poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie VI - (NA)RATUNEK

-Nessie-
Powiem wprost: Leo Valdez to dupek. Nie obchodzą mnie jego uczucia, dziewczyna, czy inne głupawe problemy jego życia, ani to, że mnie nienawidzi. Zresztą (co do nienawidzenia)- z wzajemnością Valdez!
Zgrzytając zębami i zaciskając dłonie na rękojeści Smoka, mojego miecza, szłam pierwsza skręcając w tę uliczkę, która została mi przydzielona przez Jasona (o, nawet mi się zrymowało: przydzielona-Jasona). Śmiertelnicy pochowali się w domach "bo deszcz" Leon wlekł się za mną, nic się nie odzywając. I całe szczęście! Dobrze, że się chociaż nie odzywał. Jego brązowe oczy przygasły, co jakiś czas zagryzał miętówkę. Wcale nie chciał mnie nią poczęstować! Nie, żebym chciała, ale...
- Ruszaj się- warknęłam, przystając- mamy ich odnaleźć jeszcze dziś.
- Idę- burknął, mierząc mnie krytycznych spojrzeniem.
Prychnęłam i wymamrotałam jakiś wulgaryzm pod nosem, którego chłopak nie dosłyszał. Ja natomiast wyostrzyłam słuch. Może coś...
Acha!
Czyżby szelest skrzydeł? Warczenie psa? Śpiew broni, którą potrafi rozpoznać tylko wojownik? Nasłuchiwałam jeszcze chwilę, dla upewnienia się. Tak- nie mogłam się mylić! Odgłosy były jakieś kilkaset kroków od nas...
- Ej, słyszysz to?- chłopak marszczył czoło.
- Tak!
Zastanawiałam się, jak najszybciej się tam dostać. Mogłabym polecieć, ale... Tak, to moja nowo odkryta umiejętność. Odkryłam ją jakieś trzy tygodnie temu, ale nikomu jej nie pokazywałam... To miał być sekret. Żeby szybko tam dotrzeć musiałabym polecieć, a to znaczy ujawnić swój sekret JEMU.
- Myślisz, że to oni?- spytał.
Skinęłam głową.
- Hej, dałbyś radę coś na szybkiego zbudować? Ale tak, żeby latało?- do głowy już wpadł mi pomysł.
- Ych... Że teraz? To tak jakby nie bardzo. Musiałbym mieć jakiś plan...
Machnęłam ręką, uciszając go. Pomysł zdechł.
Zaraz wpadłam na coś innego... Tak, to mogło się udać...
- Chodź! Szybko!- krzyknęłam, ruszając biegiem.
Mechanik ruszył za mną. Nie był aż taki wolny.
Biegliśmy jakieś kilkaset metrów, skręcając co chwila i będąc przy okazji coraz bliżej dźwięków. Skręciliśmy ostatni raz w prawo, w najdalszy zakątek Long Island...
- Wow.- podsumował Leo.
Dostrzegliśmy miotającego się Jacoba i Sharnon, walczących z... gryfami?!
Rudowłosa dziewczyna dostrzegła mnie pierwsza. Rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie.
- Nessie!- wydyszała.- Leon!
Jej spojrzenie mówiło: "Pomóóóż...". Hm, zaskakująca pokora jak na córkę Hadesa... Dobra, dość złośliwości!
- Leo- zwróciłam się do towarzysza-Weź jakąś broń i im pomóż, a ja... ja powiadomię resztę.
Chłopak zrobił idiotyczną minę, znaczy, jeszcze bardziej niż zawsze.
- Jak... ty...?- bełkotał, chwytając w dłoń duży, złoty młotek.
Jednak ja już wznosiłam się w górę, czując krople deszczu na ramionach, delikatny podmuch wiatru, targający moje ubrania, siekający lodowatym podmuchem twarz... Cóż, Valdezowi wyszły gały.
- Idź i im pomóż! Już!- wrzasnęłam, wznosząc się wyżej.


@Leo@
- Siemka!- zwołałem, rozgniatając na proch (dosłownie!) dwa gryfony.
Skoczyłem między parę walczących, rozwalając gryfy, które mnożyły się szybciej od królików, kleszczy i innego robactwa. Atakowałem z większą skutecznością niż noże.
Takie pytanie... czy sztuka władania młotem to też szermierka? Hm, więc może nie jestem taki okropny... Założyłbym jakieś kółko nauki i...
- Jacob!- piskliwy wrzask rozległ się tuż koło mnie.
Sharnon wrzasnęła, patrząc na swojego nieprzytomnie osuwającego się chłopaka.
Moment.
Nieprzytomnie osuwającego się?!
- Leo!- ryknęła- Zrób coś!
Idiotycznie byłoby krzyknąć: "Ale co?!".
Ukląkłem przy nim, odganiając gryfy młotem, które dostawały ostrej szajby na widok krwi.
Nie było z nim dobrze. Jego twarz stała się kredowobiała, a praktycznie cała koszulka zabarwiła się na czerwono. Musiałbym jakoś opatrzyć tą ranę, tyle, że ja tego zwyczajnie nie potrafiłem!
Nie mogłem jednak ich zawieść.
Chłopak wciąż oddychał, ale ciężko i chrapliwie. Puls był, ale słaby...Wsadziłem dłoń do pasa z magicznymi narzędziami powtarzając w myślach "Witaminy od Hermesa! Raz, dwa!".
Jakieś parę tygodni temu dostałem od kogoś tam te magiczne witaminy, prosto z fabryki Hermesa.
Niemal natychmiast poczułem w dłoni niewielką buteleczką z tymi żelkami. Wziąłem byle jaką i wcisnąłem ją Rzymianinowi do ust.
- Połknij, no, połknij... Dawaj, stary...- mamrotałem.
Ciemne oczy nastolatka pojaśniały, skóra nabrała ciemniejszego odcieniu. gwałtownie zaczerpnął powietrza i kaszlnął, mrugając. Z koszulki zniknęło trochę krwi. Na mój widok zmarszczył czoło.
- Stary, wstawaj! Leo do ciebie! Ten mechanik-Grek! Walczymy z gryfami! Facet, nie rozwalaj mnie... Twoja laska walczy, hej!
Kaszlnął raz jeszcze, po czym chwycił leżący nieopodal nóż.


%Percy%
- Myślisz, że są tutaj?- zapytała Annabeth, potrząsając zmokłymi blond lokami.
Wzruszyłem ramionami.
- Mam nadzieję.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
- Och!... WOW!- pisnęła.
- No. Ten deszcz, a właściwie burza, też mnie zaskoczyła- mruknąłem.
- Nie... Popatrz!- szarpnęła mnie za ramię i wskazała na kształt, który powoli się do nas zbliżał, który sunął po niebie, jak na łyżwach... Jason?...
- Nessie!- krzyknęła Ann- Nessie!
Córka Zeusa powoli "zaparkowała" przed nami. Ona... latała?! Ta dziewczyna cały czas mnie zaskakiwała...
Z początku wydawała się gburowata i chamska, ale jak ją lepiej poznałem... Była nawet sympatyczną i ciekawą dziewczyną, nawet ładną, ale i tak nie mogłem jej rozgryźć. W każdym razie fajnie się z nią ćwiczyło szermierkę.
- Szybko- wydyszała- Biegnijcie do tego lasu, przy skraju Long Island... Tam są... walczą z gryfami... Frank, Hazel, Jason i Piper już wiedzą...
- A Leo?
- Jest... walczy...
- Świetnie.
- Hm... podwieziesz nas?- zapytałem.
Annabeth syknęła, dając mi kuksańca.
- Za co?- syknąłem.
Blondynka przewróciła oczami.
- Jasne- zdyszana siostra Thalii pokiwała głową- Podajcie mi... ręce....
Złapaliśmy ją, a ona nas oboje pociągnęła ku sobie.
- Obejmijcie mnie! Już!- warknęła.- Bo spadniemy...
Rzuciłem krótkie, przepraszające spojrzenie Annabeth i objąłem miłośniczkę szermierki w pasie.
Dziewczyna przez chwilę "stała w powietrzu", po czym gwałtownie szarpnęła w górę. Ogrody, ulice i domy przesuwały się pod naszymi stopami w zastraszającym tempie, wiatr wył w uszach...
- Nic nam się nie stanie?- spytałem, przekrzykując wicher i deszcz.
Nessie pokręciła głową.
Ann przez całą podróż milczała jak zaklęta.
Wtedy ujrzeliśmy kotłującą się bijatykę, choć gryfów nie było już tak dużo...


$Piper$
Nie byłam taka beznadziejna!
Całkiem dawałam sobie radę, wcale nie gorzej niż Hazel. Frank oczywiście stał się olbrzymim orłem, który brutalnie rozrywał przeciwników, a Jason zamienił w prawdziwy pocisk. Hazel była na równi ze mną; ostatecznie wyprodukowała parę diamentów i rzuciła w czaszkę jakiemuś gryfowi. Leo uderzał je młotem, a Sharnon i Jacob stopniowo je cięli. A gdy nadleciał Percy, Annabeth i Nessie było wspaniale! Percy, Nessie i Jason to mistrzowie, jeśli chodzi o szermierkę, więc szaleńczo walczyli. Ann atakowała nożem, jak nowo przybyli Rzymianie.
Po niecałej, półgodzinnej, wspólnej jatki wymordowaliśmy wszystkie obleśne gryfy. Staliśmy koło siebie, zerkając wzajemnie i dysząc ze zmęczenia. Ann i Percy nie mogli się powstrzymać (jak to oni) i rzucili się sobie w ramiona. Ja i Jason wymieniliśmy uśmiechy, blondyn objął mnie na chwilę, po czym wszyscy zajęliśmy się Jacobem.
- Co ci się stało?- spytał syn Jupitera chłodnym tonem.
- Chyba... chyba gryf mnie dziabnął...- wyjęczał zbolałym tonem.
- Leo mu pomógł- rzekła Sharnon- dal mu jakiś lek, Jacob się obudził i trochę poczuł się lepiej, nawet był w stanie trochę walczyć...
Wszystkie oczy zwróciły się ku nieco zawstydzonemu Leonowi.


^Annabeth^
- Dobra robota, Leo- mruknął Jason.
- Och, nie musisz dziękować- odpowiedział mechanik- wystarczą kwiaty, czekoladki, nowy śrubokręt i...
- Leo!- skarciła go Piper.
Valdez uśmiechnął się.
- Spoko, ale bardziej ucieszyłoby mnie: "Jesteśmy wdzięczni, Leonie Valdez, będziemy do końca życia oddawać ci swoje desery", czy coś takiego...
- Już prędzej popełnię samobójstwo- wymamrotałam, trochę chamsko.
- Hej- Percy szturchnął mnie.
Znowu zajęliśmy się Jacobem i Sharnon. Dziewczyna opowiedziała, jak chcieli użyć ściągawki (to nie fair! Nie wolno ściągać! Nawet Percy'emu nie pozwalam...!), jak wrobił ich Connor/Travis Hood (a co to za różnica?...), ja poszli poszukać zapłaty za ściągę, jak się zgubili, jak znikł Obóz i jak napadły ich gryfy.
- Cóż, trzeba będzie sklepać Travisa lub Connora. A naljepiej obu!- odezwała się Nessie.
- Brzmisz jak Clarisse- parsknął mój chłopak.
- Kto?- Nessie zaciekawiła się.
- Nie chciałabyś jej poznać- rzekliśmy jednocześnie z Percym.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę.
- Zaraz, zaraz- odezwał się Percy- Jason dowodził tą misją, tak?- potaknięcia- A więc... więc Jason zawiódł! Mamy rannego! Jason nie potrafi poprowadzić misji! Ha, ha, ha!- zaśmiał się syn Posejdona/Neptuna.
- Ciiicho...- szturchnęłam go.
- Zamknij się!- warknął Jason.
Piper uspokajała Jasona, a Percy'ego. Jeszcze zaczęliby się bić nad Jacobem!
Jacobowi się pogorszyło- zbladł, rana znów się otworzyła....
- OK, ale jak przetransportujemy Jacoba do Obozu?- spytałam.
- To nie będzie problem- Jason i Nessie uśmiechnęli się do siebie.
Och, te tajemnicze niebieskie oczy i pewne siebie uśmiechy dzieci Zeusa, robią swoje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz