czwartek, 19 listopada 2015

Umarłam

Umarłam.
Tak, hurra.
Ale fajnie.
Może liczysz, że ci coś opowiem, jak było?
Hahahahaha.
Fajnie.
NIE.
Ale dóóół....
Chyba zostanę emo...
Nie, jednak nie.
Goci górą!
Słowa wyjaśnienia?
Pfff...
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Nie tego się spodziewałeś?
Trudno.
Bywa.
Zwredniałam?
Bywa!
Szkoło, nienawidzę cię...
Nie, no. Ja jej tylko nie lubię.
Jednorożec Charlie rządzi.
Kiedy premiera IŚ?!
Kocham Więźnia Labiryntu.
I Persiaka....
Tak, blog istnieje! Nie wiem po co, ale istnieje!
Sorry, nie mam czasu...
"Ty nigdy nie masz czasu"
Czy wiesz, że 40 letniej osobie 1 rok mija szybko jak wakacje?
Nonsensopedia.
Budyń.
Nauka.
Marzenie.
Emo.
Szkoła.
Percy.
Książki.
...
Więcej w najbliższym czasie (czytaj: za rok).
"Gratulacje-wszyscy cię nienawidzą!"
Napisał autor "Gry o tron" w liście do aktora grającego Joeffreya.
Latać.
Goodwin - pamiętaj!

środa, 16 września 2015

Z serii "Herosi" - rozdział XXXVII - PAMIĘTNIK

(Sharnon)
Martwię się o Nessie.
Przedtem jej nienawidziłam, nasze relacje były dość... napięte, delikatnie mówiąc. Połączyła nas chęć walki i przetrwania. Obydwie tolerowałyśmy się ponieważ inaczej byśmy NIE przeżyły. Gdy wyszłyśmy z tego piekła... Cóż, nie byłyśmy i nie będziemy nie wiadomo jakimi przyjaciółkami; wciąż odnosimy się do siebie z dystansem, czasem można poczuć chłód w naszej wymianie zdań. Dużo ze sobą rywalizujemy; to daje nam swego poczucie siły i własnej wartości. Ness ma w sobie zakodowaną chęć do walki, dumę i rywalizację: 50 % jej osobowości jest osobowością Zeusa. A ja? Nie wiem. Może po prostu mam trudny charakter; geny Hekate wyjaśniały by fakt, że nie jestem w sobie aż tak zamknięta jak pozostałe dzieci Pana Podziemi.
- Sharnon? Wszystko OK? - pyta Jacob, zatrzymując na mnie uważne spojrzenie.
- Ta, jasne - odpowiedziałam spokojnie, siląc się na uśmiech.
- Kiepsko wyglądasz.
- Dzięki.
- Nie to miałem na myśli - poprawił się szybko - Po prostu... jesteś blada i gorąca. Może zachorowałaś? - spojrzenie pełne troski.
Od kiedy wróciłam z "małego piekła" mój chłopak stał troskliwy - MEGA troskliwy.
- Nic mi nie jest - rzuciłam, zaciskając usta.
- Po prostu się o ciebie martwię - odrzekł.
- Nie musisz - burknęłam, czując narastający płomień irytacji.
- Sharnon...
- Nie! - warknęłam, gwałtownie, gdy położył swoją dłoń na moim ramieniu.
- Co się dzieje? - zapytał, jego brązowy oczy zabłyszczały pytająco.
- Nic! - odpowiedziałam, czując coraz większe rozdrażnienie - Możesz przestać się o mnie troszczyć?!
Zmarszczył brwi, jakbym zapytała go o odległość Słońca od Księżyca.
- Jak mam się o ciebie nie martwić?
- Kiedyś taki nie byłeś! Musisz za mną łazić, pilnować mnie, pytać jak się czuję, przytulać, całować? DLACZEGO nie jesteś taki jak przedtem?! Gwałtowny i milczący, twardy i chłodny, praktyczny! Wolałam STAREGO Jacoba, a nie miśkowatą, cieniasowatą wersję ciebie! Dlaczego się o mnie TAK troszczysz?! - ryknęłam.
Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Miał twarz typu pokerface, nie mogłam nic z niej wyczytać. Wrzaśnie na mnie i trzaśnie drzwiami, pocałuje i przytuli, czy powie coś, co mnie rozwali psychicznie? Moja gwałtownie wywołana złość na niego, opadła.
- Bo cię kocham - powiedział spokojnie, tonem osoby wewnętrznie zranionej - Kocham cię, Shar i nie chcę stracić. To wszystko.
Zawstydzona, odwróciłam głowę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Głupio, że tak szybko się zezłościłam... Już otwierałam usta, by coś odpowiedzieć, ale usłyszałam kroki i Rzymianin wszedł z pokoju.



+Nessie+
Postanowiłam napisać pamiętnik (pewnie go rzucę za burtę po kilku dniach, ale dobra), więc piszę:

W powietrzu, nad oceanem, któregoś dnia lipca (chyba, że to początek sierpnia...)
Jason przesadza, łażąc za mną, ale dzisiaj posunął się za daleko. Chciał mi zrobić śniadanie! Czy ja mam trzy lata, czy szesnaście?! Nawrzeszczałam na niego, w skutek czego wszyscy wyszli z pomieszczenia, którego, nie wiedzieć czemu, nazywano "kuchnią".  A wcale kuchni nie przypominał; raczej jakąś spiżarnię, schowek, ale na pewno nie kuchnię! Po porannej porcji darcia się, wyszłam gwałtownie, trzaskając drzwiami. Uciekłam na maszt, na samą górę, głodna i rozzłoszczona. Całe szczęście, że nie było tu Nica - inaczej nie wiem co bym zrobiła. Teraz tu na górze siedzę i żałuję, że czegoś nie zjadłam. O czternastej trzydzieści jeden naprawdę można zgłodnieć! Za niedługo obiad... Ale, nie NIE zejdę. Oznaczałoby to pokorę i poddanie się - duma mi na to nie pozwoli. Mam nadzieję, że mój wkurzajacy brat tu nie przyleci. Będę musiała się znowu wydrzeć.
Leo snuje się po okręcie z dziwną, jak dla niego, ospałością ruchów. Porusza się jak gepard, a nie jak wiatr! Dziwne. I podejrzane. Ciekawe co mu dolega... Och, wiem, wiem. Kalipso.
Nico di Angelo postanowił znaleźć kryjówkę w swoim pokoju - i dobrze, chociaż przeszkadzać nie będzie!
Percy stoi na dziobie okrętu z ręką wysunięta do przodu; w drugiej ręce trzyma talerz niebieskich naleśników (tak, wiem, Percy to specyficzna osoba). Z ręką wysuniętą do przodu, kieruje chyba falami, czy tam robi miniaturowe fontanny, chichocząc. Wszystko jedno.
Mój mądraliński braciszek poleciał (dosłownie) na patrol. Phi! Robi z siebie wielkiego bohatera, nie wiadomo kogo, a jest wkurzającym, bohaterskim gnojkiem, wielki mi pan milczek! Tak, tak, nie lubię go.
Martwię się. Myślę o... Sharnon. Co prawda, nie byłyśmy przyjaciółkami, ale złączyła nas jakaś dziwna więź przetrwania. Mam nadzieję, że się jakoś trzyma. To chyba, póki co, jedyna oddana i najbliższa mi osoba.
Czuję się... dobrze, jak na mnie. Jeszcze nie mam myśli samobójczych, wiec nie może być źle No, jestem cholernie głodna i cholernie ciekawa jak tam w Obozie Herosów, ale to chyba nie należy do straszliwych, nieuleczalnych chorób. Póki co, jest trochę nudno. Chłopcy zapewniają mnie, że już niedługo znajdziemy się na lądzie, że "wszystko będzie dobrze". Puste słowa. Nie wierzę im. "Więcej wiary w siebie" - mówi Jason. Wrr, słyszę ten jego upierdliwy ton głosu w głowie i widzę jego łagodne, przyjacielskie spojrzenie. Zrobię mu na przekór. Dlaczego? Ech... Może to sprawi, że poczuję się lepiej...

wtorek, 8 września 2015

Z serii "Herosi" - rozdział XXXVI - JEDEN Z WIELU SEKRETÓW

*Jason*
Nigdy nie uważałem, że nasza ekipa jest zgodna - co to to nie! Małomówny syn Hadesa, rozrywkowy potomek Hefajstosa, syn Posejdona ze specyficznym poczuciem humoru, drażliwa jak nigdy córka Zeusa plus ja: niezbyt rozgadany Rzymianin, syn Jupitera.
Czy skład tych ludzi (a raczej herosów) miał jakieś szanse na porozumienie się?!
Pewnie miał.
Ale nie przy naszych charakterach i historiach.
Kłóciliśmy się często (czyli co dziesięć minut. Czasem co szesnaście), ale tym razem przegięliśmy. WSZYSCY.
Usiedliśmy razem przy stole, żeby podyskutować na temat snu/jawy mojej przyrodniej siostry, która łaskawie zgodziła się towarzyszyć nam. Usiadła, patrząc spod byka na wszystkich. Nico stał pod ścianą, ze zwieszoną głową i ściągniętymi brwiami - chyba myślał. Percy i Leo, zażarcie darli się na cały pokład. Próbowali wymyślić, co może oznaczać przepowiednia dotycząca Ness.
- Będzie walczyła z zombiakami!
- Zaufa wampirowi!
- Nie zamknie się w sobie...
- Bo ją otworzy gigantyczna koparka!
- Zaufa tej... koparce! Tak! wszystko się zgadza!
- Jakiej KOPARCE? - prychnął Nico z kąta.
Zalał go potok słów; pewnie szybko pożałował, że w ogóle się odezwał.
- To ty nie wiesz?!
- Jaaa nie mogęęę...
- Ufać...
- Ness miała słabość do...
- Ale one...
- ŁUP!
- BUM!
- ABRAKADABRA!
- I teraz musi...
- Koparki!
- Forever alone...
- Przepowiednia zgłodniała, że...
- Chciał powiedzieć, że przepowiednia powiedziała...
- Pizza!
I mniej więcej tak wyglądała ich rozmowa. Ciężko jest mi to odwzorować, ponieważ nie wiem (i chyba nie chcę wiedzieć) co dzieje się w ich głowach.
Ja tylko od czasu do czasu wydzierałem się w stylu: "CISZA!" albo "SPOKÓJ!".
Jednak rozkręconego Leo lub Percy'ego, mało co może uspokoić...


+Nessie+
Dziwne.
Hahahahaha.
Sama się sobie dziwię, że jeszcze nie dostałam napadu agresji czy wściekłości. Zwykle dostawałam szału co najmniej raz na dzień. Łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi. A teraz? Nic. Zero. Kamień. Rzeźba. Czasem kładłam dłoń na klatkę piersiową, starając się poczuć delikatnie bicie mojego serca. Nie wiedziałam, czy wciąż tam jest.
Z gwałtownej, porywczej i nieprzewidywalnej osoby stałam się herosem zamkniętym w sobie, nieufnym i cichym. Zaczynałam się o siebie martwić. Jason oczywiście martwił się o mnie przez cały czas.
Bardziej upierdliwego starszego brata nie mogłam mieć.
Już bym wolała, żeby moim bratem był Nico - ten to chociaż się nie odzywał i raczej łatwo byłoby go sobie podporządkować. Jason... Jason niestety taki nie był. Oczywiście, to urodzony milczek, ale i... przywódca. I tu się nasze charaktery ścierają.
Beznamiętnie obserwowałam bezsensowną gadaninę Jacksona i Valdeza. Są, co prawda, zabawni, ale teraz wydali mi się tacy... puści. Głupi nie są - Percy mnie uratował, a Leo ćwiczył razem ze mną walkę. No i są moimi kumplami. To dobrze o nich świadczy; bardzo ostrożnie wybieram sobie kumpli. Jednak teraz...
Starałem się nie patrzeć na brata; cały czas czułam na sobie jego wzrok. Może byłam przewrażliwiona? A może on faktycznie rejestrował każdy mój ruch? Ech, to już chyba bez różnicy... Moją uwagę, o dziwo, przykuł Nico. Zaczęłam o nim myśleć.
O czym on teraz myśli? Jak się czuje wśród nas? Jak to jest być dzieckiem jednego z najstraszliwszych bogów? Jak to jest, czuć się swobodnie zarówno w Obozie Herosów jak i Jupiter? Jak wiele tajemnic skrywa? Jak jest NAPRAWDĘ? Wrażliwy i delikatny, czy może jest wojownikiem, twardym i nieugiętym jak stal? Czy zawsze będzie owiany tajemnicą, czy może kiedyś ktoś go będzie znał lepiej, niż on sam siebie?...
Czy mam z nim coś wspólnego? W sumie tak. Teraz tak. Ponoć ja też jestem tajemnicza i skryta w sobie. No i ta wrodzona nieufność... Ale zaraz wpadło mi do głowy: no tak. NYKS.
Jestem boginią. Moim ojcem jest Zeus, a matką - Nyks, bogini nocy. Trudno mi się przyzwyczaić. I czego ja tam miałam być boginią? Gwałtownych, katastroficznych burz? Nieprzewidywalnych zdarzeń związanymi z huraganami, które zaszły nocą lub wieczorem? Hm, jestem dość poważną i straszną postacią. Potężna bogini w trampkach, bluzie i dresie. He, he. Mam super prezentację. A moje atrybuty? Pff, mam ich tysiące... 
Wstałam i wyszłam.
- Hej, a ty dokąd?! - zawołał Percy.
Zatrzymałam się.
- Do pokoju - odpowiedziałam cicho.
- Ale... - już chciał protestować Leo, ale Jason stanął w mojej obronie.
- A co, nie może? Nessie jest zmęczona i ma dość waszych durnowatych wrzasków!
Chłopcy zamilkli. Leo już szybko obmyślał jakąś ciętą ripostę na słowa Jasona. A ja szybko skorzystałam z okazji i przemknęłam się do swojej kajuty.
Zamknęłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Rzuciłam się na łóżko z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w padający deszcz za oknem. Mam nadzieję, że tego wieczoru nienawidzą mnie żadne sny czy koszmary.
Byłam zbyt zmęczona na przeżywanie ich.



&Nico&
Zbliżała się północ, a Grecy wciąż rozmawiali o znaczeniu przepowiedni Nessie. Ja swoją wersję powiedziałem i już nie zamierzałem się udzielać. Ale Jason mnie prosił. Zrobiłem to na jego prośbę, ponieważ kiedyś wisiałem mu już pewną przysługę...
Jednak zacząłem się robić śpiący oraz... nieważne. Bąknąłem więc coś o bólu głowy i powędrowałem "do siebie". Szczelnie zamknąłem drzwi. Przez kilka minut upewniałem się, czy nikogo nie ma na korytarzu. Nie było. Wciąż czujny, odwróciłem się plecami do mosiężnych drzwi i zapukałem lekko w podłogę trzy razy. Z podłoża wynurzył się malutki szkielecik szczura. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Hej, mały - wyszeptałem, niemalże z czułością, po czym wyciągnąłem dłoń do niego.
Martwe zwierzę z szelestem kości wpełzło na moją ręką. Delikatnie pogładziłem go nosie. Wtedy zwierzaczek otworzył pyszczek, a z niego wypadła mała, zakorkowana buteleczka, naprawdę niewielka.
Teraz coś wytłumaczę... Nie bardzo ufam iryfonowi, a niedawno odkryłem coś niezwykłego: mogę zlecać martwym istotom coś do wykonania, a one mogły zanosić różne wiadomości. Znalazłem więc buteleczkę, kawałek papieru i napisałem króciutki liścik do... Reyny. Tak, tak. Wiem, wiem.
Gdy wyłuskałem korek, ze szkiełka wypadła karteczka. szybko dostrzegłem swoją poprzednią wiadomość:

Cześć, Reyno. Hazel zgłosiła mnie do tej misji w sprawie Ness, o której ci opowiadałem. Nie jestem z tego szczególnie zadowolony, ale się nie odzywam. Nic nas nie zaatakowało. Oprócz mnie, jest tu Ness, Jason, Percy i Leo. Nie dogadujemy się za bardzo, jak dobrze się domyślasz. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko OK. Pozdrawiam - Nico.

Odwróciłem karteczkę. Zrobiło mi się cieplej na sercu, dostałem gęsiej skórki, zadrżałem. Na odwrocie było napisane tylko kilka słów:

Tęsknię.
Przepraszam za wszystko.
U mnie OK.
Trzymaj się.
Pozdrowienia od Reyny
Westchnąłem ciężko, przesuwając palcem po jej piśmie, chcąc poczuć jej ciepłe, ale nieco szorstkie dłonie.
Tęsknię...

czwartek, 27 sierpnia 2015

Z serii "Herosi" - rozdział XXXV - PODRÓŻ I SEN

- Leo -
Jedziemy, jedziemy, jedziemy!
A raczej lecimy.
Wystartowaliśmy z Bunkru Dziewiątego wczoraj wieczorem. Przedtem musiałem oczywiście wszystko ogarnąć, zrobić obowiązkowy przegląd i tak dalej... Festus ma się dobrze. Na pierwszy rzut oka nie widać żadnych problemów. Chociaż z drugiej strony... Zawsze się wydaje, że z nim wszystko OK, a potem nagle BUCH! I odwala jakiś numer. No, ale dobra. Nie czepiam się.
W skład załogi wchodzą: oczywiście ja, milczący Jason, wiecznie smutny Nico, Percy (bez komentarza) i ukryta gdzieś w głębi pokładu Ness... Nie wiem co zrobił Jason, ale jakimś cudem namówił ją do lotu z nami.
Kalipso się na mnie wścieka, że ją zostawiłem (kochanie, nie wyjeżdżam na wieczność! - nic nie słyszę, trolololo!). Annabeth Percy'ego jest bardzo zrozpaczona niż smutna. Piper ryczała... A Nico? Yyy... No... Tego... Hazel się cieszyła, że jedzie (wreszcie będziesz na coś przydatny, a nie jak worek śmieci leżysz w pokoju).
Jesteśmy już drugi dzień w podróży. Moje ADHD daje się we znaki... Albo biegam po pokładzie albo siedzę w maszynowni. Nico gdzieś się schował, ale Percy zagwarantował, że nie wyrzucił go za burtę. Jason przed chwilą siedział z siostrą, a teraz wyszedł i majestatycznie pożywia się naleśnikami, mając całą twarz w bitej śmietanie, ale nie psuję mu tego szczęścia. Niech chłopaczek je, bo mizernie wygląda.
A jak go Percy zacznie dusić, bo nie zawołał go na naleśniki, to ja go bronic nie będę!


+Nessie+
Dobrze, że nie mam choroby lokomocyjnej.
Z przymkniętymi oczami, skulona w kulkę, leżałam na swojej pryczy. Dostałam osobny pokój o prostym wystroju. Górowały tu drewniane elementy i błękitno-szary kolor. Statkiem łagodnie kołysało, podobnie jak na morskich falach, tyle, że przyjemniej. Jako, że jestem córką Zeusa, w szczególności uspokaja mnie szmer wiatru.
Jason przed chwilą u mnie był cały czas się o mnie pytał. Jak się czuję, czy wszystko w porządku, czy czegoś mi brakuje... Rozzłościł mnie. Nawrzeszczałam na niego. Pokłóciliśmy się. On, jak zwykle opanowany, wyszedł szybko, nie dając się ponieść kłótni. Pewnie poszedł do kuchni albo polatać. Może faktycznie mocno mu dokopałam...
Nie! To nie pora na wyrzuty sumienia. Po co za mną łazi? Po co się mną tak opiekuje? Przecież dobrze sobie radzę! Nic mi nie jest!...
Nic...
Mi...
Nie...
Jest...  
Przygryzając wargę, powstrzymując się od płaczu, spojrzałam przez niewielkie okienko w górę, na niebo. Jakie piękne. Bladoszare, błękitnawe, trochę pochmurne... Mam nadzieję, że będzie burza.
...
...
...
Obudziłam się. Ktoś pociągnął mnie za rękę. Bardzo szybko wstałam i odwróciłam się.
Nikogo tu nie było.
Dziwne. A może po prostu jestem przewrażliwiona? Na pewno. Ale jakaś siła zmusiła mnie, żebym zawołała:
- Halo? Ktoś tu jest?!
Przez moment wstrzymałam oddech, czujnie nasłuchując. W końcu spokojnie odetchnęłam i odwróciłam się.
-AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!
Naprzeciwko mnie stała przezroczysta postać - widziałam tylko jej jasno niebieską, rozmazaną sylwetkę i nie do końca wyraźne kontury. Ledwo widoczne wargi były zszyte, a oczy wielkości zaciśniętej pięści i okrągłe jak talerze w kolorze ciemniejszym niż najgłębsza otchłań Tartaru. Skoczyłam w tył, przyklejając się do ściany. Czułam, że po moich policzkach spływają łzy, choć nie do końca wiedziałam dlaczego. I po krótkiej chwili sobie to uświadomiłam. Znałam to widmo. Upiór przekrzywił maleńką główkę, patrząc na mnie. Cała się trzęsłam. Nie mogłam z siebie wykrztusić słowa.
Nie boję się demonów, potworów, stworów, upiorów, duchów... Jestem przecież córką Zeusa, samego Pana Niebios. Jak mogłabym się czegoś bać?
Ja jednak bałam się.
Boję się utraty bliskiej osoby.  
A duch był utraconą bliską osobą.
I to ja byłam oskarżona o jego morderstwo.
Harry Night.
Mój najmłodszy brat.
Ten, który utopił się w jeziorze.
Miał osiem lat.
- Z-Z-Z... OSTA-A-AW M-MNIE-EEE W SPOKOJUUUU!  - zapłakałam, ledwo przełykając łzy.
Ja, nieustraszona zabójczyni potworów, córka boga bogów, płakała przed duchem małego chłopca, pozwalając, by przeszłość zaczęła rozdzierać moje ciało.
Żałosne.
Chłopczyk kucnął i zaczął palcem przesuwając po deskach podłogi.
- H-Harry... - wykrztusiłam niewyraźnie - C-cooo ty wy.... wy... wypraawiasz?
Dzieciak wtedy spojrzał na mnie, po czym wstał. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się, stulił wargi w "ryjek", jakby chciał mnie cmoknąć w policzek, okręcił się w kółko i... zniknął.
Dysząc ciężko, czując słony smak łez w ustach, podczołgałam się do miejsca, gdzie on stal. Zauważyłam, że w miejscu, gdzie on pisał palcem po podłodze został wypalony jakiś napis...


NAUCZ SIĘ UFAĆ.
 NIE POZWÓL PRZESZŁOŚCI ZWYCIĘŻYĆ.
WALCZ.
NIE ZAMYKAJ SIĘ W SOBIE.

....
...
...
- NESSIE!
- AAACH! - wrzasnęłam, podnosząc się z łóżka.
Byłam w swoim pokoju... Uuu, już wszystko dobrze... Koło mnie siedział Jason w piżamie, a nieopodal stał Leo oraz Percy. Percy... Tak strasznie przypominał mi Jacka...
- C-co się stało? - wykrztusiłam.
- Co się stało? Babo, obudziłaś nas, TO się stało - parsknął niezadowolony Leo w czerwonej piżamie.
Jason rzucił mu krytyczne spojrzenie, Percy syknął tylko:
- Zamknij się.
- Obudziłam? - powtórzyłam wyraz, marszcząc czoło.
Nic z tego nie rozumiałam. Chłopcy mieszkali kilka ścian dalej. Jak mogłam ich obudzić, skoro spałam w pokoju-izolatce?
- Strasznie wrzeszczałaś. Jakby cię ze skóry obdzierali - powiedział łagodnie Jason.
- Coś się stało? - zapytał Jackson.
- Yyy... Zwykły koszmar.
- Och. Koszmar - wysapał Jason, mrużąc oczy.
I nagle... Drgając, przypomniałam sobie cały sen. Zeskoczyłam z łóżka, popychając brata i upadlam na klęczki na podłogę. Grecy skoczyli w tył, pod ścianę. Na podłodze nie było żadnego napisu... Błądziłam dłońmi po drewnianych deskach w poszukiwaniu czegokolwiek, a zdezorientowany Rzymianin stał nade mną i prawił mi kazanie o braku szacunku i szaleństwie, ale miałam go gdzieś. Harry... On tu był naprawdę. Na pewno! I nagle...
- Mam! - wrzasnęłam na głos.
Opuszkami palców poczułam drobne wgłębienia w podłodze. Obmacywałam ją nadal, czując pod dłońmi litery.
Litery układały się w słowo: POZWÓL. Szukałam dalej... TAK! 
- Nie pozwól przeszłości zwyciężyć - szepnęłam, czując te słowa pod rękoma.
Moje kończyny wyruszyły na poszukiwanie dalszych zdań.
- Naucz się ufać - szeptałam.
- Nie zamykaj się w sobie - wymamrotałam.
- Walcz... - powiedziałam na koniec.
Wyrazy były w odwrotnej kolejności niż zapisał je Harry... Nie rozumiem...
- To się układa w pewną historię, nieprawdaż?
Wszyscy podskoczyli, patrząc na Nica Di Angelo, który niespodziewanie pojawił się w drzwiach. Każdy wlepiał w niego wzrok, ale on patrzył  NA MNIE. Posłałam mu pytające spojrzenie. Zrozumiał.
- Najpierw nie pozwalasz zwyciężyć przeszłości, potem musisz się nauczyć komuś zaufać. Następnie masz się nie zamykać w sobie, a na sam koniec... Walczyć. To pewien rodzaj przepowiedni, jestem tego pewien - powiedział Nico - Ja też uważam, że dwie przepowiednie to trochę dużo jak na jedną misję, ale ja spodziewałem się czegoś niezwykłego lecąc z wami. Hm... No co się tak patrzycie? Chyba codziennie wam się coś takiego przytrafia? Nie? A więc jesteście równie zaskoczeni, co ja?





piątek, 31 lipca 2015

Z serii "Herosi" - opowiadanie XXXIV - KTO JEDZIE?

*A LA PROLOG*
- Ja, ja, ja, ja, ja!
- Ogarnij dupę.
- Ej, grzeczniej!
- Bo co?
- Bo mnie wkurzasz. Ja też chcę jechać.
- Yhm, niby po co?
- Bo ja jestem potrzebniejszy niż ty!
- Zamknijcie się!
- Sugeruję, aby pojechał Nico.
- Po co?!
- Popieram.
- A ty się nie odzywaj!
- Nie maltretujcie mojej kanapki!
- Bogowie, to twoja?
- Nom. Oddaj.
- To zaraz wyląduje za oknem! Ha! Jason, łap!
- Percy, to nie jest śmieszne.
- Jadę, jadę, jadę...
- Zamknij się!
- Spokój!
- To jest śmieszne!
- Zachowujecie się jak dzieci!
- Widzimy się jutro na fejsie...
- Moja kanapka!
- Cicho!
- Była z serem...
Drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich pojawił się Chejron. Wyglądał groźnie, nawet na jego lewym policzku widniała plama z ketchupu. Natychmiast na jako widok wszyscy zamilkli, nawet Leo, który jęczał z powodu swojej kanapki.
- Nawet na chwilę was nie mogę zostawić samych... - warknął, machając ogonem.
Centaur, ze śmiertelnie poważną miną ruszył na koniec sali. Każdy wyprostował się.
Odbywała się narada. Zdecydowano, że zbierzemy grupę, która pojedzie odnaleźć prawdziwego Jacka.
- Jason powinien jechać, to chyba OCZYWISTE - rzekł, kładąc nacisk na ostatnie słowo - Jasonie, gdzie jest twoja siostra?
- Jest w naszym domku. Odpoczywa - odparł Rzymianin.
- A ja? - wyrwało się Percy'emu - To mój brat! Ja też powinien jechać!
- Percy, ciszej. Ty również pojedziesz - rzekł opiekun obozu.
- Dziękuję - odpowiedział syn Posejdona.
- Wydaję mi się, że znajomość maszyn Leona będzie przydatna, a ktoś musi kierować Argo II - kontynuował pół koń - Jest mowa o cmentarzu. Nico...?
- Tak? - czarnowłosy chłopak wyrwał się z odrętwienia i wytrzeszczył oczy - Że ja?
- Byłoby w porządku, gdybyś zgodził się nam pomóc - zapewnił go mężczyzna.
- Yyy.... ja... - bąknął Grek.
- Oczywiście, że jedzie - powiedziała Hazel, a Nico zmiażdżył ją spojrzeniem.
- W porządku. I jeszcze Nessie mogłaby pojechać, gdyby była w stanie - rzucił łagodne spojrzenie w kierunku Jasona.
- A gdzie w ogóle mamy jechać? - dopytał się Percy, ściskając swoją dziewczynę za rękę.
Centaur pogrzebał kopytem przy ziemi.
- W legendach, niespisanych w mitologii, krążą plotki o Aramisie. Jest to heros, którego rodzicami są Ares i Afrodyta. Ponoć mieszka na cmentarzu i strzeże niesamowitej tajemnicy... Więcej informacji udzielę jutro.  Możecie się rozejść. Widzimy się jutro o dziesiątej rano, po śniadaniu, tutaj. Do widzenia.
Wszyscy wyszli.


-Nessie-
Pusto.
Zimno.
Ciemno.
Słyszę jak Jason żegna się z Piper. Chyba się całują. Na pewno. Znowu rozmawiają...
Drzwi otwierają się z trzaskiem. Kroki. Mimo to drżę, choć dobrze wiem, kto to jest. Widzę brata, który ściąga bluzę. Jego jasne zmierzwione włosy sterczą na wszystkie strony, okulary ma przekrzywione, a oczy pozostają nieprzeniknione.
- Hej - zmusza się na uśmiech,
- Cześć - odpowiadam obcym dla siebie tonem.
Nie odwzajemniam uśmiechu.
Chłopak siada przy mnie, na łóżku. Ja siedzę opatulona w kołdrę. Ściska moją rękę.
Zimno.
Mięśnie mam napięte do bólu.
- Pojedziemy odnaleźć... brata Percy'ego.
Jego imię to tabu. Nie wymawiam go już. I nie wymówię.
Nigdy.
- Jadę ja, Percy, Leo i Nico - kontynuuje - I... eee... być może ty. Jeśli chcesz. Podobno porwał go jakiś Aramis, który ma tajemnicę i mieszka na cmentarzu. Opis się zgadza. Jutro Chejron powie nam więcej. To jak? Jedziesz?
Strach ściska moje gardło, w ustach czuję metaliczny smak. Wnętrzności wywijają koziołki, choć są skręcone bardziej niż kable od słuchawek. Drżę. Do oczu napływają mi łzy... A raczej napłynęłyby mi, gdybym wszystkich już nie wypłakała. Odwracam wzrok i zaciskam powieki. Wyrywam dłoń z jego dłoni. Zaciskam je w pięści.
Boję się...
- N-nie wie... wie....m-m... Mu-muszęęę.... Się zasta.... zastanow-w-wić... - jąkam jedynie.
Odwracam się na bok i wtulam policzek w mokrą od łez poduszkę.
- Dobrze, rozumiem - powiedział łagodnie nastolatek, lekko gładząc mnie po włosach. Musnął leciutko wargami mnie w czoło - ot, pocałunek starszego troskliwego brata.
I poszedł do łazienki.
Bierze prysznic.
Chcę jechać. Chcę go szukać, odnaleźć, zobaczyć, dotknąć, poczuć i... powiedzieć mu, że go nienawidzę. Wiem, że to nie on mi zrobił. Wiem, że to był robot, na którym znaleziono drobny napis "Firma AramisKill".
Ale i tak nie będę w stanie na niego spojrzeć.
Jako klona, robota, herosa czy boga... nienawidzę go.
NIENAWIDZĘ.
Jego słowa są puste.
To idiota.
Jest brzydki.
Arogancki.
Chamski.
Bezduszny.
Jest bogiem.
Puszczalskim, okrutnym, nieśmiertelnym dupkiem.
Który może wszystko.
Nie życzę mu śmierci...
Śmierć jest zbyt łagodną karą dla takich jak on....
- Ness, łazienka jest wolna. Idziesz? Wyprałem ci ręcznik, ten niebieski - to Jason. Tylko Jason,
Wzdycham i otwieram oczy.
- Już idę, bracie. Idę.  
-------------------------------------------
I jak? Pisałam w trochę innej formie, ale za niedługo rozdziały wrócą do swojej poprzedniej formy. Mam nadzieje, że się podobało. Pozdrawiam :) 

środa, 15 lipca 2015

Założyłam nowego bloga! Zajrzysz?

Hejka, tu ja.
Założyłam nowego bloga, tym razem fotograficznego. Umieszczam tam zdjęcia zwierząt i natury, takie tam, może wpadniesz? Miło będzie. Przepraszam, że postów nie dodawałam. Potrzebuję czasu i weny na napisanie czegoś. Niestety, to z tym pierwszym ma problem... Dostałam The Sims 4, wciąż oczekuję na trzy pierwsze książki z serii "Dary Anioła", a pojutrze mam dziesięciodniowy wyjazd z rodziną, w góry. Muszę się przygotować! No i kumpela wpadła... Wiem, że nie muszę tego pisać, ale wytłumaczę wszystko.
Pozdrawiam serdecznie i...
ACH! Link do bloga! Oto i on: http://keepcalmandphoto.blogspot.com/.
Moje zapominalstwo świadczy o tym, że wakacje naprawdę się już rozkręcają...
Pozdrawiam :)

wtorek, 14 lipca 2015

WAŻNA INFORMACJA!!!

No więc, 17.07.2015 r, czyli w ten piątek wyjeżdżam na wakacje, w góry. Nie będzie mnie około 10 dni. W skutek czego, w tym czasie nie będą publikowane nowe posty czy rozdziały. Z góry uprzedzam, że jeszcze 3 sierpnia mam dziesięciodniowy obóz, więc nowych rozdziałów też nie będzie. Wiem, w najbliższych czasach będzie trochę napięto, ale damy radę. Bądź co bądź i ja, i wy zasłużyliśmy na odpoczynek! :)
Pozdrawiam i życzę udanych wakacji
Łowczyni Artemidy

poniedziałek, 13 lipca 2015

Z serii "Herosi" - opowiadanie XXXIII - ZAUFANIE? JAKIE ZAUFANIE...

*Nessie*
Zaczęło się niewinnie. Rano wstałam, ubrałam się, umyłam zęby, zjadłam śniadanie, wymieniłam kilka uwag z Jasonem. Następnie spotkałam się z Jackiem. Ruszyliśmy w kierunku jeziorka i hamaku. On trochę pouczył mnie pływać. Żartowaliśmy, wydurnialiśmy się. Następnie wróciliśmy, ale już do Domku Numer Trzy. Podobno dzisiaj z rana Percy pojechał na kilka godzin na zakupy, więc chata była wolna.
Chłopak czegoś szukał w szufladzie, a ja postanowiłam zrobić kanapki z nutellą. Niedawno niewielki domek wzbogacono o niewielki zlew, lodóweczkę oraz zmywarkę. Smarowałam kanapki słodkim kremem, gdy nagle poczułam, że ktoś mnie od tyłu obejmuje. Jednak nie przestraszyłam się. Poczułam na szyi pocałunek, aż przeszły mnie dreszcze. Jednak... Jego wargi były dziwnie zimne i jakby twardsze.
- Przestań - zachichotałam.
Ten nie odpowiedział, tylko wciąż mnie całował po szyi. Śmiałam się cicho, krojąc nożem kolejne kromki.
- Stary, mam miecz przy pasie - ostrzegłam go, gdy mnie objął w talii.
Po krótkim momencie moja broń upadła z trzaskiem na podłogę, a nastolatek odepchnął ją nogą. Byłam bezbronna. Zachichotałam.
Nagle młody bóg chwycił mnie w pasie, po czym mocno szarpnął i przycisnął do ściany.
- Ej! - zawołałam, śmiejąc się.
A ten całował mnie po twarzy, po dekolcie, tymi swoimi chłodnymi, twardymi ustami... W sumie było to nawet dziwne. Jego wargi były zawsze miękkie i delikatne, ale od kilku dni były już dziwnie zimne i twarde.
- Jack... Jack, proszę... - mówiłam z wymuszonym uśmiechem.
Wtedy ręce chłopaka powędrowały pod koszulkę, a po kilku chwilach byłam już bez koszulki.
Czasami mieliśmy takie "ataki", że kończyło się na tym, że któraś z osób nie miała koszulki czy spodni, ale po tym zwykle nic nie następowało.
- Dobra, dobra, już starczy - odparłam.
I nagle...
- ACH! - zapiszczałam.
Jack rzucił mnie na łóżko, a potem moje biodra znalazły się między jego nogami. Jego twarz była ledwo kilka centymetrów od mojej... czułam nawet jego zapach. Patrzyłam się w jego metaliczne oczy, takie dziwne...
- Jack, zejdź - powiedziałam stanowczo.
Ten zaczął mnie całować. Jednak to powoli przestawało być przyjemne i zabawne. Raczej... irytujące.
- Jack, przestań.
Nic. On dalej mnie obcałowywał i nawet zdjął koszulkę.
- Jack.
Brak reakcji oprócz wzrostu tej cholernej namiętności.
- Jack! Dość! Stop!
Zaczęłam się miotać, ale on mnie przytrzymał mocnym, gwałtownym ruchem ręki. Zaczęłam się trząść. Co on sobie wyobrażał? Byłam bezbronna.
- Uspokój się - warknął szorstko.
Co to był za ton! Nagle chłopak chwycił moje spodnie i gwałtownym ruchem je zsunął z moich bioder. Byłam tylko w bieliźnie. Jak on śmie!
- Jack, dość, już naprawdę. Przestań, do cholery! - zawołałam.
- Sama przestań - odwarknął szorstko i metalicznie. Pierwszy raz słyszałam u niego taki ton głosu!
- Ty sobie żartujesz? - fuknęłam ze złością - To nie jest zabawne. Natychmiast mnie puść!
- Nie, nie żartuję - odpowiedział chłodno.
I wtedy sięgnął po to, żeby mi odpiąć... stanik! Poczułam się bezbronna, zdradzona i oszukana. Nie wiedzieć czemu, z moich oczu trysnęły łzy. Miotałam się i szamotałam, uwięziona. On jednak miał czas. Wrzeszczałam i płakałam jak jakaś głupia lalunia, ale to co on robił zupełnie mnie ogłupiło. Co on robi?! Co ja robię?!
Po kilku minutach odpiął sprzączkę w staniku, ale stwierdził, że go zdejmie później. Następnie chwycił za majtki. Ja uderzyłam go w twarz.
- Nie waż mi  się - wysyczałam jadowicie przez łzy.
Normalny nastolatek, chociażby chłopak jakiejś dziewczyny przestałby i to już dawno, ale ten uporczywie zaczął je ciągnąć w dół... Zaczęłam krzyczeć, wrzeszczeć, wyć i piszczeć.
- Zamknij się! - ryknął młody bóg prosto w twarz.
Wcale nie zamierzałam się zamknąć. Darłam się, ile sił w płucach.
Wtedy on... uderzył mnie w twarz! Czułam pieczenie w policzku. Oszołomiona, otworzyłam usta, ale nie byłam z siebie wydać żadnego dźwięku. Gardło piekło mnie i bolało. Dostałam drgawek, czułam łzy spływające po moich policzkach...
- Tak lepiej - uśmiechnął się chamsko, a w jego oczach zabłysnął metaliczny, nienaturalny błysk.
Wtedy...
ŁUP!
Wrzasnęłam przeraźliwie. Widziałam niebieskawy błysk, trzask wyładować elektrycznych, a po krótkiej chwili przy ścianie, na podłodze, leżał plackiem Jack. Jego ciuchy były nadpalone, on dymił, z jego ciała trzaskały wyładowania elektryczne. Obejrzałem się w bok. W drzwiach stał Jason, Percy i Annabeth. Na ich widok wybuchnęłam jeszcze większym płaczem, sama nie wiem dlaczego. Przez ciało Jasona przechodziły rozładowania elektryczne, drobne, niebieskie błyskawice. Syn Jupitera rzucił się na Jacka, w jego oczach paliła się zimna żądza mordu.
Natomiast ja skuliłam się na łóżku, starając się uspokoić drgawki. Do mnie podszedł Percy z Ann. Brat Jacka usiadł przy mnie, a córka Ateny zbierała moje ubrania.
- Ciii... Nessie... Nessie, już dobrze. Nie bój się, nie bój. To ja, Percy. Nie bój się... - mówił uspokajająco.
Lekko pogładził mnie po głowie, a ja zatrzęsłam się. Ann podała mi ciuchy. Z milczeniem zapięła mi stanik oraz pomogła założyć ubranie. Percy cały czas mówił do mnie spokojnie, podczas gdy Jason rozprawiał się z... z... z moim byłym.
- OK, Ness - rzekł syn Posejdona, gdy byłam już ubrana - zarzuć mi ręce na szyję. Podniosę cię i zaniosę do twojego domku.
Cała się trzęsłam, kuląc się.
- Hej, młoda. Słyszałaś? Ręce na moją szyję. Spokojnie, nic ci nie zrobię - dodał.
- Nessie - Annabeth odezwała się - Zrób tak.
Zielonooki nachylił się ku mnie, a ja po kilku sekundach wahania zarzuciłam mu ręce na szyję. Jego ciało było ciepłe. Ten szybko mnie objął i przycisnął do siebie. Zamknęłam oczy i wtuliłam głowę w jego ramię.
Nic już nie słyszałam.
Nic już mnie nie obchodziło.
Byłam zdradzona.
Oszukana.
Bezbronna.
Wykorzystana.  
Obezwładniona.
Przerażona.
Oszołomiona.
Czułam się nago.
Jakbym była obnażona...
I właśnie tak jest, gdy komuś zaufam.
Zawsze tak jest...


+Leo+
- Leo, Leo, Leo!
Odwróciłem się. Siedziałem w bunkrze. Wpadł tu zziajany Percy.
- Witam w moich skromnych progach - rzuciłem swobodnie - Napijesz się czegoś? Smaru? Oleju?Do wyboru, do...
- Stary, jesteś nam potrzebny! - przerwał mi.
- O. A to nowość - parsknąłem, wstając.
- Szybko! - ponaglił mnie, podskakując.
- A może najpierw mi powiesz o co chodzi, hę? - burknąłem, stając przy nim.
- Powiem ci w drodze! - urwał - Idziemy!
Ruszyliśmy szybkim krokiem przez las. W tym czasie Percy opowiadał:
- Jak wiesz, od niedawna Ness i Jack są ze sobą. Dzisiaj ja z Ann byliśmy na zakupach. Gdy wróciliśmy, gadaliśmy trochę z Jasonem, ponieważ szukał Piper. Potem usłyszeliśmy krzyki w moim domku. Więc wbijamy, a tam, nie uwierzysz, Jack próbował zgwałcić Ness! No, wiem, wiem, ale mi nie przerywaj. Zaniosłem ją z Annabeth do jej domku, a potem wróciłem do Jasona i Jacka, ponieważ Jason został, żeby się z nim potłuc. Z początku myśleliśmy, że Jack nie żyje, ale potem... Wyszło na to, że Jack to maszyna!
- Nie wiem czy podsumować to słowem "Fuck" czy "Cholera" czy "Wow" czy może "CO?!" - odpowiedziałem pusto, starając się to wszystko poukładać w głowie.
- Och, już jesteśmy! A, no i ty musisz sprawdzić co to za robot i tak dalej, OK? - dodał Percy.
- Nie, no jasne. Masz brudną robotę? Zawołaj Leona! On ci...
- Zamknij się. Już właściwie jesteśmy na miejscu.


-Jason-
Z ciała Jacka dochodziły różne stukoty, syki, trzeszczenia i terkoty. Raz po raz wystrzeliwała mała błyskawica. Ręce wciąż mi dymiły. Byłem wściekły. Zły. Nie potrafiłem tego ubrać w słowa. Chyba nawet nie istnieje takie wyrażenie, jakie bym użył na tego... syna Posejdona i Nike.
Leon klęczał przy nim i coś tak naprawiał, stukał, czasami wypuszczał czarną chmurę pyłu.
Po chwili chrząknął, wstał i otrzepał ręce.
- Jest to młodziutki, góra tygodniowy robocik szpiegowski, który ma za zadanie naśladować kogoś lub zbierać informacje o obozie, drodzy ludkowie. Został niesamowicie wykonany. To wszystko jest sztuczne, ale pewnie zaczarowane. Doskonała perfekcja! Uważam, że prawdziwy Jack Drake został porwany czy coś w tym stylu.
Zapadła cisza, każdy trawił tę informację. Do mnie nie docierała w sumie większość słów. Nic nie rozumiałem. Nagle Annabeth przerwała ciszę twardym głosem:      
- A poza tym, jak zauważyliście, przepowiednia się wypełnia.
Nie wiedzieć dlaczego, otworzyłem usta i mimowolnie wyrecytowałem treść przepowiedni:
- Ostrożne błękitu dziecko być musi, bo ktoś wkrótce jego życie do góry nogami wywróci. Mimo złości, krzyku, bólu i fałszu, niech rusza na ratunek do zaginionego w cmentarzu. On swą tajemnicę silnie skrywa, pomoże, gdy siła uczuć zostanie odkryta.  

niedziela, 12 lipca 2015

Też tak mam :)

KOMUNIKAT

Hejo!
Więc tak: jak ci bystrzejsi zauważą, po boku, po prawej stronie, tam, gdzie zazwyczaj jest archiwum rozdziałów są nowe "... tygodnia".  Mamy już piosenkę, książkę, suchar i cytat tygodnia. Jeśli chcesz możesz podczas komentowania jakiegoś rozdziału po prostu napisać jakiś suchar, tytuł piosenki czy książki lub tekst cytatu, który, twoim zdaniem zasługuje na bycie tym "tygodnia" :) Wtedy być może wybiorę twoją propozycję.
To jak? Masz jakieś pomysły?
Możesz napisać nawet pod tym komunikatem :D
Pozdrawiam gorąco, trzymajcie się

Z serii "Era smoka" - roz. 4 - NARADA

- I co z tym robimy? - zapytał Jason, wytłumaczając wszystkim całą sytuację z Problemem.
Mark, Nadine, Eloise, Justin i Al siedzieli cicho, zerkając na siebie. Nikt nie miał pomysłu.
- Hm... To rzeczywiście kłopot - wymamrotał Al, obejmując Nadine, swoją dziewczynę. Zielonooki  brunet od niedawna chodził z Nadine.
- Kurde, no coś ty? - fuknął poirytowany Mark.
Eloise wyglądała na zamyśloną. Huśtała się na krześle i nuciła jakąś skoczną piosenkę pod nosem, a to był przejaw (w jej wypadku) najwyższej koncentracji.
- Jest słodki - mruknęła blondynka.
- Słodki? Słodki?! - powtórzył cierpko Jason - Kobieto, to bydlę chciało mnie zjeść i to już dwa razy! Dwa!
- Oj tam, oj tam. Wielka mi strata - syknęła w odpowiedzi. Gdy zechciała, potrafiła być uszczypliwa.
Jason mierzył ją morderczym spojrzeniem, zaczynając się podnosić...
- Ej, ej, ej, proszę bez kłótni! - zawołał Justin, łapiąc kolegę za ramię i nakazując mu siedzieć.
- OK... A co z tą rudą? Agnes chyba? - zapytała Nadine.
- Hm... - spojrzenie Marka stało się stalowo ostre - Twarda jest. Plecie głupoty. Pusta idiotka.
Zapadło milczenie. Każdy patrzył się w swoje buty albo zerkał na siebie z niepokojem. Al machinalnie gładził ciemnowłosą po głowie, zapatrzony gdzieś w dal. Eloise wciąż huśtała się na krześle.
- Hm... A może to jest jej smok? - wpadła na pomysł.
- Co? - Mark zmarszczył brwi.
- No... Może to jest JEJ smok.
- Co? Tej rudej? Agnes? - zadawał pytania Jason.
- Yhm - Eloise potaknęła.
Na moment wszyscy zamilkli, trawiąc tą wiadomość.
- Ee, głupoty - prychnął Justin.
- Dlaczego? To całkiem... Hm, prawdopodobne - zaprotestowała Nadine.
- Dziewczyna wygląda na taką, która byłaby w stanie zapanować nad smokiem - rzekł cicho Mark.

Stuk.
Stuk.
Stuk.
Ktoś idzie?
Nie. To moje serce bije.
Jeszcze bije.
Przymknęłam oczy, wzdychając ciężko.
Gdzie on jest? Gdzie on jest? Gdzie on jest? Wezwałam przyjaciół. Prosiłam o pomoc. Przesłałam już tajną wiadomość. Mieli przysłać wsparcie. Nie odpowiedzieli, ale poczułam cichuteńki sygnał, odpowiedź na pytanie... Ale czy na pewno? Może tylko mi się zdawało. To możliwe. Tęskniłam za jedną, jedyną istotą, która mogłaby mi poprawić humor. Za istotą potężną i dziką, niedostępną i szaloną, należącą tylko do mnie...
Dream*.
Gdzie jesteś?
Dream...

Zaryczał, gniewnie potrząsając ogonem. Ściany zadrżały, ale nic się nie stało. Musiał się stąd wydostać. MUSIAŁ ją ratować. Wyczuł sygnał, jej zapach... Tak, to była ona. Nie mógł się mylić. Smok warknął, ukazując rzędy ostrych kłów. Jednak nic się nie wydarzyło, nikt nie zareagował...
Gdzie są wszyscy?!
Dopiero teraz czul ją wyraźnie i silnie oraz tą naglącą potrzebę, szósty zmysł "Szukaj... Szukaj... Znajdź...". Robił się coraz bardziej zły. Zawył wściekle, szamocząc się. Jakiś inny smok odpowiedział cichym jękiem z daleka, inny, starszy warknął władczo, przesyłając komunikat "Zamknij się, młody. Nie masz tu prawa głosu".
--------------------------------------
No, dzisiaj taki rozdział.
Przepraszam, jeśli trochę późno, ale moje wakacje zaczynają się rozkręcać... :) Dalej mętnie? Dalej nudno? No cóż... Proszę o SZCZERE (ale bez przekleństw, inaczej komentarze są usuwane) recenzje. Coś dodać? Coś ci się nie podoba? Spoko, napisz :D
Pozdrawiam wszystkich herosów
Trzymajcie się XD

*"Dream" oznacza po angielsku "marzenie" lub "sen". Jak się to czyta? Jeśli nie wiesz, wpisz sobie na tłumaczu, będziesz wiedział :D Z góry uprzedzam, że to imię.

czwartek, 9 lipca 2015

Z serii "Herosi" - opowiadanie XXXII - WESOŁO, RADOŚNIE, FAJNIE...

*Nessie*
Po krótkiej kłótni z Jasonem trwającą ledwo tydzień, wreszcie odetchnęłam. Po pewnym czasie ludzie skapnęli się, że ja i Jack... No. Percy przyjął to z humorem, rzucając sucharami niczym wystrzałami z karabinu, a ja udawałam, że mnie bawi. Leon był zajęty Kalipso, a dowiedział się o tym wczoraj. Był zaskoczony i zaczął żartować (no po prostu Percy Numer Dwa!). Jakby się zmówili... Jason był (i jest) wciąż z tego niezadowolony, ale Piper go ogarnia. Jej argumenty są całkiem trafne i w sumie prawdziwe:
-Zostaw, oni są dorośli.
-To ich sprawa.
-A ty ze mną chodziłeś, gdy byłeś w jej wieku!
-Nie kontroluj jej, bo ci się zbuntuje.
A czasami i używała czaromowy. W końcu Jason się poddał, no i ostatecznie spędzał więcej czasu z Piper, co wydawało się korzystne. Syn Zeusa wraz ze swoją dziewczyną wyjeżdżali za osiem dni do Rzymu.
Poznałam lepiej Percy'ego i okazał się dla mnie całkiem miły.
A poza tym Hazel i Frank wyjechali. Byliśmy naprawdę niepocieszeni...
A Thalia przyjedzie już pojutrze! Wytłumaczyliśmy jej całą sytuację, ale ona się uparła i chce przyjechać.
No i Sharnon. Była mi najbliższa. To ona uratowała mi parę razy życie na tej Wyspie. Nie ma dnia, w którym byśmy się nie widziały i nie gadały tych naszych babskich ploteczek typu: "Strzelałaś już z broni palnej?", "Wolisz sztylety czy miecze?", "Co sądzisz  o karate?" lub "Biegasz na długie, czy krótkie dystanse?". Jej sarkastyczne uwagi, złośliwy uśmieszek i zjadliwy ton głosu kojarzą mi się z tamtymi dobrymi, starymi czasami... Wyzywałyśmy się, szarpałyśmy i darłyśmy się na siebie. Można by pomyśleć, że się nienawidzimy. Na wiadomość, że jestem z Jackiem powiedziała tylko:
- No, Jacob mówił, że laski na niego lecą.
- Ale ja na niego nie leciałam! - syknęłam.
- Wiem - burknęła - Bo ty nie jesteś laską, tylko wojowniczką. Takie, no wiesz... Jestę Wojownikę, łapiesz?
Uśmiechnęłam się.
- Jesteś ruda.
- A ty gruba. O, widzisz? Nawet mi się zrymowało. Gruba-ruda. Ha, ha.
A Jack?
No cóż... Byliśmy ze sobą już trzy tygodnie. Traktował mnie delikatni i z wyczuciem. Bywał porywczy i namiętny, ale i romantyczny oraz łagodny. Nie obcałowywał mnie i nie obściskiwał mnie przy każdej okazji. Wystarczyło nam same przebywanie w swoim towarzystwie. A najchętniej wspólnie... walczyliśmy. Rano wstawaliśmy, spotykaliśmy się, drobny pocałunek na dzień dobry i trening. Zadrapania i otarcia jak najbardziej wskazane. Wyciskaliśmy z siebie siódme poty. A popołudniami włóczyliśmy się po lesie, Jack przekonywał mnie do wody, a ja czasem razem z nim latałam nad ulicami Long Island.
A do tego... Może to zabrzmi wrednie... Widok wściekłych z zazdrości córek Afrodyty był bezcenny. Jack nie raz wołał za nimi, mrugając "złość piękności szkodzi!", a te pieniły się z dzikiej złości.
Ogółem wszystko było pięknie, słodko i cudownie. Każdy był ze sobą. Wypoczywaliśmy. Walczyliśmy. Całowaliśmy się. Dokuczaliśmy tym od Afrodyty. Lataliśmy. Odkrywaliśmy nowe tereny, wygrywaliśmy w walce o sztandar.
Wakacje, miłość i walka kwitły.
Wypoczywaliśmy.
Na Zeusa, jaka ja byłam głupia! Gdybym tylko wiedziała, jak to się wszystko skończy...
-------------------------------------------------------
Dzisiaj tak krótko, tylko tak dla ogarnięcia. Przedstawiłam całą sytuację oczami Ness. Jest, jakby nie patrzeć kluczową bohaterką. To ostatni taki mdławy rozdział, obiecuję. Potem będzie tylko... mroczniej.
Wyczekujcie "Ery smoka!" :)
Pozdrawiam gorąco!


wtorek, 7 lipca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXXI - MÓJ PIERWSZY...

+Jason+
Dni mijały
Niepokoiłem się.
O Nessie. Martwiłem się o nią. Często gdzieś się włóczyła, nigdzie nie jej nie było. W dodatku wybuchły plotki na temat, że Ness spotyka się z tym całym Jackiem. Musiałem z nią o tym porozmawiać.
- Hej! - zawołała radośnie, wpadając do pokoju.
- No cześć. Jest dziesiąta wieczorem. Gdzie ty się włóczyłaś?
Zatrzymała się. Rzuciła zaskoczone spojrzenie na mnie, potem na zegar, a potem znowu na mnie.
- Ojej... Jak ten czas szybko leci! Chyba pójdę pod prysznic, późno jest...
- Poczekaj - zatrzymałem ją.
Uniosła brwi.
- Ostatnio - zacząłem - doszły mnie plotki. O tobie.
- Chyba im nie wierzysz? Poza tym jestem twoją siostrą, powinieneś mnie bronić! - powiedziała głośno.
- Jeszcze nie skończyłem - uniosłem rękę - Mówili, że... Że umawiasz się z tym nowym chłopakiem od Posejdona. Tym bratem Percy'ego. Joe czy tam...
- Jack - syknęła.
- Co?
- Ma na imię Jack - rzekła oschle.
Zapadła krępująca cisza.
- Ale ty nie... Yhm, ty z nim nie...? - nie bardzo wiedziałem jak to ubrać w słowa.
Twarz dziewczyny się zasępiła. Rysy wyostrzyły, spojrzenie jakby zamgliło.
- Nie. Nie jesteśmy razem - odpowiedziała cicho.
Westchnąłem z ulgą. Nie miałem nic do Percy'ego, ale... Dzieciaki od Posejdona bywały nieokiełznane. A oni byli młodzi. Poza tym ten cały Jack miał w sobie jeszcze coś od Nemezis - gwałtownej i impulsywnej bogini, którą łatwo jest urazić.
- To dobrze - odprężyłem się - Wiesz, że niedługo przyjeżdża Thalia, prawda?
Przygryzła wargę.
- Wiem - jej głos brzmiał pusto.
- No właśnie. A teraz zmykaj - uśmiechnąłem się do niej, a ona powlekła się do łazienki.
Czy powiedziałem coś nie tak? Ja tylko się o nią martwiłem! Nie chcę jej stracić...

-Nessie-
- Ludzie gadają.
- Co gadają?
- No... Niby o nas. Te gnidy od Afrodyty wszystko roznoszą!
- Ach.
Zamilkliśmy. Oboje siedzieliśmy na hamaku. Byłam po lekcji zatytułowanej "Przekonaj mnie do wody, część setna". Jack twierdził, że już nieźle mi szło. Ta. Na pewno.
- Ludzie zawsze będą gadać - powiedział spokojnie.
- Ale mi dokuczają! Dlaczego nie mogą im powykręcać karków? - warknęłam, zaciskając dłonie w pięści.
Ten zachichotał.
- Nie musisz się tak wkurzać. A poza tym, już od ciebie oberwały, no nie? Chyba im starczy.
- Chyba tak - wzruszyłam ramionami.
Potem gadaliśmy. O ulubionej grze, serialu, broni, książkach, znakach zodiaku... Opowiadaliśmy sobie dowcipy i wygłupialiśmy się. Ja jednak cały czas myślałam o słowach Jasona. Nie chciał, żeby cokolwiek mnie łączyło z Jackiem. Dlaczego? On go w ogóle nie znał! Co on mógł o nim wiedzieć?
- Wiesz co... - zaczęłam.
- Hę? - uśmiechnął się.
- Jason nie chce, żebym się z tobą spotykała - rzekłam.
- Jason, Jason! - zakpił, ale widząc mój wzrok powiedział - Wiem, że się o ciebie martwi, ale jest nadopiekuńczy. On mnie też nie zna. No co on może o mnie wiedzieć, złotko?
- Ta. Pewnie masz rację - mruknęłam.
I powróciliśmy do rozmów, ale wczorajsza rozmowa z Jasonem wciąż mi ciążyła.
- Wracajmy - zadecydowałam w końcu.
- OK - zgodził się.
Szliśmy koło siebie, gdy ten nagle powiedział:
- Ojej. Chyba mi coś do oka wpadło... Ness, możesz to sprawdzić?
- Do którego? - spytałam z lekkim uśmieszkiem.
- Zielonego - odparł, uśmiechając się lekko.
- Pokaż... - wymamrotałam.
Stanęłam na palcach, on pochylił głowę. Chwyciłam dłońmi jego twarz. Był moim przyjacielem, kumplem. Patrzyłam mu się w oczy. Elektryczny błękit jednego oka i szalona zieleń drugiego, wprawiały mnie w zawrót głowy. Czułam jego oddech na swojej twarzy. Był tak blisko... To tylko przyjaciel.
- Hm... Chyba nic tu nie masz... - rzekłam i już chciałam się od niego oderwać, gdy...
Dłonie chłopaka pochwycił moją twarz. Przysunął mnie do siebie, bardzo blisko i pocałował.
Był niezwykle delikatny. Jego wargi lekko muskały moje. Czułam słodki aromat mięty, truskawek i morskiej wody - każda woń idealnie się ze sobą komponowała. Dostałam gęsiej skorki, na plecach miałam ciarki. Jego pocałunek był delikatny, łagodny i słodki, zupełnie nie pasujący do jego rozrywkowej natury. Zapomniałam o Jasonie. Zapomniałam o Thalii. Zapomniałam o Łowczyniach Artemidy. Teraz liczył się tylko Jack... Zatonęłam w nim. Urzekł mnie, uwiódł. Nie wiem w jaki sposób tego dokonał, ale teraz i ja go całowałam, jakbym robiła to od zawsze, choć w rzeczywistości po raz pierwszy znajdowałam się tak blisko chłopaka. Cała drżałam. Zarzuciłam mu ręce na szyję, przytulając się do jego umięśnionego torsu...
Jack lekko się ode mnie oderwał, a ja go przytulałam, zamykając oczy.
- Nadine... - szepnął mi cicho do ucha.
Dostałam prawie że drgawek. Co on powiedział? Nadine?! To jest moje prawdziwe imię, jednak nikt tak się do mnie nie zwracał od lat. Skąd on to wiedział? Całkowicie mnie tym zaskoczył, ale i zaimponował mi tym, poczułam, że mnie do niego coś przyciąga, że nie jestem w stanie mu się oprzeć. Pierwszy raz tak się czułam. Gdyby w tej chwili kazał mi się rozbierać, zrobiłabym to.
- Skąd znasz moje imię? - zapytałam, odrywając się od niego i mierząc go wzrokiem.
Zaśmiał się cicho. Jego oczy były radosne i spokojne, jakby spełnione.
- Mam swoje sposoby, Błyskawico - wymruczał mi do ucha.
- Ale... Łowczynie Artemidy... - jęknęłam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego CO zrobiłam.
Miałam ochotę wymiotować, było mi niedobrze. Już mnie nie przyjmą! Poczułam TO. Pocałowałam się z nim.
- Nie będziesz w Łowczyniach - rzekł - Nessie, ja cię kocham. Nie odchodź do Łowczyń. Proszę.
I tak by mnie nie wzięto. Prawdziwa Łowczyni odepchnęła by go podczas pocałunku lub by go zabiła. A ja co zrobiłam? Oddałam się temu! Głupia!
- Nigdzie nie odejdę - szepnęłam, przytulając się do niego.
Oderwaliśmy się od siebie. Zawstydziłam się i pochyliłam głowę. Czułam się obnażona, naga, pokonana... On objął mnie w pasie i przycisnął do siebie.
- Hej, mała - szepnął cicho - Będzie dobrze, zobaczysz. A teraz chodź.
- Boję się - poczułam, że pieką mnie powieki. Co powie Jason? Co powie Thalia? Co powie Percy? Co powiedzą inni?!
- Nie bój się - otarł łzę z mojego oka, po czym wciąż obejmując mnie w pasie, zaczął mnie prowadzić.
---------------------------------------------
Ta, wiem. Nieźle, no nie? Trochę zaszalałam z tym pocałunkiem. Jeszcze jeden, góra dwa rozdziały o uczuciach i wydarzy się prawdziwa bomba, akcja! osobiście nie lubię takich scen, ale je też trzeba przeczytać. Potem może okazać się ważne to, co się tu wydarzyło.
Pozdrawiam gorąco i dziękuję za wszystko :)


niedziela, 5 lipca 2015

Z serii "Herosi" - opowiadanie XXX cz. 2 - O PŁYWANIU, LATANIU I HAMAKU CIĄG DALSZY

+Jack+
Straszliwie się bała.
Objąłem ją i zgodziłem się poprowadzić. Woda sięgała nam ledwo do pępka, ale ona drżała. Jej mięśnie były jak kamienie. Z trudem się poruszała. Ciężko, nerwowo oddychała. Raz po raz robiła sobie przerwę, opierając się o mnie. To była dla niej droga przez męki. Kompletnie tego nie rozumiałem. No i zastanawiałem się: dlaczego? Co musiało się stać, żeby człowiek aż TAK bał się wody? Nie wiedziałem, ale stwierdziłem, że lepiej nie widzieć.
W końcu woda sięgała nam do klatek piersiowych. Zatrzymaliśmy się. Uznałem, że już lepiej jej na siłę nie ciągnąć. Wpadłem więc na nowy pomysł.
- Chwyć się mnie - zadecydowałem.
Wykonała to, łapiąc się mnie za ramiona. Wezwałem falę, która nas utrzymywała na górze. Siedzieliśmy na wodzie (ta, to nieźle pokręcone) i zanurzaliśmy nogi po kolana. Córka Zeusa siedziała mi na kolanach, drżąc.
- Umiesz pływać? - zapytałem spokojnie.
- Tak - odpowiedziała drżącym głosem - Ale... boję się...
- Spokojnie. Nie będziesz dzisiaj pływać - przycisnąłem ją do siebie, a ona nie protestowała.
Przez chwilę siedzieliśmy tak w milczeniu.
- Puść się mnie. Usiądź obok - poleciłem.
- C-co?
Powtórzyłem. Wyglądała na zszokowaną i przerażoną. Jednak zrozumiała, że MUSI to zrobić. Wzięła głęboki oddech i zeszła ze mnie, siadając tuż obok. Jedną rękę trzymała się mojego ramienia. Ja się skupiałem z całych sił, że fala się nie załamała. Nie mogła. Wtedy Ness mogłaby utonąć, dostać zawału, śmiertelnie się wystraszyć albo... już nigdy nikomu nie zaufać. Nie mogłem do tego dopuścić.
- Jak to możliwe, że siedzimy na wodzie?
- Hm... A jak to możliwe, że latasz? - uśmiechnąłem się do niej.
Odpowiedziała kwaśną miną. Oparła głowę o moje ramię. Było to bardzo schlebiające. Czyżbym ujarzmił błyskawicę? Wystarczyło tylko delikatne, stanowcze podejście i to tyle? Całkiem prosto...
Jednak Ness okazała się odważniejsza niż myślałem. Nagle wyprostowała się jak drut, zabierając głowę z mojego ramienia. Odetchnęła głęboko.
- To prawie tak - odezwała się - Jakbym się unosiła w powietrzu.
- Mhm.
- Będę musiała dzisiaj pływać? - popatrzyła na mnie przerażonymi oczami.
- Nie. Ale będziesz musiała sama dojść do plaży - odrzekłem.
Skrzywiła się.
- A gdybym się wywróciła...
- To cię złapię, złotko - dokończyłem.
- NIE mów na mnie złotko - syknęła, mrużąc oczy.
Zaśmiałem się cicho. Już chyba wszystko z nią w porządku! Ale poczułem również pustkę, gdzieś w środku. Przed chwilą oparła się o mnie, zaufała mi. A teraz... Czy wszystko miało wrócić do normy?
- Jeszcze będziesz pływać - powiedziałem do niej - Zobaczysz.
Chciała wygłosić jakiś sarkastyczny komentarz, ale się powstrzymała. Pływanie było dla niej zbyt bolesnym tematem. Po kilku minutach odezwałem się:
- To jak, mała? Wracamy?
- OK - potaknęła głową.
Fala łagodnie poleciała w dół, kołując powoli.
- Zaczekaj - zeskoczyłem z fali, sprawdzając jaka jest głębokość.
I natychmiast otoczyła mnie głębia wody. Ledwo sięgałem stopami do ziemi. Zły pomysł. Wskoczyłem ponownie na falę, na której siedziała Nessie. Podpłynęliśmy kawałek dalej. Zeskoczyłem ponownie. Tym razem woda sięgała mi po pas. Wszystko dobrze. Nakazałem fali stopniowo się obniżyć. Ness, kuląc się, znalazła się w wodzie, po pępek.
- Musisz wrócić sama - powiedziałem.
- Wiem - jęknęła zrozpaczona.
Kroki w wodzie są o wiele trudniejsze niż te na ziemi czy chociażby w powietrzu. Dziewczyna kroczyła powoli, ostrożnie, badała stopami piaszczyste dno jeziora. Cały czas byłem przy niej w odległości jakiegoś metra. Po kilkunastu minutach dotarła do końca - woda sięgała jej do kostek. Ciężko dyszała. Wyglądała na wykończoną.
- Idziemy na hamak? - zaproponowałem, zakładając na siebie koszulkę.
Pokiwała głową, wciągając na siebie spodenki i koszulkę. Powlekliśmy się do hamaku. Pozwoliłem Nessie położyć się pierwszej. Gdy tylko się ułożyła, zaraz przymknęła oczy. Czyżby zapadła w drzemkę? Tak. Chyba tak.
Położyłem się obok niej (to był duży i szeroki hamak). Patrzyłem na nią. Na jej podkrążone cieniami oczy. Na jej czarne, rozczochrane włosy. Na jej delikatnie rozchylone usta. Wyglądała spokojnie, gdy spała. Obserwowałem ją, delikatnie gładząc ją po włosach. Pewnie by się wściekła, gdyby się dowiedziała, że ją dotykam. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, wyobrażając jej złość.
Czy mi się podobała? No... tak trochę. Nie byłem w niej zakochany czy coś, po prostu... zadurzony. Tak, to chyba właściwe słowo. Jednak byłem w stanie ją pokochać. W sumie... to i tak byłaby miłość bez wzajemności. Ona nie chce chłopaka. Zachowuje się, jakby miała wstąpić do Łowczyń Artemidy... A może naprawdę tak jest? Czy da się odkochać? Miałem do wyboru kilkadziesiąt dziewczyn z całego obozu. Nie jedna, nie druga była od niej po prostu piękniejsza i bardziej pożądliwa. Ale... dlaczego akurat uparłem się na ostrą, waleczną dziewczynę, która szczerze mnie nie chce? Nie wiem.
- Co... ty... robisz?... - usłyszałem chrapliwy bełkot.
To Ness się obudziła. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że ją obejmowałem.
- Yyy... Nic - mruknąłem, zabierając szybko dłoń.
- Spałam? - zapytała.
- Zdrzemnęłaś się. Wyglądałaś na bardzo zmęczoną, kochanie - odpowiedziałem.
- Nie mów na mnie kochanie!
- Jak sobie życzysz, kotku.
Machnęła na mnie ręką. Wiedziała, że się nie odczepię z tymi ksywkami.
- Która godzina? - zapytała
- Około drugiej - odparłem.
- Och. Wracamy? Może być za niedługo obiad. No i Jason będzie się o mnie martwił... - wstała.
Ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Jason? - powtórzyłem, marszcząc nos - On chyba mnie nie lubi...
- On cię lubi tylko... hm, nie potrafi tego za bardzo okazać. Poza tym... Jestem jego młodszą siostrą, a on czasami jest zbyt opiekuńczy. Jakby się bał, że znowu straci pamięć - przewróciła oczami.
- Nadopiekuńczy starszy braciszek? - spytałem.
- Coś takiego - odrzekła, wzruszając ramionami.
- A tak zbaczając z tematu... Przyjdziemy tu jeszcze? - powiedziałem proszącym tonem.
Nastolatka zamyśliła się.
- A będziesz mnie uczył pływać? - chciała się upewnić.
- Tak - odpowiedziałem twardo.
Milczenie. Pauza. Cisza. Myślała gorączkowo.
- N-no dobrze... Chyba będę w stanie pokonać tą... obawę - mruknęła.
- OK.
Nie byłem pewien czy to tylko obawa, ale wolałem się nie odzywać.



-Nessie-
Szliśmy chodnikiem wzdłuż domków. Gdy nagle drogę zagrodziły nam... No nie!
Drew, ta blondyna Elizabeth i ich dwie umalowane psiapsióły. Wszystkie z domku Afrodyty! Fuj!
- Cześć, Jack - odezwała się Drew przeciągłym tonem.
- Hej, dziewczyny - odpowiedział wyluzowany - Czegoś ode mnie potrzebujecie?
Nie wiedziałam jak się zachować. Zazwyczaj je omijałam szerokim łukiem. Gdyby tak mnie samą napadły rzuciła bym kilka ciętych ripost, może potem doszłoby do rękoczynów i poszłabym sobie. A tak z chłopakiem? I to jeszcze takim, na którego te wszystkie leciały, a on mi w dodatku udzielał lekcji pływania? Masakra. Miałam ochotę wyparować. One były piękne, on przystojny i zabawny, a ja... Gburowata, oschła i nietowarzyska oraz z wielkim ego. To wyglądało naprawdę ŹLE.
- Mamy do ciebie pytanko - rzekła Elizabeth, trzepocząc rzęsami.
- Słucham - chłopak posłał im czarujący uśmiech, one uśmiechnęły się promiennie, a mi zbierało się na wymioty.
- Czy ty... Spotykasz się z TYM CZYMŚ? - zapytała Drew, wskazując na mnie niedbale palcem.
Syn Nike i Posejdona już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, ale ja go uprzedziłam. Upokorzenie, zawstydzenie i obrzydzenie zamieniło się w gniew. Zagotowało się we mnie. Z moich palców trysnęły błękitne iskry.
- To nie twój interes - odwarknęłam.
Dziewczyny były ode mnie dużo starsze i wyższe. Były chude jak modelki, a ja - młodsza, niższa i umięśniona. Nie chuda. Szczupła i wysportowana. One przypominały te modelki a ja - siatkarki, piłkarki czy lekkoatletyczki. 
- Mój - syknęła zjadliwie.
- Odwal się od niego i ode mnie! Co on cię obchodzi? Co JA cię obchodzę? Och, nie odpowiadaj, bo jeszcze ci się paznokieć złamie, cholerna tapeto! - krzyknęłam.
Nozdrza dziewczyny zadrżały ze złości. Jack uniósł brwi i wpatrywał się we mnie.
- Nie denerwuj się, pamiętaj, złość urodzie szkodzi - dodała jakaś jej koleżaneczka.
- No to najwyraźniej dużo się złościsz! - krzyknęłam - No i po co wy się tak malujecie? Skoro tak dużo tego na siebie nakładacie to znaczy, że wcale nie jesteście takie piękne!
- To... OBRZYDLIWE  co wygadujesz! - wrzasnęła jakaś.
- Jesteś zazdrosna!
- Nie masz żadnego chłopaka!
- Nie potrafisz się malować!
- Tylko ćwiczysz i ćwiczysz!
- Jak facet!
- Przypominasz te idiotki Łowczynie... A może będziesz chciała do nich dołączyć, co? - zakpiła.
- A żebyś wiedziała, że tak! Dołączę do nich! Moja siostra Thalia, mi to załatwi! Zobaczycie! - wykrzyknęłam.
- A może ty po prostu BOISZ się miłości, co? A może mam poprosić matkę, aby kazała ci się w kimś zakochać, co? - wyszeptała jadowicie Drew.
Przegięła.
Ogarnięta wściekłością rzuciłam się na nią. Tłukłam ją pięściami po twarzy, kopałam i szarpałam, wykrzykując przekleństwa. Idiotka! Debilka! Suka! *******na dzi*** !!! W domu dziecka włóczyłam się głównie z chłopakami. Miałam pięciu braci. Wiedziałam jak się bić, jak zadawać ból. Dziewczyny piszczały. Gdzieś z oddali usłyszałam swoje imię, ale ignorowałam. Ktoś mnie kopnął, ale to też ignorowałam. Byłam zbyt wściekła, byłam zbyt pochłonięta uderzaniem płaczącej dziewczyny, by na cokolwiek zwrócić uwagę. Gdy nagle...
CHLUST!
Wrzasnęłam, skacząc w tył. Byłam cała mokra. Ktoś pomógł mi wstać, obejmując mnie w pasie. Zakaszlałam, odsłaniając z czoła mokre włosy. To Jack oblał nas wodą. I to Jack mnie obejmował...
Inne dziewczyny rzuciły się by pomóc Drew. Krwawiła z wielu ran, miała spuchniętą wargę i podbite oko, oraz wiele zadrapań. Jej przykrótka sukienka była podarta. A do tego była cała mokra...
- Mój makijaż! - wrzeszczała płaczliwie  - Zmył mi się makijaż!
Dziewczyny wzięły Drew i zaciągnęły ją za nami. Przechodząc obok mnie, Elizabeth szepnęła złośliwie:
- Zapłacisz za to, zarozumiała gówniaro.
- Chciałabym to zobaczyć - odwarknęłam.
Dziewczyny poszły, a ja zostałam z obejmującym mnie Jackiem na chodniku. Przez chwilę tak staliśmy.  
- Puść mnie - rzekłam w końcu, odsuwając się od niego.
- Nieźle - skwitował.
- Ale co?
- To jak ją pobiłaś. Wow. Lepiej z tobą nie zadzierać.
- Ta... Nie powiesz o tej bójce Jasonowi? - spytałam.
- Jasonowi? - parsknął - No co ty!
- Uch, to dobrze. Wściekłby się. On nie lubi, kiedy się biję - przyznałam.
- Spoko - uśmiechnął się blado.
Odprowadził mnie pod dom.
- Ness, zaczekaj - zatrzymał mnie.
- No co? - spytałam.
- Czy ty... czy ty naprawdę odchodzisz do Łowczyń? - wyglądał na zmieszanego.
Westchnęłam.
- Prawdopodobnie tak, Jack. Za jakieś pięć tygodni odwiedzi nas Thalia. Wtedy dołączę do Łowczyń odrzekłam.
- Ojej. Znaczy... Och. No to... Dobra. Pa - wyglądał na przybitego. Uśmiechnął się kwaśno, ale oczy mu dziwnie lśniły.
- Pa - odrzekłam.
Chłopak szybkim krokiem odmaszerował do siebie. Czy powiedziałam coś nie tak? Byłam tylko szczera!

sobota, 4 lipca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXX cz. 1 - O PŁYWANIU, LATANIU I HAMAKU

-Sharnon-
- I co ty o tym myślisz? - zapytałam, kręcąc na palcu swoje włosy.
Syn Marsa wzruszył ramionami.
- A bo ja wiem? W sumie mało mnie to obchodzi.
Siedzieliśmy nad jeziorem. Obok chłopacy od Apollina grali w siatkówkę. Ja i Jacob leżeliśmy na mini plaży, opalając się i gadając. Percy, Jason, Ann i Piper pływali w jeziorze naprzeciwko nas. Było naprawdę gorąco. Syn Posejdona chyba właśnie tworzył podwodny korkociąg, a potem falę tsunami. Następnie olbrzymia, wodna pięść popchnęła Jasona do wody. Każdy parsknął śmiechem, gdy mokry i prychający Rzymianin podnosił się z wody. Jacob przymknął oczy, pozwalając by promienie słońca ocieplały jego twarz. Przedtem już pływał, razem ze mną...
- A co myślisz o Nessie? - spytałam.
- No co myślę... Greczynka. Trochę dumna, ale w sumie ci pomogła, no i całkiem dobrze włada bronią. A co? Co ty znowu kombinujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A nic... A Jack?
- Co: Jack? - nie załapał.
- No... Co o nim myślisz? - pytałam niecierpliwie, gładząc go po włosach.
Westchnął, przez chwilę się zastanawiał.
- Miły koleś. Śmieszny. Grek. Laski na niego lecą - mruknął.
- Co? - prychnęłam - Na Jacka?
Ostatnio dużo czasu spędziłam razem z Jacobem, więc nie wiele wiedziałam z tych najnowszych nowinek.
- No - potaknął - Masakrycznie się do niego lepią.
- Hm.
W sumie... on nie był taki zły. Przystojny, wysportowany, waleczny, dowcipny... Ale ja miałam swojego Jacoba. A Jacob był i jest, moim zdaniem, lepszy od Jacka.
Już otworzyłam usta, gdy...
- ACH!
Zimna struga wody oblała mnie, aż podskoczyłam z krzykiem. Cała drżałam, na ciele wystąpiła gęsia skórka.
- Ha, ha, ha! - parsknęła czwórka w wodzie.
- Percy! - fuknęłam, piorunując go spojrzeniem.
- No co? - Zachichotał - Przestańcie się tam smażyć!
- Na Jacoba to nie podziałało... - mruknęła Annabeth.
- Musicie bardziej się wysilić! - odkrzyknął z niewzruszonym uśmiechem.
- No... Pani Podziemi boi się zamoczyć nóżki?- chichotał Syn Posejdona.
Zaklęłam po łacinie.
- Jackson! Oberwiesz! - wrzasnęłam, idąc ku niemu.
- Spierz go, skarbie - mruknął leniwie Rzymianin.
- A ty mnie nie wkurzaj - odwarknęłam do niego, ale zaraz się uśmiechnęłam.
Wpadłam do wody z zamiarem utopienia tego przemądrzałego Greka.


*Nessie*
Zacznijmy więc od początku.
Dzisiaj Jason spał razem z Piper gdzieś tam, więc miałam cały domek dla siebie. Wieczorem, zaraz po tym jak się umyłam i wysuszyłam, stwierdziłam, że nie założę piżamy. Bo po co? Mój brat zjawi się w domku gdzie po południu. Do tego czasu zdążę się ubrać! Zasnęłam naga.
Obudziły mnie ciepłe promienie słońca i dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Otworzyłam więc oczy, ziewnęłam i...
- AAACH! - wrzasnęłam zszokowana.
Na krześle, przy wejściu, siedział ubrany i przyszykowany... Jack Drake! Uśmiechnął się porywczo.
- Hejka. Już dwadzieścia po dziesiątej, złotko - rzucił.
Miałam ochotę uderzyć się w twarz. No tak! Przecież po tej walce młody bóg wymusił na mnie to, że spotkamy się o dziewiątej pięćdziesiąt przy moim domku.   
- Jack! - krzyknęłam - Ale... ty...
- Czekałem, czekałem, ale postanowiłem wejść. I tak sobie spałaś, że nie chciałem cię obudzić - wciąż się uśmiechał na swój irytująco-słodki sposób.
Zacisnęłam zęby ze złości. Jak on mógł? Był bezczelny i zarozumiały!
- Jack - zaczęłam powoli - Ja nie mam nic na sobie. Wyjdź, a wtedy się uszykuję.
- A jak znowu zaśniesz? Poza tym... Daj spokój, nie mam pięciu lat. Możesz się przy mnie przebrać - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Zagotowało się we mnie.
- Mówię poważnie.
- Wiem, kotku.
- NIE nazywaj mnie kotkiem - syknęłam.
Ten się tylko zaśmiał.
- Mała, daj spokój. Co ci szkodzi? Tutaj nie ma twojego braciszka.
- Dużo mi szkodzi! - odpowiedziałam.
Przez moment tak siedziałam, opatulona kołdrą, a on wlepiający we mnie wzrok. Byłam zdenerwowana i zawstydzona. Jak on mógł mi to zrobić? Nie będę mogła go uderzyć jedną ręką, a drugą przytrzymywać kołdrę. Nie chcę, żeby zobaczył mnie nagą. Mi coś właśnie szkodzi, ja mam trochę wstydu... W przeciwieństwie do niego!
- To się chociaż odwróć - wymamrotałam, ponieważ innego wyjścia nie miałam.
- OK. Do usług, maleńka.
- I nie podglądaj - rzuciłam.
- Gdybym chciał cię podglądać to już dawno bym to zrobił - prychnął.
Kołdra zsunęła się ze mnie. Wrzuciłam na siebie pierwsze lepsze majtki i stanik, czarne krótkie spodenki oraz czarną bluzkę na ramiączkach.
- Już? - był niecierpliwy.
- Chwila!
Antyperspirant. Perfumy. Przeczesałam ręką włosy. Były czarne krótkie i nierówne z jednej strony, a z drugiej wygolone.
- OK! - zawołałam.
Chłopak odwrócił się i zagwizdał.
- Wyglądasz lepiej niż wczoraj.
- Bo nie miałam krótkich spodenek i dopiero wczoraj wieczorem wydepilowałam sobie nogi? - prychnęłam.
- Między innymi - przekręcił głowę na bok.
Skoczyłam jeszcze do łazienki umyć zęby, ponownie przyczesać włosy i byłam gotowa do wyjścia.
Wyszliśmy z mojego domku. Uch! Było tak... ciepło. Syn Nike i Posejdona prowadził, a ja szłam za nim posłusznie, ciesząc się piękną pogodą. Doprowadził mnie do... miejsca, gdzie zaprowadziłam go ostatnio - wodospadzik, polanka, drzewa...
- Ej, nie miej takiej zawiedzionej miny - rzekł - Zauważasz coś nowego?
Zmarszczyłam czoło. Coś nowego, coś nowego...
- Ojej! - wymsknęło mi się.
Między dwoma drzewami wisiał biały, siatkowaty hamak.
- Sam to zrobiłeś? - zapytałam, gdy podeszliśmy do hamaka.
Materiał był jedwabisty i przyjemny w dotyku; zachęcał do wypoczynku.
- Można tak powiedzieć - uśmiechnął się.
Już miałam się położyć, gdy ten zaprotestował.
- Ej, ej, ej! Żeby móc się położyć na hamaku musisz zrobić dwie rzeczy.
Zaśmiałam się.
- Dawaj.
- Po pierwsze: pozwolisz, żebym nauczył cię pływać. Po drugie: użyjesz swojej supermocy i polecisz ze mną, tak wysoko. Wtedy będziesz mogła wypoczywać na hamaku. No i jak? Chyba, że wolisz kamienie.
Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim. Wciąż mu nie ufałam, wciąż byłam wobec niego oporna. Przygryzłam wargę. Latanie? Spoko, łatwizna. Ale... pływanie? Ja umiałam pływać. Tylko... bałam się wody. Byłam przy tym, gdy mój brat utonął. Rodzice posądzali mnie, że utopiłam brata. Miałam wtedy dziewięć lat i właśnie wtedy ostatni raz pływałam.
- Ja... Potrafię pływać - wydukałam.
- No to co z tobą? - zmarszczył czoło - I nie udawaj, że wszystko jest dobrze, bo wcale tak nie jest. Jestem też synem Posejdona. Znam się na tym.
Faktycznie. Mało co przed nim zataję o wodzie...
- Ja... tylko... Nie lubię wody - mruknęłam kładąc nacisk na słowa "Nie lubię".
- Dlaczego? - pytał cichym, spokojnym głosem domagającym się odpowiedzi.
Próbowałam odpowiedzieć, ale plątały mi się słowa. Trzęsłam się, denerwowałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przygryzłam wargę. Jednak... Buntownicza, rozzłoszczona natura krzyknęła we mnie.
- To nie twój interes - warknęłam szorstko.
- OK... Ale zgadzasz się czy nie?
Myślałam i zastanawiałam się. Czy się zgadzam? Dobre pytanie...
- No dobrze, zgadzam się. Najpierw może polecimy? - zaproponowałam.
- Mhm, no dobra - zgodził się, a na jego twarzy pojawił się pewny siebie uśmieszek.
- Złap moją rękę... Dobrze... - poinstruowałam go. Złapał się jej, a ja poczułam, że mi nie dobrze, nie wiedzieć czemu - A teraz... No, po prostu się trzymaj.
Intuicyjnie zapragnęłam się wznieść w górę, po prostu tego chciałam. Poczułam, że grawitacja ustępuje, moje kości napełniają się helem... Czułam, że się wznoszę. Jednak nie mogłam oderwać stóp od ziemi. Więcej woli! Skoncentrowałam się. Chcę lecieć. Chcę lecieć. CHCĘ lecieć. CHCĘ LECIEĆ.
Tak! Wznosiłam się. Z Jackiem było mi trudniej, ale jakoś sobie dawałam radę. Powoli, powoli, wznosiłam się w górę. Chłopak razem ze mną, z niepewną miną.
- Bogowie... - jęknął z niesmakiem.
- To było twoje życzenie - zaśmiałam się - Boisz się?
- Nie - wymamrotał, ale wciąż był skrzywiony.
Zostawał w tyle. Nie będę go wlekła, nie ma mowy! Rozkazałam wiatru wznieść go wyżej. Przez moment żywioł protestował, ale w końcu uniósł chłopaka wyżej. Mój towarzysz zachwiał się, z przestrachem patrząc w dół.
- Bogowie... Na trójząb Posejdona... Niech Nike... Oooch, bogowie... - mamrotał.
Zaśmiałam się cicho. Chłodny powiew zmierzwił mi włosy, owiał twarz. Poczułam odwagę, pewność siebie. Byłam u siebie. W królestwie swego ojca. Czułam spokój, bezpieczeństwo, nic mi tu nie zagrażało.
Młody bóg złapał się mnie za łokcie obiema rękoma i przysunął się bliżej mnie. Cały zdrętwiał. I tym razem mnie nie podrywał - po prostu się bał. Nie mogłam pozbyć się uśmiechu. Jak można się bać powietrza, latania? Przecież to wspaniałe! Piękne! Ten szaleńczy pęd mierzwiący ci włosy, krajobrazy przesuwające się pod stopami... Coś niesamowitego!
- Boisz się? - spytałam.
Był tak blisko, że mówiłam mu do ucha. Drgnął, gdy usłyszał mój głos. Był bliżej niż wtedy, gdy podtykał mi sztylet pod gardło. Chyba nawet tego nie zauważył. Przez moment patrzył się na mnie nieufnie, a potem na twarz powróciła maska brawury.
- Oczywiście, że nie! Skąd ten pomysł? Ja? Boję? Phi!
Wywróciłam oczami.
- Czyli mogę przyspieszyć?
- To było pytanie podchwytliwe?
Uśmiechnęłam się i rozkazałam nam lecieć szybciej i w kierunku lasu, a nie Obozu. Śmiertelnicy nas nie zobaczą z powodu mgły. Może będziemy gigantyczną zmutowaną mewą czy czymś tam.
Przyspieszyliśmy, wiatr z cichym, łagodnym "wiuuu" nam towarzyszył. Najchętniej mi się leci w pozycji jak Superman, ale ze względu na Jacka tego nie zrobię. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się.
- Mogę coś zrobić? Tylko mnie nie zabij - poprosił.
- Zależy co chcesz zrobić. A jak spadniesz, to nie będę po ciebie lecieć, nie myśl sobie - prychnęłam.
- Nie... Nie o to mi chodziło.
- A o co? - spytałam.
- O coś zuchwałego, aroganckiego i śmiałego - wytłumaczył, uśmiechając się niewinnie.
- Wszystko co robisz jest zuchwałego, aroganckie, śmiałe i do tego idiotyczne - odparłam.
- No weź!
Zachichotałam. W powietrzu zawsze byłam weselsza.
Wtedy młody bóg gwałtownie objął mnie w pasie, część swojego ciała przytulił do mnie. W miejscu, gdzie jego ręka mnie dotykała, czułam mrowienie. Wszystkie moje mięśnie spięły się. Dłonie mi drżały.
- Co ty robisz? - wydyszałam ze złości.
- Tak będzie nam się lepiej leciało - mruknął.
Rozważałam puszczenie go i spowodowanie śmierci przez bolesne roztrzaskanie się o ziemię na małe kawałeczki. Ostatecznie poprzeklinałam trochę po starogrecki, po czym warknęłam:
- No dobra. Ale pilnuj się z łapami, bo nie ręczę za siebie.
- OK, OK. Za kogo ty mnie masz? Nie będę cię obmacywał dwadzieścia metrów nad ziemią! - zaśmiał się.
- Dokładnie dwadzieścia jeden i trzydzieści cztery centymetry - mruknęłam beznamiętnie.
Lecieliśmy, dzięki czemu mogliśmy się trochę pochylić do przodu i leciało się faktycznie lepiej.
- Chcesz szybciej? - zadałam pytanie po chwili.
- Jasne!
Było to bardzo męczące, ale nakazałam nam lecieć jeszcze szybciej. Wiatr przeraźliwie gwizdał w uszach, targał nam ubranie, wznieśliśmy się w górę.
- Wow! - chłopak był pod wrażeniem.
Lecieliśmy dalej, gdy nagle... Zaczęłam wywijać szaleńczy korkociąg ku górze. Kręciliśmy się w kółko coraz wyżej i wyżej z zawrotną prędkością. Jack wstrzymał oddech, wybałuszając oczy ze zdziwienia. A może zrobiło mu się po prostu niedobrze? Potem ze złowrogim "Łiiiiiiiiiii!!!!!!" odbiłam na lewo i zaczęłam opadać pionowo w dół. Wiatr wył w uszach, nic nie było słychać ani czuć - tylko oddech Jacka przy mojej twarzy i jego dłoń na moim biodrze...
Zbliżaliśmy się do pustej, asfaltowej drogi z niebezpieczną prędkością. Gdy zostały nam dobre dwa metry od ziemi użyłam całej siły woli by szarpnąć nas w górę i wzlecieliśmy w powietrze. Potem zaczęłam spokojnie szybować.
- To było... NIEZŁE... - wydyszał Jack.
- Podobało ci się? - zdziwiłam się.
- Oczywiście! Super sprawa! - zawołał uradowany.
W życiu leciałam już dobre siedem razy szybciej i wywijałam stokrotnie bardziej niebezpieczne akcje. Podobało mu się? Naprawdę?
Zrobiłabym coś jeszcze, żeby mu zaimponować i w sumie dla śmiechu, ale byłam już naprawdę zmęczona.
- Wracamy - rzekłam.
- Co? Dlaczego? - zapytał zawiedziony.
- Jestem już naprawdę zmęczona - powiedziałam - Lot z drugą osobą nie jest taki łatwy.
- Och. OK, skoro musisz.
Zawróciliśmy, wykonując ładną pętelkę w powietrzu i powodując, że niebo stało się ziemią, a ziemia - niebem. Po drodze byłam jeszcze w stanie wykonać parę drobnych akrobacji i zygzaków, a potem bezpiecznie wylądowałam.
Gdy nasze stopy dotknęły ziemi, myślałam, że zemdleję. Byłam wykończona i zmęczona. Nie wiedziałam, że aż tak! Przymknęłam oczy i oddychałam przez usta, starając się uspokoić.
- Eee... Nessie... - wybełkotał Jack.
- Co? - wycharczałam po minucie.
- Mhm... Może byś już... - wyglądał na zakłopotanego.
Z początku nie rozumiałam o co mu chodzi, ale potem odskoczyłam w tył. Przytuliłam się do niego. Fuj? No raczej! On obejmował mnie w pasie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu i... Wrr. Aż mnie ciarki przeszły. Jak mogłam zbliżyć się do niego? Buueee.
Chłopak zaproponował mu wodę (ciekawe skąd ją wziął), a ja chętnie skorzystałam. Musieliśmy odczekać z dziesięć minut, aż złapię oddech.
- I co teraz? - spytałam - Jak przekonasz mnie do wody, hę?
- Spoko, mam swoje sposoby - uśmiechnął się łobuzersko - A teraz się rozbieraj.
Omal się nie zakrztusiłam.
- Że co?
- No... Rozbieraj się. Koszulka, spodenki. Tak chyba nie chcesz pływać? - rzekł.
- A mogę ściągnąć TYLKO  koszulkę? - jęknęłam.
- No dobra - mruknął.
Drake zdjął koszulkę, pozostając w szortach. Ja sama wylądowałam w krótkich spodenkach i staniku.
- OK... - przez chwilę mierzył mnie bystrym spojrzeniem - Idziemy do wody.
On w sumie ruszył biegiem, wpełzł na kamień, a potem skoczył na główkę z głośnym "PLUSK!". Normalnie człowiek dostałby hipotermii, ale nie on. Po krótkiej chwili wynurzył się z wody i podszedł do mnie, gdy ja stałam na brzegu.
- Dobra, młoda, wejdź do wody, tylko powoli - wydał komendę z radosnym błyskiem w oku.
Z niepewną miną ruszyłam powoli przed siebie. Woda była zimna i taka... dziwna. Zaraz dostałam gęsiej skórki. Piasek pod stopami dziwnie mnie zakopywał. Byłam w wodzie po kolana, gdy zdecydowałam, że mam dość.
- Nie chcę - jęknęłam, robiąc nieszczęśliwą minę.
- Chcesz, chcesz - zapewnił mnie - Ja poleciałem. Ty popłyniesz. Teraz zamocz ręce i rozprowadź wodę po całym ciele. Musisz przyzwyczaić ciało do wody - mówił z doświadczeniem w głowie i radosnym błyskiem w oku.
Niechętnie wykonałam jego polecenia. Wrr... Zimno, zimno, zimno!
- Zimno - poskarżyłam się.
- Zaraz się rozgrzejesz. No, wchodzimy dalej - zachęcał.
- Nieee...
- Zachowujesz się jak dziecko! Dalej - kontynuował.
Stuliłam ramiona, stałam jak pień w tej cholernej wodzie. Nie ruszę się już. Nie ma mowy. Skamieniałam. Zdrętwiałam. Nie byłam w stanie się poruszyć.
- Nieee... - jęknęłam.
- Ness, chodź. No już! - nakazywał.
Zniesmaczona, pokręciłam przecząco głową.
Chłopak westchnął. Podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i pociągnął.
- Idziemy.
Skrzywiłam się. Pociągnął mnie lekko.
- Nessie, proszę cię. "Nessie" tak się nazywa ten potwór z tego jeziora, Loch Ness. On był potworem i to z jeziora. Był wodnym potworem! - rozłożył ręce, puszczając moją dłoń.
- No to co? - zabrzmiałam piskliwie i płaczliwie, jak przerażona pięciolatka. Ja NAPRAWDĘ nie byłam w stanie pokonać tego lęku.
Przez moment tak staliśmy, ale w końcu nastolatek się zdenerwował.
- Pójdziesz głębiej - rzekł twardo.
- Nie - wyjąkałam.
- Nie? - prychnął - A chcesz się założyć?
- Nie pójdę tam. Nie ma mowy. A ty nic nie zrobisz - powiedziałam uparcie.
Na jego twarzy odmalował się zacięty, wojowniczy wyraz. Podszedł do mnie, chwycił mnie pod kolanami i pod ramionami, po czym szybkim ruchem ręki, podniósł zanim zdążyłam zaprotestować. Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Nie miałam jak uciekać. Przytulić się do niego i wykonać jego polecenia? Ohyda. Wejść do wody? Fuj. Tymczasem on, ignorując mój protest, zaczął mnie nieść, coraz głębiej i głębiej. Cała drżałam ze strachu.
- Hej, mała. Nie bój się! - zaśmiał się.
- Ja... się... nie... boję... - wymamrotałam.
W końcu strach wziął górę. Oparłam głowę o jego tors i ze strachem wpatrywałam się w niebieską toń wody. Jezioro było czyste, ale i tak z trudem dostrzegałam dno. Młodemu bogowi woda sięgała do pasa. A więc mi by sięgała do pępka.
- Zabierz mnie stąd. Proooszę... - wyjąkałam płaczliwie.
- Nie ma mowy. Nie odpuszczę ci teraz - odparł uparcie.
I stanął. Delikatnie przechylił rękę w której trzymał mnie za nogi, moje stopy dotknęły zimnej tafli wody...
- NIE! AAA! ZOSTAW! - wrzasnęłam piskliwie, zarzucając mu gwałtownie ręce na szyję i przyczepiając się do niego najbardziej jak mogłam. Puścił mnie! Nogami oplotłam mu biodra i przypominałam małe dziecko, które uczepiło się rodzica. W normalnej sytuacji zareagowałam bym wymiotami na taki widok, ale... Woda, woda, woda! Fuj! Zacisnęłam powieki. Woda, woda, woda... Wszędzie woda!
Ten tylko się śmiał.
- Boisz się, mała? - zapytał cicho.
- Tak - wyszeptałam.
- Nie ma czego - odpowiedział.
- Z-za... du-dużo-o... wo... wody-y... - wyjąkałam.  
- To ci nic nie da - rzekł.
Nie odpowiedziałam. Usłyszałam jak wzdycha.
- Jak chcesz - rzucił tylko. I zaczął się zniżać
Zaczęłam wrzeszczeć i przeklinać. On się nie odzywał, nie reagował. Nie mogłam go uderzyć, bo bym się znalazła w wodzie. Moje mięśnie były spięte i drżały, zamknęłam oczy, aż pociekły mi łzy. Zacisnęłam ręce i nogi wokół niego jeszcze mocniej. Ignorował mnie. Poczułam bezsilną złość. Okazało się, że jestem po szyję w wodzie. Przestałam krzyczeć. Ciężko dyszałam, zamykając oczy, modląc się i przytulając się do niego. Nie wiem ile tak przesiedzieliśmy. Parę sekund, parę minut, a może pół godziny? W każdym razie po pewnym czasie moje mięśnie rozluźniły się. Otworzyłam oczy. Woda.
- Nessie - szepnął - Nie bój się. Tu jest naprawdę płytko. Puść mnie. Nie bój się. Zaufaj mi. Jak coś się będzie działo, to cię uratuję, możesz na mnie liczyć, naprawdę!
Nie odezwałam się.
Po kilku kolejnym minutach puściłam się jego szyi. Bardzo delikatnie zsunęłam nogi z jego ciała. Znalazłam się w wodzie po pępek. Przez chwilę zaczęłam ciężko oddychać, oczy mi się wytrzeszczyły, dostałam coś na wzór drgawek. Rzuciłam mu ręce na szyje, ale on mocno mnie odepchnął. W jego oczach pojawił się surowy, nieustępliwy połysk.
- Nie - powiedział ostro.
Stałam i się trzęsłam. Piasek pod stopami był miękki i całkiem przyjemny. Woda wspaniale chłodziła, ale... Nie, nie, ja nie chciałam tu być! Odskoczyłam w przód, ale nastolatek zagrodził mi drogę. Będzie kazał mi stać w wodzie, dopóki się nie uspokoję. Spojrzałam mu w oczy i rzuciłam błagalne spojrzenie.
- Boję się - wyszeptałam.
- Musisz sobie z tym poradzić, skarbie - odpowiedział chłodno.
Stałam przez kilka minut. Potem kilkanaście. Chłopak był cierpliwy. Starałam się zrelaksować, odprężyć. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Oczy Drake'a stały się spokojne i łagodne. Gęsia skórka z mojego ciała zniknęła. Oddech się wyrównywał. Czy było tak strasznie? Nie wiem. Oddychałam ustami. Pomachałam rękoma.
- No - odezwał się Jack z uśmiechem - Widzę, że już lepiej, złotko.
- T-trochę... - wyjąkałam, prosząc go spojrzeniem o pomoc.
- To jak, kotku? Idziemy dalej? - spytał, ale jego spojrzenie sugerowało tylko jedną odpowiedź.
----------------------------------------------
Kochani!
Ponieważ ten rozdział jest dość (bardzo!) długi, pozwoliłam go sobie podzielić na dwie części. Dzisiaj byłam na jeziorem, więc nie uwinęłam się z całym rozdziałem. Jutro będzie część druga. Ostrzegam, że przez następne dwa, trzy rozdziały będzie trochę o emocjach, uczuciach, a może i napiszę coś z perspektywy Jacka! Potem będzie przełomowy rozdział i zacznie się akcja, przygoda, misja... Mam nadzieję, że w tym czasie was nie zanudzę.
Trzymajcie się, herosi!
Pozdrawiam

piątek, 3 lipca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXIX - ZAKŁAD I RYWALIZACJA

^Percy^
Staliśmy w Wielkim Domu, czekając na Chejrona. Przy Jasonie kuliła się Nessie, a do mnie przyczepił się Jack. Jason tłumaczył trochę swojej siostrze co i jak, ale ona i tak wyglądała na spiętą. Ja wszystko opisywałem młodszemu bratu, który cały czas potakiwał, że rozumie. Raz po raz z Jasonem wymienialiśmy zdegustowane spojrzenia. Phi, młodsi...
- Mam nadzieję, że nie musieliście na mnie długo czekać - rzekł Chejron, u jego boku kroczył Pan D.
- Nie, spoko - zapewnił ich Syn Jupitera.
- Dość niepokojąca była ta przepowiednia, prawda? - rzekł centaur.
- Ostrożne błękitu dziecko musi być, bo ktoś wkrótce jego życie do góry nogami wywróci. Mimo złości, krzyku, bólu i fałszu, niech na ratunek rusza do zaginionego w cmentarzu. On swą tajemnicę silnie skrywa, pomoże, gdy siła uczuć zostanie odkryta. - wyrecytowała dziewczyna.
- Ta... Ale póki co, nic nie jest źle. Nie organizujemy jakiejś misji, czy coś?- burknął Dionizos.
- Nie, nie. Gdy coś się wydarzy, a to zapewne wkrótce nastąpi, wtedy zorganizujemy misję-rzekł Chejron-Na pewno weźmie w niej udział Jason, Nessie, Percy i Jack.
Poczułem się milo wyróżniony. Z doświadczeniem zerknąłem na zszokowanego i zaskoczonego Jacka. To byłaby jego pierwsza misja, podobnie jak i Ness, której Jason coś tam mówił do ucha.
- To tyle? - przerwałem ciszę.
- Tak. Możecie się rozejść - stwierdził opiekun obozu i wyszliśmy.
- Ale super - mruknął Jason, idąc przy mnie.
- No - pokiwałem głową - Ale to chyba nie o mnie. O mnie już było dość przepowiedni...
- Ta. O mnie też raczej nie - blondyn skrzywił się - Chociaż nigdy nic nie wiadomo.
Milczeliśmy przez chwilę, gdy nagle dostałem głupawki i chęci podsycenia Jasona do walki.
- Jestem pewien - zwróciłem się do niego - że Jack rozwaliłby Nessie w szermierce.
- Wcale nie! - fuknął rzymianin - Nessie jest niepokonana!
- Ha, dobre! Obstawiam trzy złote drachmy, że Jack ją pokona - rzuciłem.
Jason przygryzł wargę.
- Zakład? - uniosłem brew, wyciągając dłoń.
- Ej, a może by ktoś nas poprosił o zdanie, hę? - prychnęła Ness.
- Nie mieszaj się w sprawy starszych - burknąłem do niej.
- Nie pozwalaj sobie za dużo - warknął syn Jupitera.
- To jak? Zakładasz się czy nie? - spytałem.
Jason wahał się, zerkając to na siostrę, to na mnie.
- No dobra... -wymamrotał, przyjmując zakład.
- Jutro o trzynastej na arenie - rzuciłem, po czym szybkim krokiem odmaszerowałem do siebie, do domku.
Usłyszałem Jasona kłócącego się z siostrą i zachichotałem. Jack wlókł się za mną.


-Nessie-
Była siódma rano. Ćwiczyłam, rozbebeszając manekiny szybkimi, płynnymi ruchami. Leo już nie przychodził do mnie na treningi. Był zbyt zajęty Kalipso... Może to i dobrze. Może tak właśnie miało być. w sumie już przyzwyczaiłam się do samotnych treningów.
Zaatakowałam manekina, raz po raz odskakując i rozrywając jego kawałki. Potem skoczyłam, obróciłam się w powietrzu i wbiłam swój miecz prosto w jego pierś w dość widowiskowy sposób.
- WOW - rozległ się jakiś głos.
Odskoczyłam w tył, prawie się przewracając.
Szedł ku mnie Jack z lekkim uśmiechem na twarzy i bił mi brawo. Szybko wstałam, prostując się.
- Czego chcesz? - warknęłam.
- Och, nie tak ostro - przestał klaskać.
- Podglądałeś mnie - rzuciłam oskarżycielsko.
- Może i tak - wzruszył niedbale ramionami. Oczy błyszczały mu ze szczerego podziwu - Niesamowicie walczysz, mała.
Uniosłam hardo głowę. Oczywiście, miło połechtały mnie te słowa, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Ćwiczę - odparłam obojętnie.
- To może chciałabyś poćwiczyć ze mną? - spytał i nagle w jego dłoni pojawił się srebrnoszary miecz o nazwie Wojownik.
Stanęłam ogłupiała, ale szybko się pozbierałam.
- A dlaczego nie miałabym cię rozłożyć na łopatki z samego rana? - prychnęłam wznosząc Smoka, swój miecz.
Skoczyliśmy ku sobie w tym samym momencie. Nasze miecze zderzyły się z brzdękiem. Walczyłam ostro i zacięcie, kując, atakując i siekając. On z kolei... też nieźle walczył. Nie bronił się, tylko atakował i to naprawdę zawzięcie. Był silny. Wtedy, gwałtownym ruchem, wypchnął mi miecz z ręki, który odleciał na kilka metrów. Celował we mnie ostrzem, a ja, bezbronna, się cofałam. W jego oczach błyszczała pewność siebie i samozadowolenie. Na twarz powrócił szelmowski uśmieszek, który był jednocześnie uroczy i wkurzający.
- No, no, no - mruknął.
- Nie pozwalaj sobie za dużo - warknęłam, mierząc go zirytowanym spojrzeniem.
- Mała, moja matka to bogini zwycięstwa. Mój żywioł to wygrana. Jak mógłbym przegrać? - zaśmiał się cicho.
Poczułam pod butem ostrze. Weszłam na miecz. Stanęłam.
- No wiesz... Moim zdaniem mógłbyś i to bardzo szybko! - zawołałam.
Reszta potoczyła się błyskawicznie.
Nogą podrzuciłam miecz, chwyciłam go w powietrzu i wytrąciłam ostrze przeciwnikowi. Podetknęłam mu Smoka pod gardło. Ten wydał z siebie coś na wzór rozdrażnionego warknięcia.
- No proszę - fuknął niezadowolony - Bardzo zabawne, zeusowa córuniu, bardzo.
- Jesteś zazdrosny - stwierdziłam.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Może i tak, tobie nic do tego.
- Ale się zrobiłeś nieprzyjemny! - zaśmiałam się.
- Nie lubię przegrywać, złotko - rzucił.
Przez moment staliśmy tak, patrząc się na siebie, a on...
- ACH!
Błyskawicznym ruchem ręki, nie wiem do końca jak, zabrał mi miecz, złapał mnie za ręce i przytrzymał je, nogą zablokował moje nogi, a drugą dłonią podetknął mi miecz pod gardło. Znaleźliśmy się zaledwie parę centymetrów od siebie.
- Co... jak...? - byłam osłupiała.
- Parę sztuczek mamusi, skarbie - rzekł.
Jęknęłam, opuszczając głowę i przymykając oczy.
- Nie próbuj mnie zdominować i pokazać mi, że jestem od ciebie gorsza - syknęłam, unosząc wzrok - Bo w taki sposób się nie poskramia błyskawicy.
- Wiem, mała - odpowiedział, po czym odsunął się ode mnie, jednak pieszczotliwie przesunął dłonią bo moim biodrze, co wywołało u mnie dreszcze. Oddał mi miecz i odszedł na kilka kroków. - Widzisz? Nie próbuję tobą zawładnąć - rzekł i wziął swój miecz, ale schował go.
Patrzyłam na niego podejrzliwie. Co on odstawiał? Rywalizował ze mną, zabierał mnie na spacery, żartował sobie ze mnie w wodzie... Nie rozumiałam tego, ale w niewytłumaczalny sposób poczułam, że go lubię.
- A ktoś kiedyś poskromił błyskawicę? - spytał szeptem.
Wiedziałam, że tym razem chodzi mu o mnie.
- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie wiem czemu. Mogłam po prostu wycedzić "Nie twój interes" czy coś takiego.
Pokiwał głową w zamyśleniu, po czym się uśmiechnął.
- Nieźle walczysz - stwierdził i sobie poszedł.
Patrzyłam za nim i westchnęłam, opuszczając wzrok.
Mogłam pozwolić wampirzycom, żeby go pożarły. Wciąż żywiłam do niego mieszane uczucia. Wciąż mu nie ufałam.


!Jason!
O trzynastej wraz z naburmuszoną Ness pojawiłem się na arenie. Już tam stał Percy i Jack.
- Siema - syn Posejdona (ten starszy) szczerzył ku nam zęby w uśmiechu.
- Hejka - odpowiedziałem.
- Mam nadzieję, że masz przy sobie te drachmy - rzucił.
- Wydaje mi się, że to nie mi zabraknie dziś kasy - warknąłem.
Percy zmrużył jadowicie oczy, po czym rozpoczął to wszystko. Ja i on zostaliśmy sędziami.
Jack i Nessie stanęli naprzeciwko siebie. Jack uśmiechał się, bogini była poważna.
- Raz, dwa... trzy! - Grek zagwizdał na start.
Oboje rzucili się na siebie. Miecze cięły powietrze w zastraszającym tempie. Jack był synem Nike, ale Nessie była typową córką Zeusa- dumną, waleczną i wyniosłą. Nie mogła sobie pozwolić na hańbę. A poza tym była... świetna. Głównie atakowała. Skakała, cięła, kłuła, przypuszczała ataki. Ani razu się nie broniła. Jack też był... niezły, ale zdarzało mu się bronić. Nessie była jak burza i to taka z błyskawicami i gradem. Chłopak napinał imponujące mięśnie, wyglądał na skoncentrowanego i zaciętego. Oboje tłukli się w najlepsze. Percy otworzył usta ze zdziwienia. Nawet nie wiedział, że oni tak potrafią! Piasek wznosił się w górę zakrywając walczących, gdy nagle...
Obydwa miecze starły się ze straszliwym zgrzytem, klingi oparły się na siebie. Dłonie walczących zaczęły drżeć z wysiłku, czoła pokrywać potem. Miecze trzęsły się. Zapadła pełna napięcia cisza. gdy nagle...
TRZASK!
Oboje, dysząc głośno, zabrali swoje miecze, ukłonili się sobie, a potem spoglądając sobie w oczy... wybuchnęli śmiechem, jak starzy, dobrzy kumple.
Percy zmarszczył czoło, ja sam tego nie rozumiałem. Środek pojedynku, najważniejszy moment... A oni sobie opuszczają miecze i się śmieją! No jak tak można?
Opierali się o siebie i się śmiali, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. To się w głowie nie mieściło! Posejdon.. i Zeus... Nie, nie, to niedopuszczalne! Zachowywali się jak dzieciaki! Grecy...
- Nie uważasz, że to trochę... mhm... dziwne? - zapytał się mnie Percy.
- Taak - odpowiedziałem - To JEST dziwne.
W końcu nasze młodsze rodzeństwo odeszło od siebie. Jack wyszeptał coś Ness do ucha, ona potaknęła, a potem wrócili do nas. Percy z głupią miną ruszył do siebie, a ja razem z Ness porozmawiałem w mieszkaniu.
- Co wyście zrobili?- spytałem.
- Co? - zrobiła niewinną minę.
- Dlaczego zaczęliście się tak śmiać? Na środku pojedynku! - powiedziałem.
- Ach, to... Po prostu, jakoś tak... No wiesz... - podeszła do mnie.
Jej ciemne oczy, niebieskoszarej barwy lśniły jak dwa szlachetne kamienie. Wyglądała naprawdę ładnie. Przytuliła się do mnie, stając na palcach i wyszeptała mi do ucha:
- Oooch, braciszku... Jesteś zły, że przegrałeś te pieniądze? Będę mogła ci oddać - obiecała słodkim głosikiem.
Westchnąłem, ale z trudem mogłem się jej oprzeć. Objąłem ją.
- Nie musisz mi nic oddawać, Ness. Ważne, że jesteś, że wróciłaś - rzekłem.
Ona oderwała się ode mnie, całując mnie (oczywiście po siostrzanemu!) w policzek. Nie mogłem się na nią za długo gniewać. Jako młodsza siostra bywała upierdliwa i pyskata, ale... No cóż, potrafiła wykorzystać swój wdzięk, gdy zechciała.
- Dzięki, Jason! - zawołała radosna.
- Ta... Nie ma sprawy... Ale... za co ty mi dziękujesz? - zapytałem skołowany.
Parsknęła śmiechem i usiadła na swoje łóżko, czytając jakąś swoją książkę i popijając czekoladowym shake'm.
Dziewczyny są dziwne.
Serio.

czwartek, 2 lipca 2015

Z serii "Herosi"-opowiadanie XXVIII - SPACER, RADA I PRZEPOWIEDNIA

-Nessie-
Spóźniłam się.
Było już szesnaście minut po jedenastej, a ja biegłam truchtem pod Dom Numer 3. To było raptem parę kroków, bo ja mieszkałam w jedynce.
Stał tam.
Wyglądał całkiem normalnie: bluza, jeansy, trampki. Uff, to dobrze. Super, że nie potraktował tego poważnie, jak randki czy czegoś w tym rodzaju.
- Hej-wymamrotałam.
- Cześć-uśmiechnął się szarmancko-spóźniłaś się.
- Wiem. I sorry, ale ja...
- Ciii-przerwał mi- Idziemy. W sumie ja też nie raz się spóźniłem.
Ruszyliśmy koło siebie.
- Dlaczego mnie zaprosiłeś?- zapytałam- I gdzie idziemy?
- Złotko- zaśmiał się- zadajesz za dużo pytań. Ale zeusowa córunia musi wszystko wiedzieć. Spoko. Rozumiem.
Zacisnęłam zęby.
- Nie mów do mnie "zeusowa córunia"-fuknęłam.
- Ale "złotko" już ci nie przeszkadza, co?
Zazgrzytałam zębami, ale on tylko się śmiał.
- Oj, młoda, wyluzuj. Zaprosiłem cię bo... Inne dziewczyny mnie znudziły, Sharnon jest zajęta, a poza tym pierwszy raz spotkałem córkę Pana Niebios- mrugnął do mnie.
Przewróciłam oczami, ale on zachichotał. Po chwili kontynuował.
- Idziemy na... spacerek. Do końca nie wiem gdzie, ale nogi nas same poprowadzą. W sumie od tego są- zaśmiał się, próbując objąć mnie ramieniem, ale ja odskoczyłam w bok.
- Nie obejmuj mnie-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-łapy przy sobie.
- Och. Jasne, królowo niebios. Jak sobie życzysz!- i wykonał coś w rodzaju skomplikowanego ukłonu z przedtaktem i machaniem ręką.
Ujrzałam zazdrosne spojrzenie córek Afrodyty, które zaczęły między sobą zjadliwie szczebiotać. Również parę dziewczyn od Apollina rzuciło za młodym bogiem tęskne spojrzenie. Dwie przyrodnie siostry Annabeth uniosły brwi na jego widok. Jedna uderzyła koleżankę ramieniem, chichocząc jak opętana. Jakaś trzynastolatka od Aresa zmrużyła oczy na nasz widok. Czyżbym miała coś na twarzy?
- Co się wszystkim dzieje?- wyszeptałam mu do ucha.
- Och, ostatnio wzbudzam sensację. Ignoruj je-rzekł, uśmiechając się z nonszalancją, puszczając mu oko.
OK, super.
Byłam nieźle skrępowana. Każdy się na mnie gapił. Innym dziewczynom... Podobał się Jack? Znaczy... Rozglądały się za Percym, a teraz Jack miał wyraźne branie. Nie wiadomo jak brzydki nie był, nie powiem, całkiem przystojniak był z niego, ale jakoś mnie do niego nie ciągnęło. W sumie był zabawny, porywczy, odważny i rzekomo uroczy, ale... Nie, nie.
Nagle drogę zagrodziła nam jakaś babka od Afrodyty. Miała długie blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Była chuda i szczupła, ubrana w baaardzo krótkie spodenki i sam stanik. Miała z siedemnaście lat.
- Mhm... Hej-rzuciła, potrząsając swoimi wspaniałymi włosami.
Mnie zamurowało, ponieważ zwykle nie gadam z dzieciakami Afrodyty. Gdybym była sama spławiłabym ją swoim mieczem, ale Jack mnie uprzedził.
- Hejka, koleżaneczko- powiedział, rzucając swój najurokliwszy uśmiech.
Blondynka zatrzepotała rzęsami, dostając delikatnych rumieńców.
- Jestem Elizabeth, a ty to pewnie ten sławny Jack-rzekła.
- Oj tam, sławny- zaśmiał się.
- No tak!-prawie krzyknęła, podchodząc do niego bardzo blisko- W całym Obozie krążą plotki o twojej odwadze, męskości i... i o tym, jaki jesteś PRZYSTOJNY.
No nie. Teraz mi tu będą flirtować, na moich oczach, tak?
BUUUEEEEEE.
- Niewątpliwie piękna pani-pokiwał głową Drake- Ale wybacz mi, ponieważ umówiłem się na spacer z Nessie. Zaprosiłem ją i chyba zasługuje na moją uwagę, prawda, Ness?- popatrzył na mnie.
Zrobiłam się czerwona. Nie jak ta Elizabeth-delikatnie i słodko, ale była CAŁA czerwona, jak burak, jak barszcz. Wyglądałam obrzydliwie.
- Nno...-wyjąkałam, topniejąc pod jego wzrokiem.
Elizabeth spojrzała na mnie jak na wyjątkowo obrzydliwego karalucha.
- Więc widzisz-rzekł-Do widzenia!
Objął mnie w pasie i ruszyliśmy przed siebie. Dotarliśmy do skraju lasu, a ja wreszcie pozbyłam się uciążliwych spojrzeń obozowiczek i potwornych, czerwonych plam zawstydzenia na moich policzkach. Gdy weszliśmy w las, odepchnęłam go lekko.
- Ej, mała-zaśmiał się- tak dziękujesz swojemu wybawcy? Przecież tamta blondi by cię zjadła!
Wzruszyłam ramionami.
- Chodź-rzuciłam i poprowadziłam go wgłąb lasu.
Szliśmy i szliśmy, aż wreszcie znaleźliśmy się nad małym wodospadem na niewielkiej polance. Łagodny szum wody działał odprężająco, a stokrotki na łączce tak słodko pachniały...
- Wspaniałe miejsce!-zawołał Jack.
- Ta.
Usiedliśmy na kamieniach, mocząc stopy w wodzie. Ptaki ćwierkały, lekki wiaterek wiał, słońce oświetlało nasze twarze. Wyśmienita pogoda!
- Ostatnio dziewczyny nie dają mi spokoju-rzekł.
- Och. No tak-mruknęłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Szczególnie jedna nie daje mi spokoju-szepnął, zerkając na mnie.
- To coś od Afrodyty?-uniosłam brwi.
- Nie.
- Ateny?
- Nie.
- Aresa?
- Nie.
- Hefajstosa?
- Ej!
Zaśmiałam się cicho, machając nogami.
- Przyszliśmy to po to, żeby pogadać o innych dziewczynach?-zapytałam.
- Nie, oczywiście, że nie-Jack odwrócił wzrok, przygryzając wargę.
Milczeliśmy, karmiąc oczy pięknem natury.
- Poczekaj chwilę-mruknął chłopak, wbijając wzrok w toń wody.
Ściągnął buty, skarpetki i koszulkę, odsłaniając umięśniony, wysportowany tors... Z takim ciałem mógł być najbardziej męskim dzieckiem Afrodyty. Przygryzłam wargę na jego widok, odwracając wzrok.
Ten tylko zachichotał na moją reakcję.
- Onieśmielam cię, mała?- spytał.
Spojrzałam na niego ze złością i odwagą, wbijając mu dumne, wyniosłe spojrzenie prosto w oczy.
- Oczywiście, że nie-prychnęłam.
Jack pokręcił głową, stanął na kamieniu, po czym skoczył do wody z głośnym pluskiem. Po kilku sekundach wynurzył się, całkowicie suchy. Pływał, nurkował i wywijał różne podwodne sztuczki. Ja siedziałam na kamieniu i go obserwowałam, co jakiś czas parskając śmiechem.
- Ej, maleńka, na co czekasz?- zapytał, podpływając do mnie- Ściągaj koszulkę i hop do wody!
- Po moim trupie!- prychnęłam, unosząc hardo głowę, jak jakaś królowa.
- Nie zadzieraj nosa wysoko, bo może cię to sporo kosztować!- zawołał, śmiejąc się.
- Czyżby?- warknęłam z góry.
Ten odpowiedział mi figlarnym uśmiechem i zanurkował. Westchnęłam, zagapiając się  gdzieś dalej, gdy nagle...
ŁUP!
Świat wywrócił się do góry nogami. Nic nie widziałam. Zewsząd otaczała mnie woda, zabrakło mi powietrza, czułam, jak ktoś ściska moje kostki... Wiłam się i kręciłam, ale bezskutecznie. Czułam wzrastającą panikę. Co się stało?! Gdy nagle... puściło. Wypłynęłam na powierzchnię, przemoczona, z zakrwawionymi oczami. Łapałam z trudem powietrze, ciężko oddychając. Bałam się. Ja się naprawdę bałam wody. W wodzie umarł mój brat. Całe to wydarzenie przewinęło mi się przed oczami. Zbierało mi się na płacz, poczułam łzy w oczach. Cała się trzęsłam.
Obok mnie wynurzył się Jack, śmiejąc się na cały głos.
- Mówiłem ci, żebyś tak nie zadzierała nosa, maleńka!- zawołał.
Chciałam mu coś odpowiedzieć. Ale... Byłam zła. Jednak przeważał strach, lęk, obawa, gorycz i na nowo rozdrapane rany. Ze smutkiem zwiesiłam głowę i wdrapałam się na kamień, drżąc.
- Ej, złotko-Syn Posejdona i Nike był naprawdę zmartwiony. Podpłynął do mnie- Co się stało?
W jego oczach błysnęła troska.
- Nic- powiedziałam płaczliwie, wycierając oczy.
Patrzył na mnie uważnie, jakby chciał mi czytać w myślach. Jego oczy zrobiły się opiekuńcze, troskliwe i przejęte, nie było już śladu po tych radosnych błyskach. Usiadł koło mnie. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał mnie objąć, pocieszyć, przytulić, ale się rozmyślił.
Przez kilka minut tkwiliśmy obok siebie w milczeniu.
- Chodźmy już-poprosiłam cicho.
- OK-potaknął.
I przez całą drogę powrotną nie spłatał mu żadnego głupiego numeru. 


+Percy+
Jadłem na przekąskę niebieskiego batonika (no co?), podczas gdy do Domku wpadł wyraźnie przybity Drake. Bez słowa wziął jakieś musli czy co tam, a potem usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść. To było dziwne, ponieważ jego ADHD nieraz przewyższało ADHD Leona. A teraz po prostu oklapł, zwiędł.
- Ej, co się stało?- zapytałem.
Popatrzył na mnie smętnie.
- Nic.
- Straszne gryzie cię, to "nic"-rzuciłem.
Ten westchnął.
- Dziewczyna-rzucił.
Ach. No i wszystko jasne. Zagwizdałem cicho.
- Chyba ją uraziłem. Albo przestraszyłem. Albo to i to- jęknął.
Westchnąłem.
- No wiesz, z nimi tak jest... A o jaką chodzi? Może mógłbym ci pomóc-zaproponowałem, mrugając do niego przyjacielsko.
- Jest... wojowniczką. Twardą. Ostrą. Nieustępliwą. I raczej nie przepada za flirtem. Zachowuje się jak jakaś łowczyni Artemidy!-zajęczał- oczywiście nie jest zajęta.
Podrapałem się po głowie. Podejrzewałem jakąś babkę od Aresa, ale one nie były takie. Kochały rozróbę, śmierć i dręczenie. I w rzeczywistości wcale nie były takie twarde... Córka Ateny to to nie była...
- A co robiłeś do tej pory?- spytałem.
- Żartowałem. Cwaniakowałem. Żartowałem. Byłem pewny siebie i flirciarski. Nawet nurkowałem przy niej i w ogóle. Prawiłem jej komplementy i nazywałem zdrobniale-mówił, robiąc nieszczęśliwą minę.
- Może powinieneś podejść do niej delikatnie i romantycznie-poradziłem-No wiesz... Podobno na zatwardziałe dziewczyny to działa. Musisz znaleźć na nią jakiś haczyk, zaimponować jej czymś. Jest trudna, ponieważ, jak słyszałem, praktycznie każda dziewczyna (tylko nie ta zajęta) pada na twój widok-uśmiechnąłem się pocieszająco.
Odpowiedział smutnym uśmiechem.
- Lubię wyzwania. A jeszcze bardziej zwyciężać. Powiedziałem sobie, że będzie moja-jego twarz nabrała ostrego, zaciętego wyrazu. W sumie był dzieckiem Nike. Rywalizację miał we krwi.
Pokiwałem głową, klepiąc go po ramieniu.
- Spoko, brachu. Potrzeba trochę pracy, wysiłku i poświęcenia, a będzie twoja.
- Jasne. Wygram tą walkę- powiedział twardo.
- Ja też tak myślę. A może teraz pójdziemy na obiad? Głodny jestem- mruknąłem.
- Ty zawsze jesteś głodny- zmarszczył czoło Jack.
- Może i tak. Idziemy!- zawołałem radośnie, wypychając go na dwór.
W promieniach słońca ukrył swoją twarz za maską nonszalancji, śmiechu i odwagi, chociaż w rzeczywistości był przestraszony, zmieszany i zawstydzony.    


#Frank#
Obiadokolacja była wyśmienita.
Żartowaliśmy, kłóciliśmy się, jedliśmy i siłowaliśmy się na rękę. Zabawom nie było końca. Naprawdę mi się tu podobało, ale musieliśmy wyjeżdżać do Rzymu już za osiem dni! Masakra! Za trzy tygodnie w Rzymie pojawi się również Jason z Piper, ale on chce jeszcze trochę zostać z siostrą- no cóż, ten ostatni wypadek trochę zawrócił w jego już dość poplątanym życiu.
- Sałatki, Frank?- zapytał Leo.
Zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Nie, dziękuję.
- Oooch..-jęknął mechanik, robiąc nieszczęśliwą minę i machając mi sałatką przed twarzą- Taka szkoda, bo ona jest TAKA SMACZNA...
- Leo, przestań- syknęła Hazel, łapiąc mnie za rękę.
- Ale co ja robię?- jęknął, robiąc zdziwioną minę.
- No właśnie-prychnęła Sharnon-Co ty robisz?
Odkąd Sharnon została kumpelą Nessie, ona i Jacob jadali razem z nami.
- Ejże, Pani Ciemności! Czyżby i pani skusiła się na porcyjkę?- zawołał radośnie.
Ta tylko przewróciła oczami.
Następnie Jacob wdał się w pojedynek na riposty z Leo. Sharnon i Ness obgadywały swoje sprawy. Nico został wciśnięty między mnie a Hazel (na życzenie mojej dziewczyny, a nie jego), więc powoli przekonywał się do naszego towarzystwa. Jason kłócił się z Piper czy ostrygi są smaczne. Percy narzekał, że jedzenie nie jest niebieskie, a Annabeth śmiała się z jakiegoś dowcipu razem z Jackiem. Rachel biegała od stolika do stolika, szukając słodko kwaśnego sosu.
Podczas gdy nagle... zatrzymała się. Zaczęła charczeć, gwałtownie łapiąc powietrze.Wszyscy wbili w nią spojrzenia. Z jej ust (fuj) wydobył się zielonkawy, mglisty ogień, oplatający ją całą. I wtedy zaczęła przemawiać w kompletnej ciszy, ponieważ wszyscy zamarli:

Ostrożne błękitu dziecko musi być
Bo ktoś wkrótce jego życie do góry nogami wywróci
Mimo złości, krzyku, bólu i fałszu
Niech rusza na ratunek do zaginionego w cmentarzu
On swą tajemnicę silnie skrywa
Pomoże, gdy siła uczuć zostanie odkryta.

Ogień zniknął, Rachel opadła, łapiąc się za głowę.
- Au...- jęknęła i zemdlała.
W kompletnej ciszy Leo zawołał:
- Ona tak zawsze?
Wszyscy parsknęli śmiechem, a niektóre osoby skoczyły, pomagając jej. Chejron machnął ogonem, zabierając głos:
- No, proszę o ciszę! Dobrze, dziękuję... Wygląda mi na to, że mamy kolejną przepowiednię. Dziecko błękitu... Podejrzewam Posejdona lub Zeusa.
Percy zakrztusił się spaghetii.
- Co ja?!- krzyknął.
- Równie dobrze może chodzić o Nessie, Thalię, Jasona, Jacka lub ciebie-wytłumaczył- Dlatego poproszę Jasona, Nessie, Jacka i Percy'ego do siebie, do Wielkiego Domu, tuż po posiłku. Dziękuję.
Jack uśmiechał się kwaśno, patrząc się w swój talerz jakby mu wyrządził krzywdę. Percy konsumował spaghetii, wydając się być zamyślonym. Jason nerwowo szeptał o czymś z Piper, trzymając się za ręce. Nessie rozmawiała z Sharnon o... o właściwie nie wiem o czym.
- Dobrze, że to nie ja-fuknął Nico.
Och! Całkowicie zapomniałem o jego istnieniu!
Ale przyznałem mu rację, podobnie jak większość obozu.