie zamieni się w jakąś romantyczną nowelę, spoko! Po prostu mam nowych bohaterów i muszę zrobić parę zawijasów miłosnych... Oj tam, miłosnych! Przepraszam, że tak mało napisałam o Leo, ale chciałam skupić się na Ness... No, ale chyba nie było tak źle? W każdym bądź razie: za niedługo będą kolejne walki, nie znudźcie się :)
Już wkrótce kolejny rozdział z "Ery smoka".
Pozdrawiam gorąco :D
Gdy tylko poczułam się lepiej, pogadałam z Chejronem i innymi zdziwionymi moim istnieniem obozowiczami, rozglądnęłam się w domku numer 1, spaliliśmy całun. Wzięłam pochodnię, ogień wzniecił Leo i w sumie ogień z Leona pożarł całun, który był całkiem fajny.
Sharnon i Jacoba nie było przy tej drobnej uroczystości, ale nie miałam im tego za złe. Nie dlatego, że jej nie lubiłam. Wręcz przeciwnie-stała się moją przyjaciółką. Wiem, Rzymianka, córka Plutona i Trywii (masakara-Hekate brzmi lepiej!), ale... cóż, jak mogłabym jej nie lubić, jak w sumie prawie uratowała mi życie?
Jason truł. Truł. I truł. Potem odetchnął, wyściskał mnie, trochę się ze mną podroczył, a potem poszedł się całować z Piper. Normalka. Siedziałam przy ognisku, gapiąc się bezmyślnie w ogień. Właściwie to powinnam się cieszyć, że żyję, i tak dalej, i tak dalej, ale... istnienie. Istnienie właśnie sprawiało mi taką radość. Patrzyłam się więc. Oddychałam. Poczucie bezpieczeństwa działało jak balsam.
- Hej. Mogę się dosiąść?
Spojrzałam w górę. Spodziewałam się Leona, ale on gdzieś zniknął, razem z Kalipso. Podobno byli skłóceni. A poza tym... Ta nimfa została bohaterką wieczoru. Musiałam jej zresztą podziękować. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj...
W pierwszej chwili myślałam, że to Percy, ale przecież go nie było. On też się włóczył gdzieś z Ann...
To tylko Jack.
- Ta, jasne-odsunęłam się w bok, dając mu miejsce.
Milczeliśmy przez chwilę. Praktycznie nikogo już nie było przy ognisku.
- Mhm... I... jak tam? Wszystko w porządku?- spytałam uprzejmie.
- Tak. Ten satyr został wysłany przez nich. Umarł. Wszystko mi wytłumaczono. I... wow, serio. Nie wierzyłem im. Nie mogłem się pozbierać-mówił.
- A teraz uwierzyłeś?-zapytałam.
- No-potaknął.
Zachichotałam.
Jakieś dwie przyrodnie siostry Piper zachichotały, wskazały nas palcami, a potem zaczęły szybko szeptać, czymś podniecone.
- Idiotki-syknęłam, wstając.
- Zostaw je-mruknął syn Posejdona i Nike, ściągając mnie na dół, pociągając za łokieć.
Po raz pierwszy ktoś tak mnie dotknął, więc, osłupiała, usiadłam. Wyszarpnęłam łokieć z jego uścisku i przesunęłam się o kilka centymetrów z buntowniczą miną.
Przynajmniej już te od Afrodyty sobie poszły.
- Nerwowa jesteś-stwierdził spokojnie.
- Wiesz... dopiero co wyciągnięto mnie z jakiejś czasoprzestrzennej siarkowej wyspy, wyglądającej jak kawalątek Tartatu, pełnego potworów, niedziałających iryfonów, potem dowiedziałam się, że jestem zmutowaną heroska czy niedorobioną boginią, czy czymś tam. A teraz mi mówisz, że jestem nerwowa!- fuknęłam ze złością.
Wstałam i, zadzierając wysoko głowę, ruszyłam przed siebie.
- Ej, Nessie! Nessie!- krzyczał za mną.
Nie zwolniłam kroku. Nie wiedzieć czemu, jego obecność działała mi na nerwy.
W końcu mnie dogonił. Byłam już przy Domku Zeusa. Miałam otworzyć drzwi, gdy on w nich stanął, zagradzając mi drogę.
- Przepuść mnie-warknęłam, wbijając w niego intensywne spojrzenie swoich niebieskorszarych oczu.
Chłopak zdążył odwrócić wzrok, zanim przeszedł go elektryczny błysk. Nagle, przy moich nogach pojawiły się warczące, wietrzne charty-Błyskawica i Grom. Szybko okazało się, że przybiegają na moją myśl.
- Ej, ej, mała, wyluzuj-mruknął.
- Nie mów do mnie "mała"-odpowiedziałam, a charty przestały warczeć.
- OK, skarbie-odpowiedział, a w jego oczach zalśnił figlarny błysk.
Zazgrzytałam zębami ze złości, a u palców strzeliły iskry. Ten tylko chichotał.
Ach! Skryty, zamknięty w sobie, podrywacz i wojownik! Dupek! I co on sobie myśli? Mam ładne oczka, śliczną buźkę i już wszyscy leżą płasko? Jestem bogiem? Koleś mnie wkurzał. Jasne, był całkiem miły, ale... Jakoś mu nie ufałam.
- Ness, wyluzuj się, proszę-uśmiechnął się słodko.
- Nie będę się wyluzowywać, zwłaszcza dla ciebie!- odpowiedziałam.
- Wyluzowywać?-powtórzył, uśmiechając się z pewnością siebie.
- Idź stąd, bo...-zaczęłam, ale ten mi przerwał.
- Bo co? Pójdziesz się poskarżyć do starszego braciszka, co?-zakpił- Nie masz przy sobie miecza, a mnie nie uderzysz, bo już ci uratowałem życie. Głupio kazać swoim psom zaatakować wybawcę, co?
- Phi! Jakiego tam wybawcę!-burknęłam.
- Ej, Błyskawico, nie bądź niegrzeczna-pogroził mi palcem.
Popchnęłam go, aż uderzył plecami w drzwi. Złapał gwałtownie powietrze. Wyciągnęłam zapasowy sztylet ze spodni (nie pytaj się jak, ani gdzie go ukryłam) i podetknęłam go pod gardło napastnika. Przez moje ciało przeszły niebieskie błyski, strzelając cicho. Psy obnażyły kły.
- Czego chcesz?- warknęłam oschle.
- Eee... Chciałabyś się... umówić?- wydyszał.
- Co?- opuściłam sztylet, kompletnie zszokowana.
- Ha!
Skoczył ku mnie, przycisnął mnie do ściany, wyrwał z dłoni sztylet. Przycisnął swoim kolanem moje nogi tak, żebym nie mogła go kopnąć. Drugą dłonią przytrzymywał moje ręce. Jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej, czułam jego oddech... I byłoby to całkiem romantyczne, gdyby nie te jego groźne błyski w oczach i sztylet pod moim gardłem.
- I co teraz, maleńka?- zapytał triumfalnie.
- Przecież chcesz się umówić-przypomniałam mu- Nie możesz po prostu ze mną porozmawiać?
- Nie-zaśmiał się pod nosem-Inaczej zapomnisz albo nie dotrze do ciebie ważność sprawy. Boginię trzeba traktować w specjalny sposób.
- To dlaczego nie traktujesz tak Sharnon?
- Bo Jacob już jej zapewnia specjalne traktowanie i inne rozrywki. A tobie nikt-rzekł.
- Masz rację. Jeszcze żaden chłopak mnie nie przytrzasnął do ściany i nie podtykał mi pod gardło mój własny sztylet!- burknęłam.
Ten tylko zaśmiał się cicho. Wiedziałam, że mi nic nie zrobi, moje mięśnie rozluźniły się pod dotykiem jego mocnych, ciepłych dłoni. Wietrzne charty zniknęły. Chłopak patrzył mi się w oczy, uśmiechając się porywczo pod nosem. Ja sama się uśmiechnęłam. Nie mogłam się oprzeć. Poczułam, że się czerwienię. Wstydliwie spuściłam wzrok.
- No, no, no... Trzeba było ci od razu palce poucinać... Tak się ujarzmia córkę Zeusa i Nyks, hę? Tak się ujarzmia błyskawicę, co?- powiedział cichym, czarującym głosem.
Poczułam, że jego uścisk słabnie. Krew zaszumiała mi w uszach.
Schyliłam się na dół, wyrwałam mu sztylet i docisnęłam go klatką piersiową do ściany. Chłodne ostrze sztyletu oparłam o jego kark.
- Nie-wyszeptałam mu do ucha, a żeby to zrobić, musiałam stanąć na palcach, bo był wysoki-Nic i nikt nie ujarzmi błyskawicy.
Chłopak wydał z siebie serię chrząknięć i charknięć. Zmarszczyłam czoło. Co jest...?
- Ach... Mój nos...-wydyszał.
- Co?!- krzyknęłam, odskakując w tył.
Cholercia.
Z nosa ciekła mu krew. Młody bóg powstrzymywał ją rękawem.
- Kurczę, przepraszam-powiedziałam spokojnie, chowając sztylet i podchodząc do niego-Nie chciałam, naprawdę! Chodź do mnie.
Coś tam wymamrotał.
Pociągnęłam go do mnie, do łazienki. Usiadł na kibelku, a ja przyniosłam ręcznik, który nawodniłam zimną wodą. Przyłożyłam mu go do czoła, kazałam odchylić głowę, przepłukać nos i usta pod zimną wodą...
W końcu przestało krwawić. Z ulgą odetchnęłam, opierając się o prysznic. Ten tylko się zaśmiał.
- Masz rację. Nikt nie ujarzmi błyskawicy. Albo inaczej: nikt nie ujarzmił błyskawicy do tej pory.
Prychnęłam, ale uśmiechnęłam się.
- Myślisz, że tobie się uda?- zapytałam.
- Tak! Jasne, że mi się uda!- powiedział to z takim zapałem, że aż parsknęłam śmiechem.
Przez moment siedzieliśmy w łazience i się śmialiśmy.
- To jak? Wyjdziesz ze mną?-poprosił.
Zamilkłam. Zamyśliłam się...
- OK-potaknęłam w końcu- A kiedy?
- Może jutro? O dziesiątej rano?- zaproponował.
- A może o jedenastej? Zdążyłabym chociaż wziąć prysznic- odpowiedziałam.
- Prysznic?-zdziwił się.
- Ta. Zwykle rano jem śniadanie, ubieram się, wychodzę poćwiczyć, biorę prysznic i zmieniam ciuchy-wytłumaczyłam szybko.
- Aha-pokiwał głową.
Na chwilę zapanowało milczenie. Nastolatek wstał.
- Dobra, to ja już się zmywam, złotko- rzucił-Jutro o jedenastej. Przy moim domku.
- Jasne-potaknęłam.
I wyszedł. A ja siedziałam, patrząc przed siebie i się uśmiechając.
-----------------------------------------------------
Może i było nudno, trochę o uczuciach, ale musiałam zrobić taki rozdzialik. Nie martwcie się-ten blog nie zamieni się w jakąś romantyczną nowelę, spoko! Po prostu mam nowych bohaterów i muszę zrobić parę zawijasów miłosnych... Oj tam, miłosnych! Przepraszam, że tak mało napisałam o Leo, ale chciałam skupić się na Ness... No, ale chyba nie było tak źle? W każdym bądź razie: za niedługo będą kolejne walki, nie znudźcie się :)
Już wkrótce kolejny rozdział z "Ery smoka".
Pozdrawiam gorąco :D