^Jacob^
Że się tak delikatnie wyrażę...
Zwyczajnie się zgubiliśmy!!!
Ja i Sharnon przemknęliśmy przez bramę Obozu i wyszliśmy na ulicę, z ukrytymi mieczami u boków. Szliśmy tak, gdzie kazał nam ten syn Merkurego... to jest, Hermesa. Mogę dać głowę, że zrobiliśmy wszystko co ten palant mówił. Ale nie- nic się nie zgadzało! Tego spożywczaka po prostu tam NIE BYŁO. Sharnon się wkurzyła... Klęła i prychała, aż ziemia się za nią kruszyła i powstawały lekkie pęknięcia.
- Spokojnie, Sharnon, spokojnie...- wymamrotałem, choć sam ledwo zachowywałem spokój.
- Co spokojnie?! Co spokojnie?!- wrzeszczała- Ten debil nas okłamał! Zrobił to celowo! Niech ja mu... O, nie! Super! Świetnie! Zaczyna padać! Dzięki, Jupiterze! Wieeelkie dzięki!
Faktycznie zaczynało kropić. Gdy Sharnon wypowiedziała imię pana niebios, niebo gwałtownie pociemniało i zaburczało jak w brzuchu głodnego trolla.
- Sharnon- wycedziłem przez zaciśnięte zęby- Opanuj się.
Złapała oddech.
- OK, wracajmy. Gdy wrócimy, wgniotę go w beton- burknęła.
- Świetnie- poparłem ją.
Odwróciliśmy się. Przeszliśmy jakieś pół kilometra, potem kilometr, dwa...
- Jacob- jęknęła Sharnon- czy Obóz... ZNIKŁ?
Zrobiłem zrozpaczoną minę i objąłem córkę Plutona. Przycisnąłem ją do siebie, lekko całując w czoło. Ostatecznie pochyliłem się nad nią i szepnąłem:
- Tak, obawiam się, że tak.
Staliśmy, pozwalając by wokół nas padał deszcz, który przybierał na sile. Niebo grzmiało. byłem zrozpaczony...
- Czy może być gorzej?- wyszeptała nastolatka.
Nagle usłyszałem szmer skrzydeł, tuż za nami.
O-o.
Odwróciłem się i spojrzałem.
Przed nami wylądowało kilkanaście czarnych, wychudzonych gryfów, które przypominały hieny. najbliższy z nich syknął, błyskając pazurami. Jego czarne oczy zalśniły złośliwie.
Sharnon odwróciła się, wyszarpując zza pazuchy nóż do ćwiczeń.
- Sharnon...- wyszeptałam z drżącym głosem.
- Atakuj- warknęła- TERAZ!!!
Zwyczajnie się zgubiliśmy!!!
Ja i Sharnon przemknęliśmy przez bramę Obozu i wyszliśmy na ulicę, z ukrytymi mieczami u boków. Szliśmy tak, gdzie kazał nam ten syn Merkurego... to jest, Hermesa. Mogę dać głowę, że zrobiliśmy wszystko co ten palant mówił. Ale nie- nic się nie zgadzało! Tego spożywczaka po prostu tam NIE BYŁO. Sharnon się wkurzyła... Klęła i prychała, aż ziemia się za nią kruszyła i powstawały lekkie pęknięcia.
- Spokojnie, Sharnon, spokojnie...- wymamrotałem, choć sam ledwo zachowywałem spokój.
- Co spokojnie?! Co spokojnie?!- wrzeszczała- Ten debil nas okłamał! Zrobił to celowo! Niech ja mu... O, nie! Super! Świetnie! Zaczyna padać! Dzięki, Jupiterze! Wieeelkie dzięki!
Faktycznie zaczynało kropić. Gdy Sharnon wypowiedziała imię pana niebios, niebo gwałtownie pociemniało i zaburczało jak w brzuchu głodnego trolla.
- Sharnon- wycedziłem przez zaciśnięte zęby- Opanuj się.
Złapała oddech.
- OK, wracajmy. Gdy wrócimy, wgniotę go w beton- burknęła.
- Świetnie- poparłem ją.
Odwróciliśmy się. Przeszliśmy jakieś pół kilometra, potem kilometr, dwa...
- Jacob- jęknęła Sharnon- czy Obóz... ZNIKŁ?
Zrobiłem zrozpaczoną minę i objąłem córkę Plutona. Przycisnąłem ją do siebie, lekko całując w czoło. Ostatecznie pochyliłem się nad nią i szepnąłem:
- Tak, obawiam się, że tak.
Staliśmy, pozwalając by wokół nas padał deszcz, który przybierał na sile. Niebo grzmiało. byłem zrozpaczony...
- Czy może być gorzej?- wyszeptała nastolatka.
Nagle usłyszałem szmer skrzydeł, tuż za nami.
O-o.
Odwróciłem się i spojrzałem.
Przed nami wylądowało kilkanaście czarnych, wychudzonych gryfów, które przypominały hieny. najbliższy z nich syknął, błyskając pazurami. Jego czarne oczy zalśniły złośliwie.
Sharnon odwróciła się, wyszarpując zza pazuchy nóż do ćwiczeń.
- Sharnon...- wyszeptałam z drżącym głosem.
- Atakuj- warknęła- TERAZ!!!
*Sharnon*
Rzuciłam się na te paskudy z szaleńczą zajadłością. Nóż był znacznie krótszy i gorszy od miecza, ale nie narzekałam. Cięłam, dźgałam i raniłam jak mogłam z maksymalnym skupieniem. Cały czas myślałam "jeszcze jeden... Jeszcze tylko jeden...". Ale wcale ich nie ubywało. Wręcz przeciwnie!
Zerknęłam kątem oka na Jacoba, który miotał się wściekle zamieniając gryfy w kupki prochu. Cóż, był teraz w swoim żywiole. Spomiędzy czarnych ciał dostrzegłam, że jego koszulka zrobiła się krwistoczerwona...
- Jacob!- wrzasnęłam- Krwawisz!
Miałam rację. któryś z tych potworów go albo dziabnął albo "drasnął" pazurem. nie wyglądało to dobrze.
- To nic!- odkrzyknął zdyszany, choć na jego twarzy malował się trud podjętej pracy i cierpienie- Walcz dalej!
Wzięłam głęboki oddech i rozcięłam dwa potwory za jednym razem. Mój chłopak uśmiechał się kwaśno, a ja atakowałem, licząc że nie oberwę tak poważnie jak on.
Zerknęłam kątem oka na Jacoba, który miotał się wściekle zamieniając gryfy w kupki prochu. Cóż, był teraz w swoim żywiole. Spomiędzy czarnych ciał dostrzegłam, że jego koszulka zrobiła się krwistoczerwona...
- Jacob!- wrzasnęłam- Krwawisz!
Miałam rację. któryś z tych potworów go albo dziabnął albo "drasnął" pazurem. nie wyglądało to dobrze.
- To nic!- odkrzyknął zdyszany, choć na jego twarzy malował się trud podjętej pracy i cierpienie- Walcz dalej!
Wzięłam głęboki oddech i rozcięłam dwa potwory za jednym razem. Mój chłopak uśmiechał się kwaśno, a ja atakowałem, licząc że nie oberwę tak poważnie jak on.
-Chejron-
Zapadał mrok. Mieszkaniec domku Ateny jakąś godzinę temu poinformował mnie, że nasi goście-Rzymianie Jacob i Sharnon- zniknęli. Nikt ich nie widział. Rozpoczęliśmy poszukiwania, ale bezskutecznie... Wziąłem sprawę na poważnie. Wezwałem do siebie siódemkę herosów, no i Nessie. Niech ta świetna dziewczyna sie na coś przyda!
- Co się stało, Chejronie?- spytał Percy, cały mokry od deszczu.
- Musicie wyjść za granicę Obozu i odnaleźć tą dwójkę. Musicie dobrać się w pary i przeszukać całe miasto. Jeśli ich nie odnajdziecie... cóż, poszerzymy obszar poszukiwań.
- Kto dowodzi misją?- spytał Jason.
- To nie jest misja- zmarszczyłem czoło.
- ja!- wrzasnął syn Posejdona.
Syn Jupitera zmierzył go rozzłoszczonym spojrzeniem. Chłopcy zagrali w "papier, kamień, nożyce". Zwyciężył Jason, co Percy przyjął ze zgrzytaniem zębów.
- Dobrze. Dwójki: Percy-Annabeth, Jason-Piper, Frank-Hazel, Leo-Nessie...
- Nie!- zaprotestowała ostatnia para.
Uniosłem brwi.
- Spokój- mruknął jason- Leo, pójdziesz z Nessie, czy ci się to podoba, czy nie. Nessie, ty też. Nie obchodzą mnie wasze kłótnie. Już, już, już! Ruszamy!
Wszyscy rozbiegli się, a ja miałem nadzieję, że nic im się nie stanie.
- Co się stało, Chejronie?- spytał Percy, cały mokry od deszczu.
- Musicie wyjść za granicę Obozu i odnaleźć tą dwójkę. Musicie dobrać się w pary i przeszukać całe miasto. Jeśli ich nie odnajdziecie... cóż, poszerzymy obszar poszukiwań.
- Kto dowodzi misją?- spytał Jason.
- To nie jest misja- zmarszczyłem czoło.
- ja!- wrzasnął syn Posejdona.
Syn Jupitera zmierzył go rozzłoszczonym spojrzeniem. Chłopcy zagrali w "papier, kamień, nożyce". Zwyciężył Jason, co Percy przyjął ze zgrzytaniem zębów.
- Dobrze. Dwójki: Percy-Annabeth, Jason-Piper, Frank-Hazel, Leo-Nessie...
- Nie!- zaprotestowała ostatnia para.
Uniosłem brwi.
- Spokój- mruknął jason- Leo, pójdziesz z Nessie, czy ci się to podoba, czy nie. Nessie, ty też. Nie obchodzą mnie wasze kłótnie. Już, już, już! Ruszamy!
Wszyscy rozbiegli się, a ja miałem nadzieję, że nic im się nie stanie.
Świetne! Tylko krótkie... D': Przydałoby się to trochę przydłużyć XD. Ogólnie bardzo mi się podoba, lekko się czyta...
OdpowiedzUsuńTakie mam pytanko. W jakim jrst to czasie? Po OH? W trakcie? Jeśli po, to co z Kalipso?
Okej
Hmmm...
OdpowiedzUsuńCo do Kalipso: zakładam, że Leo jest po sprzeczce z Kalispo.Hm, wypadało by o tym napisać... No, o Kalispo, o Leo...Taak, planuję wkrótce napisać jakiś rozdział poświęcony Leonowi i relacjach z Kalispo.
Akcja dzieje się po tej bitwie z Gają.