+Jack+
Straszliwie się bała.
Objąłem ją i zgodziłem się poprowadzić. Woda sięgała nam ledwo do pępka, ale ona drżała. Jej mięśnie były jak kamienie. Z trudem się poruszała. Ciężko, nerwowo oddychała. Raz po raz robiła sobie przerwę, opierając się o mnie. To była dla niej droga przez męki. Kompletnie tego nie rozumiałem. No i zastanawiałem się: dlaczego? Co musiało się stać, żeby człowiek aż TAK bał się wody? Nie wiedziałem, ale stwierdziłem, że lepiej nie widzieć.
W końcu woda sięgała nam do klatek piersiowych. Zatrzymaliśmy się. Uznałem, że już lepiej jej na siłę nie ciągnąć. Wpadłem więc na nowy pomysł.
- Chwyć się mnie - zadecydowałem.
Wykonała to, łapiąc się mnie za ramiona. Wezwałem falę, która nas utrzymywała na górze. Siedzieliśmy na wodzie (ta, to nieźle pokręcone) i zanurzaliśmy nogi po kolana. Córka Zeusa siedziała mi na kolanach, drżąc.
- Umiesz pływać? - zapytałem spokojnie.
- Tak - odpowiedziała drżącym głosem - Ale... boję się...
- Spokojnie. Nie będziesz dzisiaj pływać - przycisnąłem ją do siebie, a ona nie protestowała.
Przez chwilę siedzieliśmy tak w milczeniu.
- Puść się mnie. Usiądź obok - poleciłem.
- C-co?
Powtórzyłem. Wyglądała na zszokowaną i przerażoną. Jednak zrozumiała, że MUSI to zrobić. Wzięła głęboki oddech i zeszła ze mnie, siadając tuż obok. Jedną rękę trzymała się mojego ramienia. Ja się skupiałem z całych sił, że fala się nie załamała. Nie mogła. Wtedy Ness mogłaby utonąć, dostać zawału, śmiertelnie się wystraszyć albo... już nigdy nikomu nie zaufać. Nie mogłem do tego dopuścić.
- Jak to możliwe, że siedzimy na wodzie?
- Hm... A jak to możliwe, że latasz? - uśmiechnąłem się do niej.
Odpowiedziała kwaśną miną. Oparła głowę o moje ramię. Było to bardzo schlebiające. Czyżbym ujarzmił błyskawicę? Wystarczyło tylko delikatne, stanowcze podejście i to tyle? Całkiem prosto...
Jednak Ness okazała się odważniejsza niż myślałem. Nagle wyprostowała się jak drut, zabierając głowę z mojego ramienia. Odetchnęła głęboko.
- To prawie tak - odezwała się - Jakbym się unosiła w powietrzu.
- Mhm.
- Będę musiała dzisiaj pływać? - popatrzyła na mnie przerażonymi oczami.
- Nie. Ale będziesz musiała sama dojść do plaży - odrzekłem.
Skrzywiła się.
- A gdybym się wywróciła...
- To cię złapię, złotko - dokończyłem.
- NIE mów na mnie złotko - syknęła, mrużąc oczy.
Zaśmiałem się cicho. Już chyba wszystko z nią w porządku! Ale poczułem również pustkę, gdzieś w środku. Przed chwilą oparła się o mnie, zaufała mi. A teraz... Czy wszystko miało wrócić do normy?
- Jeszcze będziesz pływać - powiedziałem do niej - Zobaczysz.
Chciała wygłosić jakiś sarkastyczny komentarz, ale się powstrzymała. Pływanie było dla niej zbyt bolesnym tematem. Po kilku minutach odezwałem się:
- To jak, mała? Wracamy?
- OK - potaknęła głową.
Fala łagodnie poleciała w dół, kołując powoli.
- Zaczekaj - zeskoczyłem z fali, sprawdzając jaka jest głębokość.
I natychmiast otoczyła mnie głębia wody. Ledwo sięgałem stopami do ziemi. Zły pomysł. Wskoczyłem ponownie na falę, na której siedziała Nessie. Podpłynęliśmy kawałek dalej. Zeskoczyłem ponownie. Tym razem woda sięgała mi po pas. Wszystko dobrze. Nakazałem fali stopniowo się obniżyć. Ness, kuląc się, znalazła się w wodzie, po pępek.
- Musisz wrócić sama - powiedziałem.
- Wiem - jęknęła zrozpaczona.
Kroki w wodzie są o wiele trudniejsze niż te na ziemi czy chociażby w powietrzu. Dziewczyna kroczyła powoli, ostrożnie, badała stopami piaszczyste dno jeziora. Cały czas byłem przy niej w odległości jakiegoś metra. Po kilkunastu minutach dotarła do końca - woda sięgała jej do kostek. Ciężko dyszała. Wyglądała na wykończoną.
- Idziemy na hamak? - zaproponowałem, zakładając na siebie koszulkę.
Pokiwała głową, wciągając na siebie spodenki i koszulkę. Powlekliśmy się do hamaku. Pozwoliłem Nessie położyć się pierwszej. Gdy tylko się ułożyła, zaraz przymknęła oczy. Czyżby zapadła w drzemkę? Tak. Chyba tak.
Położyłem się obok niej (to był duży i szeroki hamak). Patrzyłem na nią. Na jej podkrążone cieniami oczy. Na jej czarne, rozczochrane włosy. Na jej delikatnie rozchylone usta. Wyglądała spokojnie, gdy spała. Obserwowałem ją, delikatnie gładząc ją po włosach. Pewnie by się wściekła, gdyby się dowiedziała, że ją dotykam. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, wyobrażając jej złość.
Czy mi się podobała? No... tak trochę. Nie byłem w niej zakochany czy coś, po prostu... zadurzony. Tak, to chyba właściwe słowo. Jednak byłem w stanie ją pokochać. W sumie... to i tak byłaby miłość bez wzajemności. Ona nie chce chłopaka. Zachowuje się, jakby miała wstąpić do Łowczyń Artemidy... A może naprawdę tak jest? Czy da się odkochać? Miałem do wyboru kilkadziesiąt dziewczyn z całego obozu. Nie jedna, nie druga była od niej po prostu piękniejsza i bardziej pożądliwa. Ale... dlaczego akurat uparłem się na ostrą, waleczną dziewczynę, która szczerze mnie nie chce? Nie wiem.
- Co... ty... robisz?... - usłyszałem chrapliwy bełkot.
To Ness się obudziła. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że ją obejmowałem.
- Yyy... Nic - mruknąłem, zabierając szybko dłoń.
- Spałam? - zapytała.
- Zdrzemnęłaś się. Wyglądałaś na bardzo zmęczoną, kochanie - odpowiedziałem.
- Nie mów na mnie kochanie!
- Jak sobie życzysz, kotku.
Machnęła na mnie ręką. Wiedziała, że się nie odczepię z tymi ksywkami.
- Która godzina? - zapytała
- Około drugiej - odparłem.
- Och. Wracamy? Może być za niedługo obiad. No i Jason będzie się o mnie martwił... - wstała.
Ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Jason? - powtórzyłem, marszcząc nos - On chyba mnie nie lubi...
- On cię lubi tylko... hm, nie potrafi tego za bardzo okazać. Poza tym... Jestem jego młodszą siostrą, a on czasami jest zbyt opiekuńczy. Jakby się bał, że znowu straci pamięć - przewróciła oczami.
- Nadopiekuńczy starszy braciszek? - spytałem.
- Coś takiego - odrzekła, wzruszając ramionami.
- A tak zbaczając z tematu... Przyjdziemy tu jeszcze? - powiedziałem proszącym tonem.
Nastolatka zamyśliła się.
- A będziesz mnie uczył pływać? - chciała się upewnić.
- Tak - odpowiedziałem twardo.
Milczenie. Pauza. Cisza. Myślała gorączkowo.
- N-no dobrze... Chyba będę w stanie pokonać tą... obawę - mruknęła.
- OK.
Nie byłem pewien czy to tylko obawa, ale wolałem się nie odzywać.
- Odwal się od niego i ode mnie! Co on cię obchodzi? Co JA cię obchodzę? Och, nie odpowiadaj, bo jeszcze ci się paznokieć złamie, cholerna tapeto! - krzyknęłam.
Nozdrza dziewczyny zadrżały ze złości. Jack uniósł brwi i wpatrywał się we mnie.
- Nie denerwuj się, pamiętaj, złość urodzie szkodzi - dodała jakaś jej koleżaneczka.
- No to najwyraźniej dużo się złościsz! - krzyknęłam - No i po co wy się tak malujecie? Skoro tak dużo tego na siebie nakładacie to znaczy, że wcale nie jesteście takie piękne!
- To... OBRZYDLIWE co wygadujesz! - wrzasnęła jakaś.
- Jesteś zazdrosna!
- Nie masz żadnego chłopaka!
- Nie potrafisz się malować!
- Tylko ćwiczysz i ćwiczysz!
- Jak facet!
- Przypominasz te idiotki Łowczynie... A może będziesz chciała do nich dołączyć, co? - zakpiła.
- A żebyś wiedziała, że tak! Dołączę do nich! Moja siostra Thalia, mi to załatwi! Zobaczycie! - wykrzyknęłam.
- A może ty po prostu BOISZ się miłości, co? A może mam poprosić matkę, aby kazała ci się w kimś zakochać, co? - wyszeptała jadowicie Drew.
Przegięła.
Ogarnięta wściekłością rzuciłam się na nią. Tłukłam ją pięściami po twarzy, kopałam i szarpałam, wykrzykując przekleństwa. Idiotka! Debilka! Suka! *******na dzi*** !!! W domu dziecka włóczyłam się głównie z chłopakami. Miałam pięciu braci. Wiedziałam jak się bić, jak zadawać ból. Dziewczyny piszczały. Gdzieś z oddali usłyszałam swoje imię, ale ignorowałam. Ktoś mnie kopnął, ale to też ignorowałam. Byłam zbyt wściekła, byłam zbyt pochłonięta uderzaniem płaczącej dziewczyny, by na cokolwiek zwrócić uwagę. Gdy nagle...
CHLUST!
Wrzasnęłam, skacząc w tył. Byłam cała mokra. Ktoś pomógł mi wstać, obejmując mnie w pasie. Zakaszlałam, odsłaniając z czoła mokre włosy. To Jack oblał nas wodą. I to Jack mnie obejmował...
Inne dziewczyny rzuciły się by pomóc Drew. Krwawiła z wielu ran, miała spuchniętą wargę i podbite oko, oraz wiele zadrapań. Jej przykrótka sukienka była podarta. A do tego była cała mokra...
- Mój makijaż! - wrzeszczała płaczliwie - Zmył mi się makijaż!
Dziewczyny wzięły Drew i zaciągnęły ją za nami. Przechodząc obok mnie, Elizabeth szepnęła złośliwie:
- Zapłacisz za to, zarozumiała gówniaro.
- Chciałabym to zobaczyć - odwarknęłam.
Dziewczyny poszły, a ja zostałam z obejmującym mnie Jackiem na chodniku. Przez chwilę tak staliśmy.
- Puść mnie - rzekłam w końcu, odsuwając się od niego.
- Nieźle - skwitował.
- Ale co?
- To jak ją pobiłaś. Wow. Lepiej z tobą nie zadzierać.
- Ta... Nie powiesz o tej bójce Jasonowi? - spytałam.
- Jasonowi? - parsknął - No co ty!
- Uch, to dobrze. Wściekłby się. On nie lubi, kiedy się biję - przyznałam.
- Spoko - uśmiechnął się blado.
Odprowadził mnie pod dom.
- Ness, zaczekaj - zatrzymał mnie.
- No co? - spytałam.
- Czy ty... czy ty naprawdę odchodzisz do Łowczyń? - wyglądał na zmieszanego.
Westchnęłam.
- Prawdopodobnie tak, Jack. Za jakieś pięć tygodni odwiedzi nas Thalia. Wtedy dołączę do Łowczyń odrzekłam.
- Ojej. Znaczy... Och. No to... Dobra. Pa - wyglądał na przybitego. Uśmiechnął się kwaśno, ale oczy mu dziwnie lśniły.
- Pa - odrzekłam.
Chłopak szybkim krokiem odmaszerował do siebie. Czy powiedziałam coś nie tak? Byłam tylko szczera!
Objąłem ją i zgodziłem się poprowadzić. Woda sięgała nam ledwo do pępka, ale ona drżała. Jej mięśnie były jak kamienie. Z trudem się poruszała. Ciężko, nerwowo oddychała. Raz po raz robiła sobie przerwę, opierając się o mnie. To była dla niej droga przez męki. Kompletnie tego nie rozumiałem. No i zastanawiałem się: dlaczego? Co musiało się stać, żeby człowiek aż TAK bał się wody? Nie wiedziałem, ale stwierdziłem, że lepiej nie widzieć.
W końcu woda sięgała nam do klatek piersiowych. Zatrzymaliśmy się. Uznałem, że już lepiej jej na siłę nie ciągnąć. Wpadłem więc na nowy pomysł.
- Chwyć się mnie - zadecydowałem.
Wykonała to, łapiąc się mnie za ramiona. Wezwałem falę, która nas utrzymywała na górze. Siedzieliśmy na wodzie (ta, to nieźle pokręcone) i zanurzaliśmy nogi po kolana. Córka Zeusa siedziała mi na kolanach, drżąc.
- Umiesz pływać? - zapytałem spokojnie.
- Tak - odpowiedziała drżącym głosem - Ale... boję się...
- Spokojnie. Nie będziesz dzisiaj pływać - przycisnąłem ją do siebie, a ona nie protestowała.
Przez chwilę siedzieliśmy tak w milczeniu.
- Puść się mnie. Usiądź obok - poleciłem.
- C-co?
Powtórzyłem. Wyglądała na zszokowaną i przerażoną. Jednak zrozumiała, że MUSI to zrobić. Wzięła głęboki oddech i zeszła ze mnie, siadając tuż obok. Jedną rękę trzymała się mojego ramienia. Ja się skupiałem z całych sił, że fala się nie załamała. Nie mogła. Wtedy Ness mogłaby utonąć, dostać zawału, śmiertelnie się wystraszyć albo... już nigdy nikomu nie zaufać. Nie mogłem do tego dopuścić.
- Jak to możliwe, że siedzimy na wodzie?
- Hm... A jak to możliwe, że latasz? - uśmiechnąłem się do niej.
Odpowiedziała kwaśną miną. Oparła głowę o moje ramię. Było to bardzo schlebiające. Czyżbym ujarzmił błyskawicę? Wystarczyło tylko delikatne, stanowcze podejście i to tyle? Całkiem prosto...
Jednak Ness okazała się odważniejsza niż myślałem. Nagle wyprostowała się jak drut, zabierając głowę z mojego ramienia. Odetchnęła głęboko.
- To prawie tak - odezwała się - Jakbym się unosiła w powietrzu.
- Mhm.
- Będę musiała dzisiaj pływać? - popatrzyła na mnie przerażonymi oczami.
- Nie. Ale będziesz musiała sama dojść do plaży - odrzekłem.
Skrzywiła się.
- A gdybym się wywróciła...
- To cię złapię, złotko - dokończyłem.
- NIE mów na mnie złotko - syknęła, mrużąc oczy.
Zaśmiałem się cicho. Już chyba wszystko z nią w porządku! Ale poczułem również pustkę, gdzieś w środku. Przed chwilą oparła się o mnie, zaufała mi. A teraz... Czy wszystko miało wrócić do normy?
- Jeszcze będziesz pływać - powiedziałem do niej - Zobaczysz.
Chciała wygłosić jakiś sarkastyczny komentarz, ale się powstrzymała. Pływanie było dla niej zbyt bolesnym tematem. Po kilku minutach odezwałem się:
- To jak, mała? Wracamy?
- OK - potaknęła głową.
Fala łagodnie poleciała w dół, kołując powoli.
- Zaczekaj - zeskoczyłem z fali, sprawdzając jaka jest głębokość.
I natychmiast otoczyła mnie głębia wody. Ledwo sięgałem stopami do ziemi. Zły pomysł. Wskoczyłem ponownie na falę, na której siedziała Nessie. Podpłynęliśmy kawałek dalej. Zeskoczyłem ponownie. Tym razem woda sięgała mi po pas. Wszystko dobrze. Nakazałem fali stopniowo się obniżyć. Ness, kuląc się, znalazła się w wodzie, po pępek.
- Musisz wrócić sama - powiedziałem.
- Wiem - jęknęła zrozpaczona.
Kroki w wodzie są o wiele trudniejsze niż te na ziemi czy chociażby w powietrzu. Dziewczyna kroczyła powoli, ostrożnie, badała stopami piaszczyste dno jeziora. Cały czas byłem przy niej w odległości jakiegoś metra. Po kilkunastu minutach dotarła do końca - woda sięgała jej do kostek. Ciężko dyszała. Wyglądała na wykończoną.
- Idziemy na hamak? - zaproponowałem, zakładając na siebie koszulkę.
Pokiwała głową, wciągając na siebie spodenki i koszulkę. Powlekliśmy się do hamaku. Pozwoliłem Nessie położyć się pierwszej. Gdy tylko się ułożyła, zaraz przymknęła oczy. Czyżby zapadła w drzemkę? Tak. Chyba tak.
Położyłem się obok niej (to był duży i szeroki hamak). Patrzyłem na nią. Na jej podkrążone cieniami oczy. Na jej czarne, rozczochrane włosy. Na jej delikatnie rozchylone usta. Wyglądała spokojnie, gdy spała. Obserwowałem ją, delikatnie gładząc ją po włosach. Pewnie by się wściekła, gdyby się dowiedziała, że ją dotykam. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, wyobrażając jej złość.
Czy mi się podobała? No... tak trochę. Nie byłem w niej zakochany czy coś, po prostu... zadurzony. Tak, to chyba właściwe słowo. Jednak byłem w stanie ją pokochać. W sumie... to i tak byłaby miłość bez wzajemności. Ona nie chce chłopaka. Zachowuje się, jakby miała wstąpić do Łowczyń Artemidy... A może naprawdę tak jest? Czy da się odkochać? Miałem do wyboru kilkadziesiąt dziewczyn z całego obozu. Nie jedna, nie druga była od niej po prostu piękniejsza i bardziej pożądliwa. Ale... dlaczego akurat uparłem się na ostrą, waleczną dziewczynę, która szczerze mnie nie chce? Nie wiem.
- Co... ty... robisz?... - usłyszałem chrapliwy bełkot.
To Ness się obudziła. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że ją obejmowałem.
- Yyy... Nic - mruknąłem, zabierając szybko dłoń.
- Spałam? - zapytała.
- Zdrzemnęłaś się. Wyglądałaś na bardzo zmęczoną, kochanie - odpowiedziałem.
- Nie mów na mnie kochanie!
- Jak sobie życzysz, kotku.
Machnęła na mnie ręką. Wiedziała, że się nie odczepię z tymi ksywkami.
- Która godzina? - zapytała
- Około drugiej - odparłem.
- Och. Wracamy? Może być za niedługo obiad. No i Jason będzie się o mnie martwił... - wstała.
Ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Jason? - powtórzyłem, marszcząc nos - On chyba mnie nie lubi...
- On cię lubi tylko... hm, nie potrafi tego za bardzo okazać. Poza tym... Jestem jego młodszą siostrą, a on czasami jest zbyt opiekuńczy. Jakby się bał, że znowu straci pamięć - przewróciła oczami.
- Nadopiekuńczy starszy braciszek? - spytałem.
- Coś takiego - odrzekła, wzruszając ramionami.
- A tak zbaczając z tematu... Przyjdziemy tu jeszcze? - powiedziałem proszącym tonem.
Nastolatka zamyśliła się.
- A będziesz mnie uczył pływać? - chciała się upewnić.
- Tak - odpowiedziałem twardo.
Milczenie. Pauza. Cisza. Myślała gorączkowo.
- N-no dobrze... Chyba będę w stanie pokonać tą... obawę - mruknęła.
- OK.
Nie byłem pewien czy to tylko obawa, ale wolałem się nie odzywać.
-Nessie-
- Mój - syknęła zjadliwie.
Szliśmy chodnikiem wzdłuż domków. Gdy nagle drogę zagrodziły nam... No nie!
Drew, ta blondyna Elizabeth i ich dwie umalowane psiapsióły. Wszystkie z domku Afrodyty! Fuj!
- Cześć, Jack - odezwała się Drew przeciągłym tonem.
- Hej, dziewczyny - odpowiedział wyluzowany - Czegoś ode mnie potrzebujecie?
Nie wiedziałam jak się zachować. Zazwyczaj je omijałam szerokim łukiem. Gdyby tak mnie samą napadły rzuciła bym kilka ciętych ripost, może potem doszłoby do rękoczynów i poszłabym sobie. A tak z chłopakiem? I to jeszcze takim, na którego te wszystkie leciały, a on mi w dodatku udzielał lekcji pływania? Masakra. Miałam ochotę wyparować. One były piękne, on przystojny i zabawny, a ja... Gburowata, oschła i nietowarzyska oraz z wielkim ego. To wyglądało naprawdę ŹLE.
- Mamy do ciebie pytanko - rzekła Elizabeth, trzepocząc rzęsami.
- Słucham - chłopak posłał im czarujący uśmiech, one uśmiechnęły się promiennie, a mi zbierało się na wymioty.
- Czy ty... Spotykasz się z TYM CZYMŚ? - zapytała Drew, wskazując na mnie niedbale palcem.
Syn Nike i Posejdona już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, ale ja go uprzedziłam. Upokorzenie, zawstydzenie i obrzydzenie zamieniło się w gniew. Zagotowało się we mnie. Z moich palców trysnęły błękitne iskry.
- To nie twój interes - odwarknęłam.
Dziewczyny były ode mnie dużo starsze i wyższe. Były chude jak modelki, a ja - młodsza, niższa i umięśniona. Nie chuda. Szczupła i wysportowana. One przypominały te modelki a ja - siatkarki, piłkarki czy lekkoatletyczki.
Drew, ta blondyna Elizabeth i ich dwie umalowane psiapsióły. Wszystkie z domku Afrodyty! Fuj!
- Cześć, Jack - odezwała się Drew przeciągłym tonem.
- Hej, dziewczyny - odpowiedział wyluzowany - Czegoś ode mnie potrzebujecie?
Nie wiedziałam jak się zachować. Zazwyczaj je omijałam szerokim łukiem. Gdyby tak mnie samą napadły rzuciła bym kilka ciętych ripost, może potem doszłoby do rękoczynów i poszłabym sobie. A tak z chłopakiem? I to jeszcze takim, na którego te wszystkie leciały, a on mi w dodatku udzielał lekcji pływania? Masakra. Miałam ochotę wyparować. One były piękne, on przystojny i zabawny, a ja... Gburowata, oschła i nietowarzyska oraz z wielkim ego. To wyglądało naprawdę ŹLE.
- Mamy do ciebie pytanko - rzekła Elizabeth, trzepocząc rzęsami.
- Słucham - chłopak posłał im czarujący uśmiech, one uśmiechnęły się promiennie, a mi zbierało się na wymioty.
- Czy ty... Spotykasz się z TYM CZYMŚ? - zapytała Drew, wskazując na mnie niedbale palcem.
Syn Nike i Posejdona już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, ale ja go uprzedziłam. Upokorzenie, zawstydzenie i obrzydzenie zamieniło się w gniew. Zagotowało się we mnie. Z moich palców trysnęły błękitne iskry.
- To nie twój interes - odwarknęłam.
Dziewczyny były ode mnie dużo starsze i wyższe. Były chude jak modelki, a ja - młodsza, niższa i umięśniona. Nie chuda. Szczupła i wysportowana. One przypominały te modelki a ja - siatkarki, piłkarki czy lekkoatletyczki.
- Odwal się od niego i ode mnie! Co on cię obchodzi? Co JA cię obchodzę? Och, nie odpowiadaj, bo jeszcze ci się paznokieć złamie, cholerna tapeto! - krzyknęłam.
Nozdrza dziewczyny zadrżały ze złości. Jack uniósł brwi i wpatrywał się we mnie.
- Nie denerwuj się, pamiętaj, złość urodzie szkodzi - dodała jakaś jej koleżaneczka.
- No to najwyraźniej dużo się złościsz! - krzyknęłam - No i po co wy się tak malujecie? Skoro tak dużo tego na siebie nakładacie to znaczy, że wcale nie jesteście takie piękne!
- To... OBRZYDLIWE co wygadujesz! - wrzasnęła jakaś.
- Jesteś zazdrosna!
- Nie masz żadnego chłopaka!
- Nie potrafisz się malować!
- Tylko ćwiczysz i ćwiczysz!
- Jak facet!
- Przypominasz te idiotki Łowczynie... A może będziesz chciała do nich dołączyć, co? - zakpiła.
- A żebyś wiedziała, że tak! Dołączę do nich! Moja siostra Thalia, mi to załatwi! Zobaczycie! - wykrzyknęłam.
- A może ty po prostu BOISZ się miłości, co? A może mam poprosić matkę, aby kazała ci się w kimś zakochać, co? - wyszeptała jadowicie Drew.
Przegięła.
Ogarnięta wściekłością rzuciłam się na nią. Tłukłam ją pięściami po twarzy, kopałam i szarpałam, wykrzykując przekleństwa. Idiotka! Debilka! Suka! *******na dzi*** !!! W domu dziecka włóczyłam się głównie z chłopakami. Miałam pięciu braci. Wiedziałam jak się bić, jak zadawać ból. Dziewczyny piszczały. Gdzieś z oddali usłyszałam swoje imię, ale ignorowałam. Ktoś mnie kopnął, ale to też ignorowałam. Byłam zbyt wściekła, byłam zbyt pochłonięta uderzaniem płaczącej dziewczyny, by na cokolwiek zwrócić uwagę. Gdy nagle...
CHLUST!
Wrzasnęłam, skacząc w tył. Byłam cała mokra. Ktoś pomógł mi wstać, obejmując mnie w pasie. Zakaszlałam, odsłaniając z czoła mokre włosy. To Jack oblał nas wodą. I to Jack mnie obejmował...
Inne dziewczyny rzuciły się by pomóc Drew. Krwawiła z wielu ran, miała spuchniętą wargę i podbite oko, oraz wiele zadrapań. Jej przykrótka sukienka była podarta. A do tego była cała mokra...
- Mój makijaż! - wrzeszczała płaczliwie - Zmył mi się makijaż!
Dziewczyny wzięły Drew i zaciągnęły ją za nami. Przechodząc obok mnie, Elizabeth szepnęła złośliwie:
- Zapłacisz za to, zarozumiała gówniaro.
- Chciałabym to zobaczyć - odwarknęłam.
Dziewczyny poszły, a ja zostałam z obejmującym mnie Jackiem na chodniku. Przez chwilę tak staliśmy.
- Puść mnie - rzekłam w końcu, odsuwając się od niego.
- Nieźle - skwitował.
- Ale co?
- To jak ją pobiłaś. Wow. Lepiej z tobą nie zadzierać.
- Ta... Nie powiesz o tej bójce Jasonowi? - spytałam.
- Jasonowi? - parsknął - No co ty!
- Uch, to dobrze. Wściekłby się. On nie lubi, kiedy się biję - przyznałam.
- Spoko - uśmiechnął się blado.
Odprowadził mnie pod dom.
- Ness, zaczekaj - zatrzymał mnie.
- No co? - spytałam.
- Czy ty... czy ty naprawdę odchodzisz do Łowczyń? - wyglądał na zmieszanego.
Westchnęłam.
- Prawdopodobnie tak, Jack. Za jakieś pięć tygodni odwiedzi nas Thalia. Wtedy dołączę do Łowczyń odrzekłam.
- Ojej. Znaczy... Och. No to... Dobra. Pa - wyglądał na przybitego. Uśmiechnął się kwaśno, ale oczy mu dziwnie lśniły.
- Pa - odrzekłam.
Chłopak szybkim krokiem odmaszerował do siebie. Czy powiedziałam coś nie tak? Byłam tylko szczera!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz