piątek, 24 kwietnia 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie III - ŚCIĄGA

-Sharnon-
Nuda. Beznadzieja. Idiotyzm.
- Nigdy tego nie skończę!- krzyknęłam, rzucając projektem .
Ten głupi, grecki koń kazał mi (tak, MI!) odrobić zadanie domowe. To, że jestem herosem i to rzymskim, to nie znaczy, że nie mogę odrabiać zadań domowych. Miałam napaćkać jakiś plan, czy tam strategię jakieś bitwy, jeśli armia A coś tam, jeśli armia B coś tam, jeśli armia C stwierdziła, że armie A i B zrobią coś tam... te dzieciaki od Ateny mają już zrobione i to z najdrobniejszymi szczegółami , ale ich chamskie usposobienie nie pozwala nam dać ściągnąć! Ach, to jest niewykonalne! Nie umiem tego! Niech te cholerne armie improwizują, niech się tłuką! Przecież walka, to nie strategia. taktyka i teoria, no nie?
- Nie denerwuj się. Zawsze wymyślić, że tych armii było trzydzieści trzy, a nie trzy- to Jacob prychnął z sarkazmem.
- O nie! Nie, nie, NIE! Nawet nie chcę o tym myśleć...!- zaczęłam bujać się na drewnianym krześle, choć groziło to rozbiciem głowy.
- W Rzymie nie było zadań domowych- warknęłam na głos, ze złością wbijając wzrok w ziemię.
Jacob wzruszył ramionami, marszcząc czoło i skupiając wzrok na kartce.
On też był rzymianinem, zgodził się mi towarzyszyć. Może nie jakimś ważnym, ale jednak.
Ciemnobrązowa czupryna, trochę ciemnawa skóra (nieco jaśniejszy odcień niż u Leo) i ciemnobrązowe oczy, które potrafiły płonąć gniewem, ale i delikatnym płomyczkiem zrozumienia. Był umięśniony o wysportowanej sylwetce, o jakieś 10 cm wyższy ode mnie, lat siedemnaście. Miał na sobie jeansy, jakiś czarny t-shirt z napisem "Olej to!" i granatowe adidasy. Słynął ze swojego sarkazmu i nieco spokojniejszego usposobienia niż ja. Dwa szczegóły- był synem Marsa. I... i moim chłopakiem. Od niedawna, ale jednak.
- Wiesz co?- rzekł po chwili.
- Hm?
- Możemy pogadać z tymi dzieciakami od Hermesa. Wiesz, ukradliby dla nas ten projekt i byśmy spokojnie spisali- powiedział spokojnie.
- Jacobie Shogun- wymamrotałam- jesteś najlepszym strategiem jakiego znam.
Uśmiechnął się lekko, jego niedostępne, władcze spojrzenie złagodniało.


#Jacob#
Rozglądałem się za jakimś hermesowcem, podczas gdy Sharnon grzebała niedbale patykiem w ziemi. Kochała ziemię, a dokładniej podziemie- w sumie to córka Plutona, no nie?
Ma krótkie, sięgające do ramion, krwisto-rude włosy, lekko uniesione ku górze. Jej oczy są złote, lśniące i... hm, dziwne? Tajemnicze? Straszne? Coś między tymi trzema epitetami. Ma szczupłą, wysportowaną, umięśnioną sylwetkę i jest nawet wysoka. Za niedługo kończy siedemnaście lat. Ma w brwi kolczyka, a jej lewe oko przecina potrójna blizna- ślad po pazurach hydry. Najchętniej nosi minimalnie krótkie spodenki, bardziej kojarzące się z majtkami oraz bluzki koniecznie krótkie- nie może przekraczać pępka. Nikomu nie przeszkadza, że chodzi tak ubrana.
Na przykład dzisiaj- ma na sobie króciuteńkie, wojskowe spodenki, sportowy, krwistoczerwony stanik i jakieś trampki.
- Hej! Travis!- krzyknąłem, machając do niego rękami.
Chłopak podbiegł do mnie, szczerząc zęby w iście łajdackim uśmiechu.
- Jestem Connor.
- OK, OK... A więc Connor...
- Żartowałem. Jestem Travis- wyszczerzył się jeszcze bardziej, a ja zachciałem mu przyłożyć. Marsowa krew się we mnie zagotowała.
Wstałem gwałtownie, przewyższając go wzrostem i mięśniami. Sharnon Shadow odwróciła się i stanęła obok mnie, obserwując idiotę złotymi, przebiegłymi oczami.
- Załatwisz nam ściągawkę?
Szybko wyjaśniliśmy mu plan.
- A coś dostanę?- zapytał.
Spojrzeliśmy po sobie. Hermes- bóg kupców, wędrowców i złodziei...
- A co byś chciał?- spytałem trochę wyzywająco.
- Uch...
Jego wzrok mknął po rożnych przedmiotach, aż zatrzymał się na... Sharnon.
- Nawet o niej nie myśl!- zawarczałem, ale Sharnon już podetknęła mu nóż pod gardło.
- Tylko... spróbuj...- wysyczała jadowicie.
- O... OK, spoko... Hm... To... to będzie inna rzecz!- wyjąkał, ale ona dopiero po dobrej chwili go puściła.
- Co ty na... no nie wiem... Paczkę gum? Owocowych... Sześciopak coli... Nie no, wolę pepsi... Mogą być też mentosy. A może "marsy", synu Marsa, hę?- zaśmiał się krótko.
- Dobra..-zgodziłem się- gdzie możemy to wszystko kupić?
- Och, niedaleko. Niedaleko Obozu jest spożywczak. Są tam wszystkie te rzeczy...
Wytłumaczył nam co, gdzie i jak.
- No dobra... Ja dla was zdobędę ściągę, a wy dla mnie słodycze- rzekł.
Potaknęliśmy.
- Przybijcie układ.
Podaliśmy sobie "męskie piątki", jak on to nazywał i każdy powlókł się w swoją stronę.
- Nie zrozumiałam co on tam mówił... Za szybko nawijał!- szepnęła po chwili Sharnon.
- Nie martw się. Ja też nic nie zrozumiałem- pocieszyłem ją tak, jak miałem to w swoim rzymskim zwyczaju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz