sobota, 4 lipca 2015

Z serii "Herosi"- opowiadanie XXX cz. 1 - O PŁYWANIU, LATANIU I HAMAKU

-Sharnon-
- I co ty o tym myślisz? - zapytałam, kręcąc na palcu swoje włosy.
Syn Marsa wzruszył ramionami.
- A bo ja wiem? W sumie mało mnie to obchodzi.
Siedzieliśmy nad jeziorem. Obok chłopacy od Apollina grali w siatkówkę. Ja i Jacob leżeliśmy na mini plaży, opalając się i gadając. Percy, Jason, Ann i Piper pływali w jeziorze naprzeciwko nas. Było naprawdę gorąco. Syn Posejdona chyba właśnie tworzył podwodny korkociąg, a potem falę tsunami. Następnie olbrzymia, wodna pięść popchnęła Jasona do wody. Każdy parsknął śmiechem, gdy mokry i prychający Rzymianin podnosił się z wody. Jacob przymknął oczy, pozwalając by promienie słońca ocieplały jego twarz. Przedtem już pływał, razem ze mną...
- A co myślisz o Nessie? - spytałam.
- No co myślę... Greczynka. Trochę dumna, ale w sumie ci pomogła, no i całkiem dobrze włada bronią. A co? Co ty znowu kombinujesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A nic... A Jack?
- Co: Jack? - nie załapał.
- No... Co o nim myślisz? - pytałam niecierpliwie, gładząc go po włosach.
Westchnął, przez chwilę się zastanawiał.
- Miły koleś. Śmieszny. Grek. Laski na niego lecą - mruknął.
- Co? - prychnęłam - Na Jacka?
Ostatnio dużo czasu spędziłam razem z Jacobem, więc nie wiele wiedziałam z tych najnowszych nowinek.
- No - potaknął - Masakrycznie się do niego lepią.
- Hm.
W sumie... on nie był taki zły. Przystojny, wysportowany, waleczny, dowcipny... Ale ja miałam swojego Jacoba. A Jacob był i jest, moim zdaniem, lepszy od Jacka.
Już otworzyłam usta, gdy...
- ACH!
Zimna struga wody oblała mnie, aż podskoczyłam z krzykiem. Cała drżałam, na ciele wystąpiła gęsia skórka.
- Ha, ha, ha! - parsknęła czwórka w wodzie.
- Percy! - fuknęłam, piorunując go spojrzeniem.
- No co? - Zachichotał - Przestańcie się tam smażyć!
- Na Jacoba to nie podziałało... - mruknęła Annabeth.
- Musicie bardziej się wysilić! - odkrzyknął z niewzruszonym uśmiechem.
- No... Pani Podziemi boi się zamoczyć nóżki?- chichotał Syn Posejdona.
Zaklęłam po łacinie.
- Jackson! Oberwiesz! - wrzasnęłam, idąc ku niemu.
- Spierz go, skarbie - mruknął leniwie Rzymianin.
- A ty mnie nie wkurzaj - odwarknęłam do niego, ale zaraz się uśmiechnęłam.
Wpadłam do wody z zamiarem utopienia tego przemądrzałego Greka.


*Nessie*
Zacznijmy więc od początku.
Dzisiaj Jason spał razem z Piper gdzieś tam, więc miałam cały domek dla siebie. Wieczorem, zaraz po tym jak się umyłam i wysuszyłam, stwierdziłam, że nie założę piżamy. Bo po co? Mój brat zjawi się w domku gdzie po południu. Do tego czasu zdążę się ubrać! Zasnęłam naga.
Obudziły mnie ciepłe promienie słońca i dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Otworzyłam więc oczy, ziewnęłam i...
- AAACH! - wrzasnęłam zszokowana.
Na krześle, przy wejściu, siedział ubrany i przyszykowany... Jack Drake! Uśmiechnął się porywczo.
- Hejka. Już dwadzieścia po dziesiątej, złotko - rzucił.
Miałam ochotę uderzyć się w twarz. No tak! Przecież po tej walce młody bóg wymusił na mnie to, że spotkamy się o dziewiątej pięćdziesiąt przy moim domku.   
- Jack! - krzyknęłam - Ale... ty...
- Czekałem, czekałem, ale postanowiłem wejść. I tak sobie spałaś, że nie chciałem cię obudzić - wciąż się uśmiechał na swój irytująco-słodki sposób.
Zacisnęłam zęby ze złości. Jak on mógł? Był bezczelny i zarozumiały!
- Jack - zaczęłam powoli - Ja nie mam nic na sobie. Wyjdź, a wtedy się uszykuję.
- A jak znowu zaśniesz? Poza tym... Daj spokój, nie mam pięciu lat. Możesz się przy mnie przebrać - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Zagotowało się we mnie.
- Mówię poważnie.
- Wiem, kotku.
- NIE nazywaj mnie kotkiem - syknęłam.
Ten się tylko zaśmiał.
- Mała, daj spokój. Co ci szkodzi? Tutaj nie ma twojego braciszka.
- Dużo mi szkodzi! - odpowiedziałam.
Przez moment tak siedziałam, opatulona kołdrą, a on wlepiający we mnie wzrok. Byłam zdenerwowana i zawstydzona. Jak on mógł mi to zrobić? Nie będę mogła go uderzyć jedną ręką, a drugą przytrzymywać kołdrę. Nie chcę, żeby zobaczył mnie nagą. Mi coś właśnie szkodzi, ja mam trochę wstydu... W przeciwieństwie do niego!
- To się chociaż odwróć - wymamrotałam, ponieważ innego wyjścia nie miałam.
- OK. Do usług, maleńka.
- I nie podglądaj - rzuciłam.
- Gdybym chciał cię podglądać to już dawno bym to zrobił - prychnął.
Kołdra zsunęła się ze mnie. Wrzuciłam na siebie pierwsze lepsze majtki i stanik, czarne krótkie spodenki oraz czarną bluzkę na ramiączkach.
- Już? - był niecierpliwy.
- Chwila!
Antyperspirant. Perfumy. Przeczesałam ręką włosy. Były czarne krótkie i nierówne z jednej strony, a z drugiej wygolone.
- OK! - zawołałam.
Chłopak odwrócił się i zagwizdał.
- Wyglądasz lepiej niż wczoraj.
- Bo nie miałam krótkich spodenek i dopiero wczoraj wieczorem wydepilowałam sobie nogi? - prychnęłam.
- Między innymi - przekręcił głowę na bok.
Skoczyłam jeszcze do łazienki umyć zęby, ponownie przyczesać włosy i byłam gotowa do wyjścia.
Wyszliśmy z mojego domku. Uch! Było tak... ciepło. Syn Nike i Posejdona prowadził, a ja szłam za nim posłusznie, ciesząc się piękną pogodą. Doprowadził mnie do... miejsca, gdzie zaprowadziłam go ostatnio - wodospadzik, polanka, drzewa...
- Ej, nie miej takiej zawiedzionej miny - rzekł - Zauważasz coś nowego?
Zmarszczyłam czoło. Coś nowego, coś nowego...
- Ojej! - wymsknęło mi się.
Między dwoma drzewami wisiał biały, siatkowaty hamak.
- Sam to zrobiłeś? - zapytałam, gdy podeszliśmy do hamaka.
Materiał był jedwabisty i przyjemny w dotyku; zachęcał do wypoczynku.
- Można tak powiedzieć - uśmiechnął się.
Już miałam się położyć, gdy ten zaprotestował.
- Ej, ej, ej! Żeby móc się położyć na hamaku musisz zrobić dwie rzeczy.
Zaśmiałam się.
- Dawaj.
- Po pierwsze: pozwolisz, żebym nauczył cię pływać. Po drugie: użyjesz swojej supermocy i polecisz ze mną, tak wysoko. Wtedy będziesz mogła wypoczywać na hamaku. No i jak? Chyba, że wolisz kamienie.
Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim. Wciąż mu nie ufałam, wciąż byłam wobec niego oporna. Przygryzłam wargę. Latanie? Spoko, łatwizna. Ale... pływanie? Ja umiałam pływać. Tylko... bałam się wody. Byłam przy tym, gdy mój brat utonął. Rodzice posądzali mnie, że utopiłam brata. Miałam wtedy dziewięć lat i właśnie wtedy ostatni raz pływałam.
- Ja... Potrafię pływać - wydukałam.
- No to co z tobą? - zmarszczył czoło - I nie udawaj, że wszystko jest dobrze, bo wcale tak nie jest. Jestem też synem Posejdona. Znam się na tym.
Faktycznie. Mało co przed nim zataję o wodzie...
- Ja... tylko... Nie lubię wody - mruknęłam kładąc nacisk na słowa "Nie lubię".
- Dlaczego? - pytał cichym, spokojnym głosem domagającym się odpowiedzi.
Próbowałam odpowiedzieć, ale plątały mi się słowa. Trzęsłam się, denerwowałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przygryzłam wargę. Jednak... Buntownicza, rozzłoszczona natura krzyknęła we mnie.
- To nie twój interes - warknęłam szorstko.
- OK... Ale zgadzasz się czy nie?
Myślałam i zastanawiałam się. Czy się zgadzam? Dobre pytanie...
- No dobrze, zgadzam się. Najpierw może polecimy? - zaproponowałam.
- Mhm, no dobra - zgodził się, a na jego twarzy pojawił się pewny siebie uśmieszek.
- Złap moją rękę... Dobrze... - poinstruowałam go. Złapał się jej, a ja poczułam, że mi nie dobrze, nie wiedzieć czemu - A teraz... No, po prostu się trzymaj.
Intuicyjnie zapragnęłam się wznieść w górę, po prostu tego chciałam. Poczułam, że grawitacja ustępuje, moje kości napełniają się helem... Czułam, że się wznoszę. Jednak nie mogłam oderwać stóp od ziemi. Więcej woli! Skoncentrowałam się. Chcę lecieć. Chcę lecieć. CHCĘ lecieć. CHCĘ LECIEĆ.
Tak! Wznosiłam się. Z Jackiem było mi trudniej, ale jakoś sobie dawałam radę. Powoli, powoli, wznosiłam się w górę. Chłopak razem ze mną, z niepewną miną.
- Bogowie... - jęknął z niesmakiem.
- To było twoje życzenie - zaśmiałam się - Boisz się?
- Nie - wymamrotał, ale wciąż był skrzywiony.
Zostawał w tyle. Nie będę go wlekła, nie ma mowy! Rozkazałam wiatru wznieść go wyżej. Przez moment żywioł protestował, ale w końcu uniósł chłopaka wyżej. Mój towarzysz zachwiał się, z przestrachem patrząc w dół.
- Bogowie... Na trójząb Posejdona... Niech Nike... Oooch, bogowie... - mamrotał.
Zaśmiałam się cicho. Chłodny powiew zmierzwił mi włosy, owiał twarz. Poczułam odwagę, pewność siebie. Byłam u siebie. W królestwie swego ojca. Czułam spokój, bezpieczeństwo, nic mi tu nie zagrażało.
Młody bóg złapał się mnie za łokcie obiema rękoma i przysunął się bliżej mnie. Cały zdrętwiał. I tym razem mnie nie podrywał - po prostu się bał. Nie mogłam pozbyć się uśmiechu. Jak można się bać powietrza, latania? Przecież to wspaniałe! Piękne! Ten szaleńczy pęd mierzwiący ci włosy, krajobrazy przesuwające się pod stopami... Coś niesamowitego!
- Boisz się? - spytałam.
Był tak blisko, że mówiłam mu do ucha. Drgnął, gdy usłyszał mój głos. Był bliżej niż wtedy, gdy podtykał mi sztylet pod gardło. Chyba nawet tego nie zauważył. Przez moment patrzył się na mnie nieufnie, a potem na twarz powróciła maska brawury.
- Oczywiście, że nie! Skąd ten pomysł? Ja? Boję? Phi!
Wywróciłam oczami.
- Czyli mogę przyspieszyć?
- To było pytanie podchwytliwe?
Uśmiechnęłam się i rozkazałam nam lecieć szybciej i w kierunku lasu, a nie Obozu. Śmiertelnicy nas nie zobaczą z powodu mgły. Może będziemy gigantyczną zmutowaną mewą czy czymś tam.
Przyspieszyliśmy, wiatr z cichym, łagodnym "wiuuu" nam towarzyszył. Najchętniej mi się leci w pozycji jak Superman, ale ze względu na Jacka tego nie zrobię. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się.
- Mogę coś zrobić? Tylko mnie nie zabij - poprosił.
- Zależy co chcesz zrobić. A jak spadniesz, to nie będę po ciebie lecieć, nie myśl sobie - prychnęłam.
- Nie... Nie o to mi chodziło.
- A o co? - spytałam.
- O coś zuchwałego, aroganckiego i śmiałego - wytłumaczył, uśmiechając się niewinnie.
- Wszystko co robisz jest zuchwałego, aroganckie, śmiałe i do tego idiotyczne - odparłam.
- No weź!
Zachichotałam. W powietrzu zawsze byłam weselsza.
Wtedy młody bóg gwałtownie objął mnie w pasie, część swojego ciała przytulił do mnie. W miejscu, gdzie jego ręka mnie dotykała, czułam mrowienie. Wszystkie moje mięśnie spięły się. Dłonie mi drżały.
- Co ty robisz? - wydyszałam ze złości.
- Tak będzie nam się lepiej leciało - mruknął.
Rozważałam puszczenie go i spowodowanie śmierci przez bolesne roztrzaskanie się o ziemię na małe kawałeczki. Ostatecznie poprzeklinałam trochę po starogrecki, po czym warknęłam:
- No dobra. Ale pilnuj się z łapami, bo nie ręczę za siebie.
- OK, OK. Za kogo ty mnie masz? Nie będę cię obmacywał dwadzieścia metrów nad ziemią! - zaśmiał się.
- Dokładnie dwadzieścia jeden i trzydzieści cztery centymetry - mruknęłam beznamiętnie.
Lecieliśmy, dzięki czemu mogliśmy się trochę pochylić do przodu i leciało się faktycznie lepiej.
- Chcesz szybciej? - zadałam pytanie po chwili.
- Jasne!
Było to bardzo męczące, ale nakazałam nam lecieć jeszcze szybciej. Wiatr przeraźliwie gwizdał w uszach, targał nam ubranie, wznieśliśmy się w górę.
- Wow! - chłopak był pod wrażeniem.
Lecieliśmy dalej, gdy nagle... Zaczęłam wywijać szaleńczy korkociąg ku górze. Kręciliśmy się w kółko coraz wyżej i wyżej z zawrotną prędkością. Jack wstrzymał oddech, wybałuszając oczy ze zdziwienia. A może zrobiło mu się po prostu niedobrze? Potem ze złowrogim "Łiiiiiiiiiii!!!!!!" odbiłam na lewo i zaczęłam opadać pionowo w dół. Wiatr wył w uszach, nic nie było słychać ani czuć - tylko oddech Jacka przy mojej twarzy i jego dłoń na moim biodrze...
Zbliżaliśmy się do pustej, asfaltowej drogi z niebezpieczną prędkością. Gdy zostały nam dobre dwa metry od ziemi użyłam całej siły woli by szarpnąć nas w górę i wzlecieliśmy w powietrze. Potem zaczęłam spokojnie szybować.
- To było... NIEZŁE... - wydyszał Jack.
- Podobało ci się? - zdziwiłam się.
- Oczywiście! Super sprawa! - zawołał uradowany.
W życiu leciałam już dobre siedem razy szybciej i wywijałam stokrotnie bardziej niebezpieczne akcje. Podobało mu się? Naprawdę?
Zrobiłabym coś jeszcze, żeby mu zaimponować i w sumie dla śmiechu, ale byłam już naprawdę zmęczona.
- Wracamy - rzekłam.
- Co? Dlaczego? - zapytał zawiedziony.
- Jestem już naprawdę zmęczona - powiedziałam - Lot z drugą osobą nie jest taki łatwy.
- Och. OK, skoro musisz.
Zawróciliśmy, wykonując ładną pętelkę w powietrzu i powodując, że niebo stało się ziemią, a ziemia - niebem. Po drodze byłam jeszcze w stanie wykonać parę drobnych akrobacji i zygzaków, a potem bezpiecznie wylądowałam.
Gdy nasze stopy dotknęły ziemi, myślałam, że zemdleję. Byłam wykończona i zmęczona. Nie wiedziałam, że aż tak! Przymknęłam oczy i oddychałam przez usta, starając się uspokoić.
- Eee... Nessie... - wybełkotał Jack.
- Co? - wycharczałam po minucie.
- Mhm... Może byś już... - wyglądał na zakłopotanego.
Z początku nie rozumiałam o co mu chodzi, ale potem odskoczyłam w tył. Przytuliłam się do niego. Fuj? No raczej! On obejmował mnie w pasie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu i... Wrr. Aż mnie ciarki przeszły. Jak mogłam zbliżyć się do niego? Buueee.
Chłopak zaproponował mu wodę (ciekawe skąd ją wziął), a ja chętnie skorzystałam. Musieliśmy odczekać z dziesięć minut, aż złapię oddech.
- I co teraz? - spytałam - Jak przekonasz mnie do wody, hę?
- Spoko, mam swoje sposoby - uśmiechnął się łobuzersko - A teraz się rozbieraj.
Omal się nie zakrztusiłam.
- Że co?
- No... Rozbieraj się. Koszulka, spodenki. Tak chyba nie chcesz pływać? - rzekł.
- A mogę ściągnąć TYLKO  koszulkę? - jęknęłam.
- No dobra - mruknął.
Drake zdjął koszulkę, pozostając w szortach. Ja sama wylądowałam w krótkich spodenkach i staniku.
- OK... - przez chwilę mierzył mnie bystrym spojrzeniem - Idziemy do wody.
On w sumie ruszył biegiem, wpełzł na kamień, a potem skoczył na główkę z głośnym "PLUSK!". Normalnie człowiek dostałby hipotermii, ale nie on. Po krótkiej chwili wynurzył się z wody i podszedł do mnie, gdy ja stałam na brzegu.
- Dobra, młoda, wejdź do wody, tylko powoli - wydał komendę z radosnym błyskiem w oku.
Z niepewną miną ruszyłam powoli przed siebie. Woda była zimna i taka... dziwna. Zaraz dostałam gęsiej skórki. Piasek pod stopami dziwnie mnie zakopywał. Byłam w wodzie po kolana, gdy zdecydowałam, że mam dość.
- Nie chcę - jęknęłam, robiąc nieszczęśliwą minę.
- Chcesz, chcesz - zapewnił mnie - Ja poleciałem. Ty popłyniesz. Teraz zamocz ręce i rozprowadź wodę po całym ciele. Musisz przyzwyczaić ciało do wody - mówił z doświadczeniem w głowie i radosnym błyskiem w oku.
Niechętnie wykonałam jego polecenia. Wrr... Zimno, zimno, zimno!
- Zimno - poskarżyłam się.
- Zaraz się rozgrzejesz. No, wchodzimy dalej - zachęcał.
- Nieee...
- Zachowujesz się jak dziecko! Dalej - kontynuował.
Stuliłam ramiona, stałam jak pień w tej cholernej wodzie. Nie ruszę się już. Nie ma mowy. Skamieniałam. Zdrętwiałam. Nie byłam w stanie się poruszyć.
- Nieee... - jęknęłam.
- Ness, chodź. No już! - nakazywał.
Zniesmaczona, pokręciłam przecząco głową.
Chłopak westchnął. Podszedł do mnie, chwycił mnie za rękę i pociągnął.
- Idziemy.
Skrzywiłam się. Pociągnął mnie lekko.
- Nessie, proszę cię. "Nessie" tak się nazywa ten potwór z tego jeziora, Loch Ness. On był potworem i to z jeziora. Był wodnym potworem! - rozłożył ręce, puszczając moją dłoń.
- No to co? - zabrzmiałam piskliwie i płaczliwie, jak przerażona pięciolatka. Ja NAPRAWDĘ nie byłam w stanie pokonać tego lęku.
Przez moment tak staliśmy, ale w końcu nastolatek się zdenerwował.
- Pójdziesz głębiej - rzekł twardo.
- Nie - wyjąkałam.
- Nie? - prychnął - A chcesz się założyć?
- Nie pójdę tam. Nie ma mowy. A ty nic nie zrobisz - powiedziałam uparcie.
Na jego twarzy odmalował się zacięty, wojowniczy wyraz. Podszedł do mnie, chwycił mnie pod kolanami i pod ramionami, po czym szybkim ruchem ręki, podniósł zanim zdążyłam zaprotestować. Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Nie miałam jak uciekać. Przytulić się do niego i wykonać jego polecenia? Ohyda. Wejść do wody? Fuj. Tymczasem on, ignorując mój protest, zaczął mnie nieść, coraz głębiej i głębiej. Cała drżałam ze strachu.
- Hej, mała. Nie bój się! - zaśmiał się.
- Ja... się... nie... boję... - wymamrotałam.
W końcu strach wziął górę. Oparłam głowę o jego tors i ze strachem wpatrywałam się w niebieską toń wody. Jezioro było czyste, ale i tak z trudem dostrzegałam dno. Młodemu bogowi woda sięgała do pasa. A więc mi by sięgała do pępka.
- Zabierz mnie stąd. Proooszę... - wyjąkałam płaczliwie.
- Nie ma mowy. Nie odpuszczę ci teraz - odparł uparcie.
I stanął. Delikatnie przechylił rękę w której trzymał mnie za nogi, moje stopy dotknęły zimnej tafli wody...
- NIE! AAA! ZOSTAW! - wrzasnęłam piskliwie, zarzucając mu gwałtownie ręce na szyję i przyczepiając się do niego najbardziej jak mogłam. Puścił mnie! Nogami oplotłam mu biodra i przypominałam małe dziecko, które uczepiło się rodzica. W normalnej sytuacji zareagowałam bym wymiotami na taki widok, ale... Woda, woda, woda! Fuj! Zacisnęłam powieki. Woda, woda, woda... Wszędzie woda!
Ten tylko się śmiał.
- Boisz się, mała? - zapytał cicho.
- Tak - wyszeptałam.
- Nie ma czego - odpowiedział.
- Z-za... du-dużo-o... wo... wody-y... - wyjąkałam.  
- To ci nic nie da - rzekł.
Nie odpowiedziałam. Usłyszałam jak wzdycha.
- Jak chcesz - rzucił tylko. I zaczął się zniżać
Zaczęłam wrzeszczeć i przeklinać. On się nie odzywał, nie reagował. Nie mogłam go uderzyć, bo bym się znalazła w wodzie. Moje mięśnie były spięte i drżały, zamknęłam oczy, aż pociekły mi łzy. Zacisnęłam ręce i nogi wokół niego jeszcze mocniej. Ignorował mnie. Poczułam bezsilną złość. Okazało się, że jestem po szyję w wodzie. Przestałam krzyczeć. Ciężko dyszałam, zamykając oczy, modląc się i przytulając się do niego. Nie wiem ile tak przesiedzieliśmy. Parę sekund, parę minut, a może pół godziny? W każdym razie po pewnym czasie moje mięśnie rozluźniły się. Otworzyłam oczy. Woda.
- Nessie - szepnął - Nie bój się. Tu jest naprawdę płytko. Puść mnie. Nie bój się. Zaufaj mi. Jak coś się będzie działo, to cię uratuję, możesz na mnie liczyć, naprawdę!
Nie odezwałam się.
Po kilku kolejnym minutach puściłam się jego szyi. Bardzo delikatnie zsunęłam nogi z jego ciała. Znalazłam się w wodzie po pępek. Przez chwilę zaczęłam ciężko oddychać, oczy mi się wytrzeszczyły, dostałam coś na wzór drgawek. Rzuciłam mu ręce na szyje, ale on mocno mnie odepchnął. W jego oczach pojawił się surowy, nieustępliwy połysk.
- Nie - powiedział ostro.
Stałam i się trzęsłam. Piasek pod stopami był miękki i całkiem przyjemny. Woda wspaniale chłodziła, ale... Nie, nie, ja nie chciałam tu być! Odskoczyłam w przód, ale nastolatek zagrodził mi drogę. Będzie kazał mi stać w wodzie, dopóki się nie uspokoję. Spojrzałam mu w oczy i rzuciłam błagalne spojrzenie.
- Boję się - wyszeptałam.
- Musisz sobie z tym poradzić, skarbie - odpowiedział chłodno.
Stałam przez kilka minut. Potem kilkanaście. Chłopak był cierpliwy. Starałam się zrelaksować, odprężyć. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Oczy Drake'a stały się spokojne i łagodne. Gęsia skórka z mojego ciała zniknęła. Oddech się wyrównywał. Czy było tak strasznie? Nie wiem. Oddychałam ustami. Pomachałam rękoma.
- No - odezwał się Jack z uśmiechem - Widzę, że już lepiej, złotko.
- T-trochę... - wyjąkałam, prosząc go spojrzeniem o pomoc.
- To jak, kotku? Idziemy dalej? - spytał, ale jego spojrzenie sugerowało tylko jedną odpowiedź.
----------------------------------------------
Kochani!
Ponieważ ten rozdział jest dość (bardzo!) długi, pozwoliłam go sobie podzielić na dwie części. Dzisiaj byłam na jeziorem, więc nie uwinęłam się z całym rozdziałem. Jutro będzie część druga. Ostrzegam, że przez następne dwa, trzy rozdziały będzie trochę o emocjach, uczuciach, a może i napiszę coś z perspektywy Jacka! Potem będzie przełomowy rozdział i zacznie się akcja, przygoda, misja... Mam nadzieję, że w tym czasie was nie zanudzę.
Trzymajcie się, herosi!
Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. Cześć!
    Sorry, że tak późno. Rozdział przeczytałam tydzień temu, ale w momencie skończenie do mego pokoju wlazła mama i powiedzieła, że w tym momencie jedziemy na działkę, gdzie ani internetu, ani zasięgu - nic!
    Fajny rozdział, bardzo mi się podobał i fajnie się czytało. Tylko ja nie za bardzo lubię czytać o miłości, bo sama jej jeszcze nie doświadczyłam... ale i nessie i jacka lubię, więc aż tak mi to nie przeszkadza.
    Czekam na nexta!
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko.
      Ja też po prostu nie znoszę pisać ani czytać o tych miłościach itd, itp., ale mam już fajne, pokręcone plany (BUAHAHA!) co do nich i muszę zrobić to, co muszę.
      Już wkrótce nowy rozdział, Ery Smoka, trochę później.
      Pozdrawiam.

      Usuń