sobota, 25 kwietnia 2015

---(pieskie)---Opowiadanie---

Rozejrzałem się uważnie. Wszyscy wrócili do domu. Jednak wypadało się upewnić. Jeszcze raz przebiegłem się po ogrodzie. Miałem rację- nie było nikogo. Policzyłem do pięciu. Nic. Wyszczerzyłem zęby w iście wilczym uśmiechu. Podbiegłem szybko do płotu i przeczołgałem się pod drewnianymi belkami z łatwością. Uch, niedługo trzeba będzie pogłębić ten dół! Ruszyłem biegiem przed siebie, już dobrze wydeptaną, wąziutką ścieżką, która biegła między gęstymi drzewami, ciernistymi krzakami; musiałem się czołgać, skakać, przechodzić po powalonych pniach. Mieszkaliśmy praktycznie w lesie, więc za płotem rozciągała się tylko szmaragdowa gęstwina.
W końcu stanąłem na umówionym miejscu spotkania- nie niewielkiej polance pokrytej zieloną, puszystą trawą i kolorowymi kwiatkami. Łączka jak z kreskówki! Usiadłem i zniecierpliwiony, szczeknąłem raz czy dwa. Hej! Już jestem!
- Karo! Już jesteś?- rozległ się donośny szczek zza krzaków.
Zwróciłem ku nim głowę, a wtedy ujrzałem dwójkę psów.
Pierwszym był dwuletni owczarek niemiecki Chuck. Miał dopiero dwa lata i był emerytowanym psem policyjnym, po tym jak oślepł na jedno oko i stracił dwa pazury w lewej przedniej łapie, przez co nie może się zbyt sprawnie poruszać. A co mu się stało- tego nie chce powiedzieć.
Towarzyszyła mu Bella, jego współlokatorka (aha, na pewno- już od dawna do niej zarywał!). Miała rok z jakimś hakiem i była border collie o ślicznej, marmurkowej sierści. Była naprawdę słodka...
- Ta...-mruknąłem- za to wy wyjątkowo się wlekliście.
- Och, stary, daj spokój-Chuck zastrzygł niedbale uchem-Mieszkasz o wiele bliżej lasu niż my.
- A dokładniej: ty mieszkasz w lesie- dodała Bella.
- Ktoś jeszcze miał przyjść?- spytałem po chwili.
- Taak. Na pewno Merc, Persefona, no i Max. Ach, no i chyba Cezar. Chyba.- wyliczał owczarek.
- Czekamy góra dziesięć minut. Nie czekam na spóźnialskich- warknąłem ostro, wznosząc wysoko głowę.
Ziewnąłem, prostując się. Po kilku minutach pojawił się rudy kundel Cezar i suczka rasy husky Merc (skrót od Mercedes, rzekomo wymawia się "Mersedes", a "Merc"-"Mersi"). Ostatnia była... Persefona. O ludzie... Ta laska mnie rozwalała! Przepiękna Persefona, moja królowa rasy wilczak czechosłowacki. Te piękne, czujne spojrzenie, gracja ruchów godna wilczycy.
- Cześć- jej szczek brzmiał jak szept, szelest liści... Nerwowo oblizałem się po nosie. Patrzyła NA MNIE.
- Hej- odparłem melodyjnie, lekko do niej podchodząc.
Delikatnie potarliśmy się nosami na przywitanie. Ja, zwykle oschły i burkliwy dla spóźnialskich, teraz promieniałem. Dziwnie pachniała. Tak... dziwnie. Niby skądś kojarzyłem ten zapach, ale... Dziwnie.
- Hm, a nas to opierniczył- zawarczał Chuck.
- Idziemy!- szczeknąłem, prostując się.
W naszej ekipie jest kundel, border collie, husky, owczarek niemiecki, wilczak, no i... ja... Czyli Karo, chart węgierski.
Prowadziłem tą całą zgraję szybkim, lekkim truchtem.
Jak co niedzielę umawialiśmy się nad Lustro. Lustrem nazywaliśmy nasze jezioro, ukryte gęsto w lesie.
Gdy tam dotarliśmy, wiele psów dyszało lub sapało. Oprócz mnie, Persefony, Merc i Belli. Większość psów zaryła nosami w wilgotny, chłodny piach lub rzuciła się do wody. Ja sam pozwoliłem sobie na trochę rozrywki, rzucając się w chłodną toń wody. Po kąpieli wyciągnęliśmy starą, zniszczoną piłkę skradzioną właścicielom i rozpoczęliśmy grę, psią grę. Niby rugby, niby noga, niby ręczna... Nikt nie był zespołem, każdy działał osobno. Celem gry było wyszarpnięcie drugiemu z pyska piłki. OK, może prościej... Grałeś kiedyś z kumplami w piłkę na basenie? Wszyscy stoją w nieregularnym kole, nie tworzycie drużyn, podajecie sobie nawzajem, wyszarpujecie... No to u nas jest coś takiego. Oczywiście można grać w wodzie, a dlaczego nie?
Po grze wszystkie psy rzucają się na piasek, dysząc ciężko i albo wygrzewając się w słońcu albo wylegując w cieniu.
- To była świetna gra- mruknęła Persefona, patrząc na mnie.
- Taak... Mi też się podobało- odpowiedziałem, uśmiechając się.
Przez chwilę zamilkliśmy, zapatrując się w taflę wody.
- Powinieneś do mnie wpaść- szczeknęła.
- Dlaczego?- zapytałem.
Cóż, przez ostatnie parę tygodni nie widywaliśmy się. Zastanawiałem się czy się na mnie obraziła, czy coś. a teraz tak nagle się ze mną wita, wszystko happy, normalka... Czy to nie jest ciut podejrzane?
- Wiesz, nie mogę być za długo poza domem.
Dzięki za bardzo konkretną odpowiedź!
Ale trzymałem pysk na kłódkę.
- Tak? Czy... czy coś się stało?- spytałem delikatnie.
Ona lekko się uśmiechnęła. Tajemniczo, jak wilczyca...
- Wiesz, czemu się z tobą nie mogłam spotkać?- oooch, te tajemnice...
- Nie- odparłem cicho.
Obrazi się? Tak, nie, tak, nie, tak, nie, tak...
Nie. Delikatnie się uśmiechnęła, wzdychając.
- Mamy... mamy szczenięta.
O mało nie udławiłem się śliną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz