środa, 29 kwietnia 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie VII - PROBLEM LEONA

*Jason*
- Czy twoje moce uległy osłabieniu?
- Nie.
- OK, to chyba na tyle.
- I dobrze. Mam już dość tych pytań. Co to, komisariat?
Jacob siedział na werandzie w domku Aresa, koło niego Sharnon kręciła się w kółko. Mi kazano spisać taki dokument o rannym. Było to zajęcie nudne, żmudne i kompletnie niepotrzebne, ale skoro Chejron nalegał... Percy powinien to pisać, ale nie- przecież to ja prowadziłem misję! Ta, jasne...
Travis i Connor Hoodowie dostali naganę i byli na przesłuchaniu u Chejrona i Pana D. (ta, odwiedził nas). Nessie o mało by im nie skoczyła do gardeł, podobnie jak Sharnon.
Już miałem wychodzić, gdy nagle banalne pytanie zaświtało mi w głowie. Zatrzymałem się w pół kroku i odwróciłem do syna Marsa.
- Hmm... A, tak jeśli mogę spytać, to jakie są twoje moce?
Chłopak rzucił spojrzenie na Sharnon. Córka Plutona po chwili niechętnie skinęła głową. Ten westchnął i przeniósł na mnie, odważne spojrzenie swoich poważnych, brązowych oczu.
- Gdy zechcę, przyciągam rozmaitą broń. A gdy się skupię, mogę nią władać bez użycia rąk- odparł.
- Och. To... rzadka i potrzebna umiejętność. Jesteś potężnym herosem, jak na syna Marsa- miałem nadzieję, że go nie urażam.
Byłem w szoku. Władać bronią bez użycia rąk? Przywoływać broń? Super! Po trochu mu zazdrościłem...
Brunet jedynie pokiwał głową, w zamyśleniu.
- To cześć, Jason- odrzekł.
- Hej- odparłem.
Oddalając się, usłyszałem cichy szept rudowłosej Sharnon. Wypowiedziała trzy słowa:
"Tęsknię za Rzymem".


-Leo-
Myślałem o Kalipso. O mojej Kalipso. Słodkiej, pięknej, ale na pewno nie bezbronnej Kalipso. Dlaczego się z nią pożarłem? Po co? Teraz pewnie gdzieś siedziała, smutna i samotna... Tyle już wycierpiała! A ja nie mogłem się ogarnąć? Debil, po prostu debil. O co poszło? Cóż, o coś typowego w związkach...
O inne dziewczyny: że ja się za nimi oglądam?! Łgarstwo! Jak mogła?! Przecież wie, że... No właśnie. Choć nadal w sobie zaprzeczałem jej słowom, byłem zdolny się pogodzić. Chociażby zaraz! Brakowało mi jej...
O Percy'ego: miałem podejrzenia, że Kalipso... No cóż, że Percy nadal się jej podoba. Ona protestowała, mówiła, że jestem paranoikiem, że moja chorobliwa zazdrość ją niszczy, żebym spojrzał na siebie i swoje kontakty z innymi dziewczynami... I znowu ta sama historia. Wściekłość i spięcie, gdy tylko się wychodzi wśród ludzi, patrzysz się, non stop ją śledzisz, czy ona nie odwróci za nim głowy... Straszne.
O moją pasję: Ostatnimi czasy często siedziałem w takim mini-warsztaciku i coś tam grzebałem. Z początku tam ze mną siedziała, czasem gadaliśmy, ale powoli zaczynało ją to wkurzać. Czy trudno to zrozumieć, że gdy staram się skupić, to nie powinna mi przeszkadzać? Nie, ona tego nie rozumiała.
W złości, pewnego wieczoru, powiedzieliśmy sobie parę brzydkich i złośliwych słów. Wynajęliśmy mieszkanie, blisko Obozu Herosów z małym ogródkiem i warsztatem. Kalipso wyrzuciła mnie z domu, więc powlekłem się tutaj, do Obozu. Akurat byli tutaj wszyscy z Siódemki Herosów, więc nie było tak źle... Na wakacje przyjechali. Gadaliśmy trochę, nawet fajnie było.
Jednak zaczynałem się zastanawiać czy nie wrócić do Kalipso. Nie zerwaliśmy ze sobą- to był taki kryzys. Gdybym wrócił, kupił jej ulubione kwiaty, może szampana, to by mi wybaczyła... Może. Jednak wciąż, gdzieś w środku byłem na nią zły. Złość i tęsknota, targały mną, szamotały, jak dzieciaki bawiące się pluszakiem.
Westchnąłem ciężko, gładząc dłonią klucz od naszego wspólnego mieszkania.


^Nessie^
- O. Jesteś- rzekłam, robiąc trzydziesty czwarty przysiad.
Była szósta czternaście. Nie szłam po niego, po prostu rozciągałam się przed porannym treningiem. Gdyby chciał przyjść toby przyszedł, nie to nie.
A jednak.
- Chyba nie będę już dłużej ćwiczył- powiedział, wyciągając miecz, który mu pożyczyłam.
Był jakiś przygaszony. Rozwichrzone loki opadły smętnie, błysk w brązowych oczach gdzieś znikł, ramiona zwisały. Czyżby w nocy płakał?...
Zrobiło mi się go trochę szkoda. Smutny Leo... To taki żałosny widok! Zawsze zarażał swoim niezmordowanym optymizmem i  poczuciem humoru. Teraz zarażał zdołowaniem i smutkiem, wysysając ze wszystkich znajdujących się w pobliżu szczęście, niczym odkurzacz.
- Hej. Coś ci... jest?- wymamrotałam, prostując się.
Uniósł głowę, loki podskoczyły.
- Co? Nie, nie, nic...
- Przecież widzę. Gdyby nic ci nie było, to już dawno byś mnie wkurzył- powiedziałam.
- A teraz cię nie wkurzam?- zapytał.
- Tak odrobinkę- uśmiechnęłam się lekko.
Chłopak uniósł kąciki ust.
- Teraz mnie wkurzasz- rzekłam, podchodząc do niego.
Parsknął krótkim, wymuszonym śmiechem, który szybko zgasł.
Milczeliśmy przez chwilę. Napięcie stopniowo znikało.
- OK, jak nie chcesz ćwiczyć to nie- odezwałam się, biorąc miecz.
Ten tylko pokiwał głową.
- Usiądź- wskazałam położonego, trochę rozbebeszonego manekina.
Wykonał polecenie.
- Ja będę robiła skłony, a ty mi wszystko opowiesz- zadecydowałam.
Westchnął ponuro.
Tak, wiedziałam, że on jest z Kalipso. Nawet kilka miesięcy temu żeśmy się poznały. A nie dawno, jakieś dwa tygodnie temu kontakt się urwał. I przyjechał Valdez z walizkami...
Westchnął ciężko.
- Pokłóciłem się z Kalipso. Mówiła, że za bardzo oglądam się za innymi dziewczynami. Ja z kolei twierdziłem, że ona... no wiesz... nadal durzy się w Percy'm...- potarł oczy dłońmi- Mówiła jeszcze, że za długo siedzę w warsztacie. Pewnego wieczoru nie wytrzymaliśmy. Nagadaliśmy sobie parę głupstw, ona wywaliła mnie z domu i... i oto jestem- zakończył opowieść z gorzkim uśmiechem.
Nie wiedziałam jak to skomentować. Jasne, wiedziałam, że coś takiego się zdarza, no ale... To wydawało mi się takie nierealne, książkowe... Nigdy z nikim nie byłam w związku, nie wiedziałam jak to jest.
- No i zastanawiam się, czy do niej nie wrócić- dodał po chwili.
Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Nic mu poradzić nie mogłem, takich problemów jeszcze nie miałam. Fakt, dwa miesiące temu skończyłam szesnaste urodziny, ale... nie miałam żadnego doświadczenia w tych sprawach. Niedojrzale i głupio byłoby potraktować go oschłością czy sarkazmem.
Milczałam więc, przygryzając wargę.
- A... A dlaczego akurat mi to powiedziałeś? Przecież jestem twoim... yhm, wrogiem...- spytałam zaskakująco (jak na mnie) łagodnym tonem.
Wzruszył ramionami, pociągając nosem.
- Nie wiem. Może dlatego, że jesteś moim wrogiem?- odpowiedział z cieniem uśmiechu.
Podeszłam do niego i kucnęłam tak, że nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie. Położyłam mu dłoń na ramieniu i spojrzałam mu głęboko w oczy. Miałam elektryzujący, przyciągając wzrok, więc łatwo napotkałam jego spojrzenie.
- Hej, Leo- uśmiechnęłam się lekko- Będzie dobrze, stary, nie bój żaby. Wszystko będzie OK, jasne? Obiecujesz?
Pokiwał głową, uśmiechając się delikatnie.
- No, i tak lepiej. Lepsze jest to gdy zarażasz debilizmem, a nie smutkiem, panie mechanik!- poczochrałam go, wstając i biorąc się do roboty.
Trzeba rozbebeszyć parę manekinów!    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz