sobota, 25 kwietnia 2015

#Opowiadanie#

Otworzyłam czarną furtkę zrobioną z masy sklejonych ze sobą gwoździ. Zabolało, gdy dotknęłam, aż syknęłam z bólu.
Otworzywszy się ze skrzypieniem, znikła, a ja stałam w czerni, pustce, poczekalnią między światami... Nie myśląc zbyt wiele (nazwijcie to idiotyzmem lub lekkomyślnością, jak tam chcecie) ruszyłam przed siebie. Miękka czerń, jak soczysta trawa uginała się pod moimi stopami. Wokół panowała cisza, cisza piszcząca w uszach, cisza krzycząca w uszach... Rozdzierająca duszę cisza. Zapach benzyny zamienił się w smród i kłuł mnie w nos, siarka szczypała w oczy. I nagle zobaczyłam przed sobą kwiatka o czarnej, grubej łodydze i tak białym kwiecie, że aż wyciskało łzy z oczu. Nie wydawał z siebie żadnego zapachu. Mrużąc oczy, wyciągnęłam rękę przed siebie, zauroczona czymś tak... realnym w tak nierealnym miejscu. Bielutkie płatki gwałtownie pokryły czerwone plamy krwi. Nozdrza wypełniła mi woń krwi. Kaszlnęłam, odrywając dłoń od kwiatu. Skoczyłam w tył, przewracając się. Spojrzałam na palce, którymi dotknęłam rośliny. miały na sobie krew, krew dotkniętego białego kwiatu, krew która pełzła po mojej ręce.
- Nie! Zostaw!- mój krzyk rozdarł ciszę, ostro jak nóż do mięsa.
Miotałam się, próbując strzepnąć z siebie pełzające plamy krwi.
- Dość!Melodyjny, stanowczy głos tak mnie zaskoczył, że aż podskoczyłam i wylądowałam na czterech literach. Podniosłam głowę. I choć grzywka trochę mi zasłaniała obraz, dobrze widziałam przed CZYM stoję, a konkretnie-leżę.
Kilka metrów ode mnie zawisła w powietrzu niska kobieta. Miała długie, skołtunione i poplamione czymś włosy, tak czarne, na tle czerni, że aż raziły włosy. Czerń wokół wydawała się bielą przy kruczo czarności włosów kobiety. Miała karnację tak jasną, jak płatki tego dziwnego kwiatu. Przy jej bladych, wąskich ustach, przypominających bliznę, ściekała strużka krwi. Ubrana była w długą po kostki białą suknię jak w starych, pięknych filmach. Uwielbiałam je oglądać. Te suknie... Były takie wytworne, eleganckie, dostojne... Ale teraz ta wydawała mi się po prostu, zwyczajnie straszna! W dodatku była poplamiona czymś, co na pewno nie było ketchupem... Ale najgorsze były jej oczy. Czarniejsze od czerni. Czarniejsze od jej włosów. Głębokie jak studnie, przypominające węgielki; bez białek czy źrenic. Jej spojrzenie było zimne, okrutne i brutalne, pozbawione świadomości, obecności, jak oczy szaleńca-samobójcy.
Bałam się. Naprawdę się bałam. Ogień strachu mroził moje płuca lodowatym oddechem, dłonie dostały drgawek, kark ścierpł, pociłam się, mimo tego cholernego antyperspirantu...
Rzadko kiedy i mało czego się bałam. Łatwo zdobywałam nowe znajomości, nauka była dla mnie bułką z masłem, miałam masę przyjaciół, na kpiny odpowiadałam ciętą ripostą, posiadałam kochającą rodzinę... Całe moje życie było świetne. Kochałam je. Często występowałam publicznie jako przedstawicielka samorządu uczniowskiego czy wokalistka na kółku muzycznym. I wtedy się nie bałam. Ale teraz...
- K.. K-k-kim... im... Je-je...zzzdeś...?- wydukałam, na drżących kończynach.
Kobieta zaśmiała się oschle i wyniośle. Jej zimny śmiech odbijał się echem od czarnej przestrzeni.
- Wszystkim i niczym. Dziećmi, dorosłymi i starcami. Zmarłymi i żywymi. Ludźmi i zwierzętami. Każdym i nikim. Szczęśliwymi i nieszczęśliwymi. Cierpieniem. Radością. Ostatecznością. Ulgą. Miłością. Nienawiścią. Tymi, którzy boją się wracać do domów i tymi, którzy do swoich domów pędzą jak szaleni. Biznesmenami i biedakami. A ty... A ty jesteś szczęśliwa. Jesteś kobietą. Nastolatką. Brunetką. Zielonooką. Chętnie wracasz do domu, ale i chętnie się uczysz. Osobą towarzyską. Interesującą postacią. Jesteś Emily Walter.
Głupio byłoby skłamać zwłaszcza w... w czerni.
Delikatnie skinęłam głową.
- Ach, no i straszliwie się boisz. Ale to normalne tutaj- dodała spokojnie, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- G... gdzie-e jeste-em?- wyjąkałam.
- W ciemności. W czerni. W poczekalni. W przystani. Nazywaj to jak chcesz, a może nadaj jakąś nazwę, sama zdecyduj. Mnie to wisi... i, jak to mówicie? No tak: mi to wisi i powiewa, właśnie.
- Co... co... tutaj... robię? Dla... dlaczego mnie tu... tu ściągnęłaś?- chciałam by zabrzmiało to odważnie, ale wyszło jak mysie piski.
- Jesteś mi potrzebna. Jesteś dobrą osobą, niewinną o czystym sercu. W przepowiedni, bardzo ważnej dla mnie przepowiedni jest napisane, że osoba niewinna o czystym sercu pomoże mi dojść do władzy w MOIM świecie, skąd zostałam wygnana- mówiła.
- Ach. A... a co muszę wykonać?- spytałam.
Czytałam o takich historiach. Bohaterowie musieli przynosić jakieś magiczne przedmioty, pokonywać smoki czy groźnych strażników. Może będę mogła...
- Muszę twoją krwią z gardła skropić kwiat- powiedziała zimnym głosem.
Stałam jak ta idiotka, gapiąc się na nią.
- Nie.- rzekłam stanowczo- Nie zrobisz mi tego.
Kobieta zaśmiała się szaleńczo. W jej prawej dłoni pojawił się srebrny, duży nóż, a w lewej ów biały kwiat. Zaczęłam się cofać, moje zielone oczy błądziły od rośliny do noża.
- Nie, nie, nie- piszczałam- nie, nie, nie...Nie zrobi mi tego pani... Nie ma pani prawa... nie, nie, nie...
Zaśmiała się zimno.
- Oczywiście, że mam, Emily Walter. Mogę to zrobić. Mogę. Mogę wszystko!- krzyknęła z chorą żądzą.
- Pa... pani jest psychopatką...- wyjąkałam chrapliwie.
Ona wciąż się straszliwie śmiała, rechotała, piała... Mimowolnie z oczu trysnęły mi łzy.
- Tak myślisz?- szepnęła jadowicie.
Gwałtownie rzuciła się na mnie, jej lodowate palce zacisnęły się na moim gardle, łapałam gwałtownie powietrze. Jej twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej, patrzyła mi w oczy. Jej czarne oczy pożerały mnie, pochłaniały, wysysały ducha...
- Nie!- wrzasnęłam przeraźliwie, zaciskając oczy do bólu, ale łzy i tak z nich ciekły strumieniami.
- Tak, tak, tak... Nareszcie... tak, tak...- szeptała chrapliwie kobieta-upiór.
Czułam na gardle ostrze, woń metalu i siarki, duszącą mnie powoli. Otworzyłam usta, by wrzasnąć w proteście, ale poczułam jedynie ostry, silny ból, tak straszliwy, że aż nie da się go opisać. By zrozumieć jaki to ból, trzeba by to przeżyć. A potem...
Już nic nie czułam. Chorobliwą lekkość, jak podczas snu, w gorączce...




***

Dnia 27/28.04.2015 r. zmarła urodzona 31.05.1999 r.
Emily Walter.
Zmarła we śnie.
Już nigdy się nie obudziła.
Rodzina znalazła ją w łóżku, tam gdzie położyła się spać
z podciętym gardłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz