-Nessie-
Spóźniłam się.
Było już szesnaście minut po jedenastej, a ja biegłam truchtem pod Dom Numer 3. To było raptem parę kroków, bo ja mieszkałam w jedynce.
Stał tam.
Wyglądał całkiem normalnie: bluza, jeansy, trampki. Uff, to dobrze. Super, że nie potraktował tego poważnie, jak randki czy czegoś w tym rodzaju.
- Hej-wymamrotałam.
- Cześć-uśmiechnął się szarmancko-spóźniłaś się.
- Wiem. I sorry, ale ja...
- Ciii-przerwał mi- Idziemy. W sumie ja też nie raz się spóźniłem.
Ruszyliśmy koło siebie.
- Dlaczego mnie zaprosiłeś?- zapytałam- I gdzie idziemy?
- Złotko- zaśmiał się- zadajesz za dużo pytań. Ale zeusowa córunia musi wszystko wiedzieć. Spoko. Rozumiem.
Zacisnęłam zęby.
- Nie mów do mnie "zeusowa córunia"-fuknęłam.
- Ale "złotko" już ci nie przeszkadza, co?
Zazgrzytałam zębami, ale on tylko się śmiał.
- Oj, młoda, wyluzuj. Zaprosiłem cię bo... Inne dziewczyny mnie znudziły, Sharnon jest zajęta, a poza tym pierwszy raz spotkałem córkę Pana Niebios- mrugnął do mnie.
Przewróciłam oczami, ale on zachichotał. Po chwili kontynuował.
- Idziemy na... spacerek. Do końca nie wiem gdzie, ale nogi nas same poprowadzą. W sumie od tego są- zaśmiał się, próbując objąć mnie ramieniem, ale ja odskoczyłam w bok.
- Nie obejmuj mnie-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-łapy przy sobie.
- Och. Jasne, królowo niebios. Jak sobie życzysz!- i wykonał coś w rodzaju skomplikowanego ukłonu z przedtaktem i machaniem ręką.
Ujrzałam zazdrosne spojrzenie córek Afrodyty, które zaczęły między sobą zjadliwie szczebiotać. Również parę dziewczyn od Apollina rzuciło za młodym bogiem tęskne spojrzenie. Dwie przyrodnie siostry Annabeth uniosły brwi na jego widok. Jedna uderzyła koleżankę ramieniem, chichocząc jak opętana. Jakaś trzynastolatka od Aresa zmrużyła oczy na nasz widok. Czyżbym miała coś na twarzy?
- Co się wszystkim dzieje?- wyszeptałam mu do ucha.
- Och, ostatnio wzbudzam sensację. Ignoruj je-rzekł, uśmiechając się z nonszalancją, puszczając mu oko.
OK, super.
Byłam nieźle skrępowana. Każdy się na mnie gapił. Innym dziewczynom... Podobał się Jack? Znaczy... Rozglądały się za Percym, a teraz Jack miał wyraźne branie. Nie wiadomo jak brzydki nie był, nie powiem, całkiem przystojniak był z niego, ale jakoś mnie do niego nie ciągnęło. W sumie był zabawny, porywczy, odważny i rzekomo uroczy, ale... Nie, nie.
Nagle drogę zagrodziła nam jakaś babka od Afrodyty. Miała długie blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Była chuda i szczupła, ubrana w baaardzo krótkie spodenki i sam stanik. Miała z siedemnaście lat.
- Mhm... Hej-rzuciła, potrząsając swoimi wspaniałymi włosami.
Mnie zamurowało, ponieważ zwykle nie gadam z dzieciakami Afrodyty. Gdybym była sama spławiłabym ją swoim mieczem, ale Jack mnie uprzedził.
- Hejka, koleżaneczko- powiedział, rzucając swój najurokliwszy uśmiech.
Blondynka zatrzepotała rzęsami, dostając delikatnych rumieńców.
- Jestem Elizabeth, a ty to pewnie ten sławny Jack-rzekła.
- Oj tam, sławny- zaśmiał się.
- No tak!-prawie krzyknęła, podchodząc do niego bardzo blisko- W całym Obozie krążą plotki o twojej odwadze, męskości i... i o tym, jaki jesteś PRZYSTOJNY.
No nie. Teraz mi tu będą flirtować, na moich oczach, tak?
BUUUEEEEEE.
- Niewątpliwie piękna pani-pokiwał głową Drake- Ale wybacz mi, ponieważ umówiłem się na spacer z Nessie. Zaprosiłem ją i chyba zasługuje na moją uwagę, prawda, Ness?- popatrzył na mnie.
Zrobiłam się czerwona. Nie jak ta Elizabeth-delikatnie i słodko, ale była CAŁA czerwona, jak burak, jak barszcz. Wyglądałam obrzydliwie.
- Nno...-wyjąkałam, topniejąc pod jego wzrokiem.
Elizabeth spojrzała na mnie jak na wyjątkowo obrzydliwego karalucha.
- Więc widzisz-rzekł-Do widzenia!
Objął mnie w pasie i ruszyliśmy przed siebie. Dotarliśmy do skraju lasu, a ja wreszcie pozbyłam się uciążliwych spojrzeń obozowiczek i potwornych, czerwonych plam zawstydzenia na moich policzkach. Gdy weszliśmy w las, odepchnęłam go lekko.
- Ej, mała-zaśmiał się- tak dziękujesz swojemu wybawcy? Przecież tamta blondi by cię zjadła!
Wzruszyłam ramionami.
- Chodź-rzuciłam i poprowadziłam go wgłąb lasu.
Szliśmy i szliśmy, aż wreszcie znaleźliśmy się nad małym wodospadem na niewielkiej polance. Łagodny szum wody działał odprężająco, a stokrotki na łączce tak słodko pachniały...
- Wspaniałe miejsce!-zawołał Jack.
- Ta.
Usiedliśmy na kamieniach, mocząc stopy w wodzie. Ptaki ćwierkały, lekki wiaterek wiał, słońce oświetlało nasze twarze. Wyśmienita pogoda!
- Ostatnio dziewczyny nie dają mi spokoju-rzekł.
- Och. No tak-mruknęłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Szczególnie jedna nie daje mi spokoju-szepnął, zerkając na mnie.
- To coś od Afrodyty?-uniosłam brwi.
- Nie.
- Ateny?
- Nie.
- Aresa?
- Nie.
- Hefajstosa?
- Ej!
Zaśmiałam się cicho, machając nogami.
- Przyszliśmy to po to, żeby pogadać o innych dziewczynach?-zapytałam.
- Nie, oczywiście, że nie-Jack odwrócił wzrok, przygryzając wargę.
Milczeliśmy, karmiąc oczy pięknem natury.
- Poczekaj chwilę-mruknął chłopak, wbijając wzrok w toń wody.
Ściągnął buty, skarpetki i koszulkę, odsłaniając umięśniony, wysportowany tors... Z takim ciałem mógł być najbardziej męskim dzieckiem Afrodyty. Przygryzłam wargę na jego widok, odwracając wzrok.
Ten tylko zachichotał na moją reakcję.
- Onieśmielam cię, mała?- spytał.
Spojrzałam na niego ze złością i odwagą, wbijając mu dumne, wyniosłe spojrzenie prosto w oczy.
- Oczywiście, że nie-prychnęłam.
Jack pokręcił głową, stanął na kamieniu, po czym skoczył do wody z głośnym pluskiem. Po kilku sekundach wynurzył się, całkowicie suchy. Pływał, nurkował i wywijał różne podwodne sztuczki. Ja siedziałam na kamieniu i go obserwowałam, co jakiś czas parskając śmiechem.
- Ej, maleńka, na co czekasz?- zapytał, podpływając do mnie- Ściągaj koszulkę i hop do wody!
- Po moim trupie!- prychnęłam, unosząc hardo głowę, jak jakaś królowa.
- Nie zadzieraj nosa wysoko, bo może cię to sporo kosztować!- zawołał, śmiejąc się.
- Czyżby?- warknęłam z góry.
Ten odpowiedział mi figlarnym uśmiechem i zanurkował. Westchnęłam, zagapiając się gdzieś dalej, gdy nagle...
ŁUP!
Świat wywrócił się do góry nogami. Nic nie widziałam. Zewsząd otaczała mnie woda, zabrakło mi powietrza, czułam, jak ktoś ściska moje kostki... Wiłam się i kręciłam, ale bezskutecznie. Czułam wzrastającą panikę. Co się stało?! Gdy nagle... puściło. Wypłynęłam na powierzchnię, przemoczona, z zakrwawionymi oczami. Łapałam z trudem powietrze, ciężko oddychając. Bałam się. Ja się naprawdę bałam wody. W wodzie umarł mój brat. Całe to wydarzenie przewinęło mi się przed oczami. Zbierało mi się na płacz, poczułam łzy w oczach. Cała się trzęsłam.
Obok mnie wynurzył się Jack, śmiejąc się na cały głos.
- Mówiłem ci, żebyś tak nie zadzierała nosa, maleńka!- zawołał.
Chciałam mu coś odpowiedzieć. Ale... Byłam zła. Jednak przeważał strach, lęk, obawa, gorycz i na nowo rozdrapane rany. Ze smutkiem zwiesiłam głowę i wdrapałam się na kamień, drżąc.
- Ej, złotko-Syn Posejdona i Nike był naprawdę zmartwiony. Podpłynął do mnie- Co się stało?
W jego oczach błysnęła troska.
- Nic- powiedziałam płaczliwie, wycierając oczy.
Patrzył na mnie uważnie, jakby chciał mi czytać w myślach. Jego oczy zrobiły się opiekuńcze, troskliwe i przejęte, nie było już śladu po tych radosnych błyskach. Usiadł koło mnie. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał mnie objąć, pocieszyć, przytulić, ale się rozmyślił.
Przez kilka minut tkwiliśmy obok siebie w milczeniu.
- Chodźmy już-poprosiłam cicho.
- OK-potaknął.
I przez całą drogę powrotną nie spłatał mu żadnego głupiego numeru.
Było już szesnaście minut po jedenastej, a ja biegłam truchtem pod Dom Numer 3. To było raptem parę kroków, bo ja mieszkałam w jedynce.
Stał tam.
Wyglądał całkiem normalnie: bluza, jeansy, trampki. Uff, to dobrze. Super, że nie potraktował tego poważnie, jak randki czy czegoś w tym rodzaju.
- Hej-wymamrotałam.
- Cześć-uśmiechnął się szarmancko-spóźniłaś się.
- Wiem. I sorry, ale ja...
- Ciii-przerwał mi- Idziemy. W sumie ja też nie raz się spóźniłem.
Ruszyliśmy koło siebie.
- Dlaczego mnie zaprosiłeś?- zapytałam- I gdzie idziemy?
- Złotko- zaśmiał się- zadajesz za dużo pytań. Ale zeusowa córunia musi wszystko wiedzieć. Spoko. Rozumiem.
Zacisnęłam zęby.
- Nie mów do mnie "zeusowa córunia"-fuknęłam.
- Ale "złotko" już ci nie przeszkadza, co?
Zazgrzytałam zębami, ale on tylko się śmiał.
- Oj, młoda, wyluzuj. Zaprosiłem cię bo... Inne dziewczyny mnie znudziły, Sharnon jest zajęta, a poza tym pierwszy raz spotkałem córkę Pana Niebios- mrugnął do mnie.
Przewróciłam oczami, ale on zachichotał. Po chwili kontynuował.
- Idziemy na... spacerek. Do końca nie wiem gdzie, ale nogi nas same poprowadzą. W sumie od tego są- zaśmiał się, próbując objąć mnie ramieniem, ale ja odskoczyłam w bok.
- Nie obejmuj mnie-wycedziłam przez zaciśnięte zęby-łapy przy sobie.
- Och. Jasne, królowo niebios. Jak sobie życzysz!- i wykonał coś w rodzaju skomplikowanego ukłonu z przedtaktem i machaniem ręką.
Ujrzałam zazdrosne spojrzenie córek Afrodyty, które zaczęły między sobą zjadliwie szczebiotać. Również parę dziewczyn od Apollina rzuciło za młodym bogiem tęskne spojrzenie. Dwie przyrodnie siostry Annabeth uniosły brwi na jego widok. Jedna uderzyła koleżankę ramieniem, chichocząc jak opętana. Jakaś trzynastolatka od Aresa zmrużyła oczy na nasz widok. Czyżbym miała coś na twarzy?
- Co się wszystkim dzieje?- wyszeptałam mu do ucha.
- Och, ostatnio wzbudzam sensację. Ignoruj je-rzekł, uśmiechając się z nonszalancją, puszczając mu oko.
OK, super.
Byłam nieźle skrępowana. Każdy się na mnie gapił. Innym dziewczynom... Podobał się Jack? Znaczy... Rozglądały się za Percym, a teraz Jack miał wyraźne branie. Nie wiadomo jak brzydki nie był, nie powiem, całkiem przystojniak był z niego, ale jakoś mnie do niego nie ciągnęło. W sumie był zabawny, porywczy, odważny i rzekomo uroczy, ale... Nie, nie.
Nagle drogę zagrodziła nam jakaś babka od Afrodyty. Miała długie blond włosy i jasnoniebieskie oczy. Była chuda i szczupła, ubrana w baaardzo krótkie spodenki i sam stanik. Miała z siedemnaście lat.
- Mhm... Hej-rzuciła, potrząsając swoimi wspaniałymi włosami.
Mnie zamurowało, ponieważ zwykle nie gadam z dzieciakami Afrodyty. Gdybym była sama spławiłabym ją swoim mieczem, ale Jack mnie uprzedził.
- Hejka, koleżaneczko- powiedział, rzucając swój najurokliwszy uśmiech.
Blondynka zatrzepotała rzęsami, dostając delikatnych rumieńców.
- Jestem Elizabeth, a ty to pewnie ten sławny Jack-rzekła.
- Oj tam, sławny- zaśmiał się.
- No tak!-prawie krzyknęła, podchodząc do niego bardzo blisko- W całym Obozie krążą plotki o twojej odwadze, męskości i... i o tym, jaki jesteś PRZYSTOJNY.
No nie. Teraz mi tu będą flirtować, na moich oczach, tak?
BUUUEEEEEE.
- Niewątpliwie piękna pani-pokiwał głową Drake- Ale wybacz mi, ponieważ umówiłem się na spacer z Nessie. Zaprosiłem ją i chyba zasługuje na moją uwagę, prawda, Ness?- popatrzył na mnie.
Zrobiłam się czerwona. Nie jak ta Elizabeth-delikatnie i słodko, ale była CAŁA czerwona, jak burak, jak barszcz. Wyglądałam obrzydliwie.
- Nno...-wyjąkałam, topniejąc pod jego wzrokiem.
Elizabeth spojrzała na mnie jak na wyjątkowo obrzydliwego karalucha.
- Więc widzisz-rzekł-Do widzenia!
Objął mnie w pasie i ruszyliśmy przed siebie. Dotarliśmy do skraju lasu, a ja wreszcie pozbyłam się uciążliwych spojrzeń obozowiczek i potwornych, czerwonych plam zawstydzenia na moich policzkach. Gdy weszliśmy w las, odepchnęłam go lekko.
- Ej, mała-zaśmiał się- tak dziękujesz swojemu wybawcy? Przecież tamta blondi by cię zjadła!
Wzruszyłam ramionami.
- Chodź-rzuciłam i poprowadziłam go wgłąb lasu.
Szliśmy i szliśmy, aż wreszcie znaleźliśmy się nad małym wodospadem na niewielkiej polance. Łagodny szum wody działał odprężająco, a stokrotki na łączce tak słodko pachniały...
- Wspaniałe miejsce!-zawołał Jack.
- Ta.
Usiedliśmy na kamieniach, mocząc stopy w wodzie. Ptaki ćwierkały, lekki wiaterek wiał, słońce oświetlało nasze twarze. Wyśmienita pogoda!
- Ostatnio dziewczyny nie dają mi spokoju-rzekł.
- Och. No tak-mruknęłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Szczególnie jedna nie daje mi spokoju-szepnął, zerkając na mnie.
- To coś od Afrodyty?-uniosłam brwi.
- Nie.
- Ateny?
- Nie.
- Aresa?
- Nie.
- Hefajstosa?
- Ej!
Zaśmiałam się cicho, machając nogami.
- Przyszliśmy to po to, żeby pogadać o innych dziewczynach?-zapytałam.
- Nie, oczywiście, że nie-Jack odwrócił wzrok, przygryzając wargę.
Milczeliśmy, karmiąc oczy pięknem natury.
- Poczekaj chwilę-mruknął chłopak, wbijając wzrok w toń wody.
Ściągnął buty, skarpetki i koszulkę, odsłaniając umięśniony, wysportowany tors... Z takim ciałem mógł być najbardziej męskim dzieckiem Afrodyty. Przygryzłam wargę na jego widok, odwracając wzrok.
Ten tylko zachichotał na moją reakcję.
- Onieśmielam cię, mała?- spytał.
Spojrzałam na niego ze złością i odwagą, wbijając mu dumne, wyniosłe spojrzenie prosto w oczy.
- Oczywiście, że nie-prychnęłam.
Jack pokręcił głową, stanął na kamieniu, po czym skoczył do wody z głośnym pluskiem. Po kilku sekundach wynurzył się, całkowicie suchy. Pływał, nurkował i wywijał różne podwodne sztuczki. Ja siedziałam na kamieniu i go obserwowałam, co jakiś czas parskając śmiechem.
- Ej, maleńka, na co czekasz?- zapytał, podpływając do mnie- Ściągaj koszulkę i hop do wody!
- Po moim trupie!- prychnęłam, unosząc hardo głowę, jak jakaś królowa.
- Nie zadzieraj nosa wysoko, bo może cię to sporo kosztować!- zawołał, śmiejąc się.
- Czyżby?- warknęłam z góry.
Ten odpowiedział mi figlarnym uśmiechem i zanurkował. Westchnęłam, zagapiając się gdzieś dalej, gdy nagle...
ŁUP!
Świat wywrócił się do góry nogami. Nic nie widziałam. Zewsząd otaczała mnie woda, zabrakło mi powietrza, czułam, jak ktoś ściska moje kostki... Wiłam się i kręciłam, ale bezskutecznie. Czułam wzrastającą panikę. Co się stało?! Gdy nagle... puściło. Wypłynęłam na powierzchnię, przemoczona, z zakrwawionymi oczami. Łapałam z trudem powietrze, ciężko oddychając. Bałam się. Ja się naprawdę bałam wody. W wodzie umarł mój brat. Całe to wydarzenie przewinęło mi się przed oczami. Zbierało mi się na płacz, poczułam łzy w oczach. Cała się trzęsłam.
Obok mnie wynurzył się Jack, śmiejąc się na cały głos.
- Mówiłem ci, żebyś tak nie zadzierała nosa, maleńka!- zawołał.
Chciałam mu coś odpowiedzieć. Ale... Byłam zła. Jednak przeważał strach, lęk, obawa, gorycz i na nowo rozdrapane rany. Ze smutkiem zwiesiłam głowę i wdrapałam się na kamień, drżąc.
- Ej, złotko-Syn Posejdona i Nike był naprawdę zmartwiony. Podpłynął do mnie- Co się stało?
W jego oczach błysnęła troska.
- Nic- powiedziałam płaczliwie, wycierając oczy.
Patrzył na mnie uważnie, jakby chciał mi czytać w myślach. Jego oczy zrobiły się opiekuńcze, troskliwe i przejęte, nie było już śladu po tych radosnych błyskach. Usiadł koło mnie. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał mnie objąć, pocieszyć, przytulić, ale się rozmyślił.
Przez kilka minut tkwiliśmy obok siebie w milczeniu.
- Chodźmy już-poprosiłam cicho.
- OK-potaknął.
I przez całą drogę powrotną nie spłatał mu żadnego głupiego numeru.
+Percy+
Jadłem na przekąskę niebieskiego batonika (no co?), podczas gdy do Domku wpadł wyraźnie przybity Drake. Bez słowa wziął jakieś musli czy co tam, a potem usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść. To było dziwne, ponieważ jego ADHD nieraz przewyższało ADHD Leona. A teraz po prostu oklapł, zwiędł.
- Ej, co się stało?- zapytałem.
Popatrzył na mnie smętnie.
- Nic.
- Straszne gryzie cię, to "nic"-rzuciłem.
Ten westchnął.
- Dziewczyna-rzucił.
Ach. No i wszystko jasne. Zagwizdałem cicho.
- Chyba ją uraziłem. Albo przestraszyłem. Albo to i to- jęknął.
Westchnąłem.
- No wiesz, z nimi tak jest... A o jaką chodzi? Może mógłbym ci pomóc-zaproponowałem, mrugając do niego przyjacielsko.
- Jest... wojowniczką. Twardą. Ostrą. Nieustępliwą. I raczej nie przepada za flirtem. Zachowuje się jak jakaś łowczyni Artemidy!-zajęczał- oczywiście nie jest zajęta.
Podrapałem się po głowie. Podejrzewałem jakąś babkę od Aresa, ale one nie były takie. Kochały rozróbę, śmierć i dręczenie. I w rzeczywistości wcale nie były takie twarde... Córka Ateny to to nie była...
- A co robiłeś do tej pory?- spytałem.
- Żartowałem. Cwaniakowałem. Żartowałem. Byłem pewny siebie i flirciarski. Nawet nurkowałem przy niej i w ogóle. Prawiłem jej komplementy i nazywałem zdrobniale-mówił, robiąc nieszczęśliwą minę.
- Może powinieneś podejść do niej delikatnie i romantycznie-poradziłem-No wiesz... Podobno na zatwardziałe dziewczyny to działa. Musisz znaleźć na nią jakiś haczyk, zaimponować jej czymś. Jest trudna, ponieważ, jak słyszałem, praktycznie każda dziewczyna (tylko nie ta zajęta) pada na twój widok-uśmiechnąłem się pocieszająco.
Odpowiedział smutnym uśmiechem.
- Lubię wyzwania. A jeszcze bardziej zwyciężać. Powiedziałem sobie, że będzie moja-jego twarz nabrała ostrego, zaciętego wyrazu. W sumie był dzieckiem Nike. Rywalizację miał we krwi.
Pokiwałem głową, klepiąc go po ramieniu.
- Spoko, brachu. Potrzeba trochę pracy, wysiłku i poświęcenia, a będzie twoja.
- Jasne. Wygram tą walkę- powiedział twardo.
- Ja też tak myślę. A może teraz pójdziemy na obiad? Głodny jestem- mruknąłem.
- Ty zawsze jesteś głodny- zmarszczył czoło Jack.
- Może i tak. Idziemy!- zawołałem radośnie, wypychając go na dwór.
W promieniach słońca ukrył swoją twarz za maską nonszalancji, śmiechu i odwagi, chociaż w rzeczywistości był przestraszony, zmieszany i zawstydzony.
- Ej, co się stało?- zapytałem.
Popatrzył na mnie smętnie.
- Nic.
- Straszne gryzie cię, to "nic"-rzuciłem.
Ten westchnął.
- Dziewczyna-rzucił.
Ach. No i wszystko jasne. Zagwizdałem cicho.
- Chyba ją uraziłem. Albo przestraszyłem. Albo to i to- jęknął.
Westchnąłem.
- No wiesz, z nimi tak jest... A o jaką chodzi? Może mógłbym ci pomóc-zaproponowałem, mrugając do niego przyjacielsko.
- Jest... wojowniczką. Twardą. Ostrą. Nieustępliwą. I raczej nie przepada za flirtem. Zachowuje się jak jakaś łowczyni Artemidy!-zajęczał- oczywiście nie jest zajęta.
Podrapałem się po głowie. Podejrzewałem jakąś babkę od Aresa, ale one nie były takie. Kochały rozróbę, śmierć i dręczenie. I w rzeczywistości wcale nie były takie twarde... Córka Ateny to to nie była...
- A co robiłeś do tej pory?- spytałem.
- Żartowałem. Cwaniakowałem. Żartowałem. Byłem pewny siebie i flirciarski. Nawet nurkowałem przy niej i w ogóle. Prawiłem jej komplementy i nazywałem zdrobniale-mówił, robiąc nieszczęśliwą minę.
- Może powinieneś podejść do niej delikatnie i romantycznie-poradziłem-No wiesz... Podobno na zatwardziałe dziewczyny to działa. Musisz znaleźć na nią jakiś haczyk, zaimponować jej czymś. Jest trudna, ponieważ, jak słyszałem, praktycznie każda dziewczyna (tylko nie ta zajęta) pada na twój widok-uśmiechnąłem się pocieszająco.
Odpowiedział smutnym uśmiechem.
- Lubię wyzwania. A jeszcze bardziej zwyciężać. Powiedziałem sobie, że będzie moja-jego twarz nabrała ostrego, zaciętego wyrazu. W sumie był dzieckiem Nike. Rywalizację miał we krwi.
Pokiwałem głową, klepiąc go po ramieniu.
- Spoko, brachu. Potrzeba trochę pracy, wysiłku i poświęcenia, a będzie twoja.
- Jasne. Wygram tą walkę- powiedział twardo.
- Ja też tak myślę. A może teraz pójdziemy na obiad? Głodny jestem- mruknąłem.
- Ty zawsze jesteś głodny- zmarszczył czoło Jack.
- Może i tak. Idziemy!- zawołałem radośnie, wypychając go na dwór.
W promieniach słońca ukrył swoją twarz za maską nonszalancji, śmiechu i odwagi, chociaż w rzeczywistości był przestraszony, zmieszany i zawstydzony.
#Frank#
Obiadokolacja była wyśmienita.
Żartowaliśmy, kłóciliśmy się, jedliśmy i siłowaliśmy się na rękę. Zabawom nie było końca. Naprawdę mi się tu podobało, ale musieliśmy wyjeżdżać do Rzymu już za osiem dni! Masakra! Za trzy tygodnie w Rzymie pojawi się również Jason z Piper, ale on chce jeszcze trochę zostać z siostrą- no cóż, ten ostatni wypadek trochę zawrócił w jego już dość poplątanym życiu.
- Sałatki, Frank?- zapytał Leo.
Zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Nie, dziękuję.
- Oooch..-jęknął mechanik, robiąc nieszczęśliwą minę i machając mi sałatką przed twarzą- Taka szkoda, bo ona jest TAKA SMACZNA...
- Leo, przestań- syknęła Hazel, łapiąc mnie za rękę.
- Ale co ja robię?- jęknął, robiąc zdziwioną minę.
- No właśnie-prychnęła Sharnon-Co ty robisz?
Odkąd Sharnon została kumpelą Nessie, ona i Jacob jadali razem z nami.
- Ejże, Pani Ciemności! Czyżby i pani skusiła się na porcyjkę?- zawołał radośnie.
Ta tylko przewróciła oczami.
Następnie Jacob wdał się w pojedynek na riposty z Leo. Sharnon i Ness obgadywały swoje sprawy. Nico został wciśnięty między mnie a Hazel (na życzenie mojej dziewczyny, a nie jego), więc powoli przekonywał się do naszego towarzystwa. Jason kłócił się z Piper czy ostrygi są smaczne. Percy narzekał, że jedzenie nie jest niebieskie, a Annabeth śmiała się z jakiegoś dowcipu razem z Jackiem. Rachel biegała od stolika do stolika, szukając słodko kwaśnego sosu.
Podczas gdy nagle... zatrzymała się. Zaczęła charczeć, gwałtownie łapiąc powietrze.Wszyscy wbili w nią spojrzenia. Z jej ust (fuj) wydobył się zielonkawy, mglisty ogień, oplatający ją całą. I wtedy zaczęła przemawiać w kompletnej ciszy, ponieważ wszyscy zamarli:
Żartowaliśmy, kłóciliśmy się, jedliśmy i siłowaliśmy się na rękę. Zabawom nie było końca. Naprawdę mi się tu podobało, ale musieliśmy wyjeżdżać do Rzymu już za osiem dni! Masakra! Za trzy tygodnie w Rzymie pojawi się również Jason z Piper, ale on chce jeszcze trochę zostać z siostrą- no cóż, ten ostatni wypadek trochę zawrócił w jego już dość poplątanym życiu.
- Sałatki, Frank?- zapytał Leo.
Zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Nie, dziękuję.
- Oooch..-jęknął mechanik, robiąc nieszczęśliwą minę i machając mi sałatką przed twarzą- Taka szkoda, bo ona jest TAKA SMACZNA...
- Leo, przestań- syknęła Hazel, łapiąc mnie za rękę.
- Ale co ja robię?- jęknął, robiąc zdziwioną minę.
- No właśnie-prychnęła Sharnon-Co ty robisz?
Odkąd Sharnon została kumpelą Nessie, ona i Jacob jadali razem z nami.
- Ejże, Pani Ciemności! Czyżby i pani skusiła się na porcyjkę?- zawołał radośnie.
Ta tylko przewróciła oczami.
Następnie Jacob wdał się w pojedynek na riposty z Leo. Sharnon i Ness obgadywały swoje sprawy. Nico został wciśnięty między mnie a Hazel (na życzenie mojej dziewczyny, a nie jego), więc powoli przekonywał się do naszego towarzystwa. Jason kłócił się z Piper czy ostrygi są smaczne. Percy narzekał, że jedzenie nie jest niebieskie, a Annabeth śmiała się z jakiegoś dowcipu razem z Jackiem. Rachel biegała od stolika do stolika, szukając słodko kwaśnego sosu.
Podczas gdy nagle... zatrzymała się. Zaczęła charczeć, gwałtownie łapiąc powietrze.Wszyscy wbili w nią spojrzenia. Z jej ust (fuj) wydobył się zielonkawy, mglisty ogień, oplatający ją całą. I wtedy zaczęła przemawiać w kompletnej ciszy, ponieważ wszyscy zamarli:
Ostrożne błękitu dziecko musi być
Bo ktoś wkrótce jego życie do góry nogami wywróci
Mimo złości, krzyku, bólu i fałszu
Niech rusza na ratunek do zaginionego w cmentarzu
On swą tajemnicę silnie skrywa
Pomoże, gdy siła uczuć zostanie odkryta.
Bo ktoś wkrótce jego życie do góry nogami wywróci
Mimo złości, krzyku, bólu i fałszu
Niech rusza na ratunek do zaginionego w cmentarzu
On swą tajemnicę silnie skrywa
Pomoże, gdy siła uczuć zostanie odkryta.
Ogień zniknął, Rachel opadła, łapiąc się za głowę.
- Au...- jęknęła i zemdlała.
W kompletnej ciszy Leo zawołał:
- Ona tak zawsze?
Wszyscy parsknęli śmiechem, a niektóre osoby skoczyły, pomagając jej. Chejron machnął ogonem, zabierając głos:
- No, proszę o ciszę! Dobrze, dziękuję... Wygląda mi na to, że mamy kolejną przepowiednię. Dziecko błękitu... Podejrzewam Posejdona lub Zeusa.
Percy zakrztusił się spaghetii.
- Co ja?!- krzyknął.
- Równie dobrze może chodzić o Nessie, Thalię, Jasona, Jacka lub ciebie-wytłumaczył- Dlatego poproszę Jasona, Nessie, Jacka i Percy'ego do siebie, do Wielkiego Domu, tuż po posiłku. Dziękuję.
Jack uśmiechał się kwaśno, patrząc się w swój talerz jakby mu wyrządził krzywdę. Percy konsumował spaghetii, wydając się być zamyślonym. Jason nerwowo szeptał o czymś z Piper, trzymając się za ręce. Nessie rozmawiała z Sharnon o... o właściwie nie wiem o czym.
- Dobrze, że to nie ja-fuknął Nico.
Och! Całkowicie zapomniałem o jego istnieniu!
Ale przyznałem mu rację, podobnie jak większość obozu.
- Au...- jęknęła i zemdlała.
W kompletnej ciszy Leo zawołał:
- Ona tak zawsze?
Wszyscy parsknęli śmiechem, a niektóre osoby skoczyły, pomagając jej. Chejron machnął ogonem, zabierając głos:
- No, proszę o ciszę! Dobrze, dziękuję... Wygląda mi na to, że mamy kolejną przepowiednię. Dziecko błękitu... Podejrzewam Posejdona lub Zeusa.
Percy zakrztusił się spaghetii.
- Co ja?!- krzyknął.
- Równie dobrze może chodzić o Nessie, Thalię, Jasona, Jacka lub ciebie-wytłumaczył- Dlatego poproszę Jasona, Nessie, Jacka i Percy'ego do siebie, do Wielkiego Domu, tuż po posiłku. Dziękuję.
Jack uśmiechał się kwaśno, patrząc się w swój talerz jakby mu wyrządził krzywdę. Percy konsumował spaghetii, wydając się być zamyślonym. Jason nerwowo szeptał o czymś z Piper, trzymając się za ręce. Nessie rozmawiała z Sharnon o... o właściwie nie wiem o czym.
- Dobrze, że to nie ja-fuknął Nico.
Och! Całkowicie zapomniałem o jego istnieniu!
Ale przyznałem mu rację, podobnie jak większość obozu.
Nadal mam banana po przeczytaniu twojego poprzedniego postu. Jest mi tak ciepło na sercu!
OdpowiedzUsuńDo rozdziału - Jack i Nessie? Pasują do siebie, ale od kiedy Jack mnie zdradza? ;-;
W sutuacji, kiedy ta blondyna do nich podeszła, doskonale wiem, jakbym się zachowała:
"- Mhm... Hej - rzuciła, potrząsając swoimi wspaniałymi włosami.
Mnie zamurowało, ponieważ zwykle nie gadam z dzieciakami Afrodyty. Gdybym była sama spławiłabym ją swoim mieczem, ale Jack mnie uprzedził.
- Hejka, koleżaneczko - powiedział, rzucając swój najurokliwszy uśmiech.
Blondynka zatrzepotała rzęsami, dostając delikatnych rumieńców.
- Jestem Elizabeth, a ty to pewnie ten sławny Jack - rzekła.
- Oj tam, sławny - zaśmiał się.
- No tak! - prawie krzyknęła, podchodząc do niego bardzo blisko. - W całym Obozie krążą plotki o twojej odwadze, męskości i... i o tym, jaki jesteś PRZYSTOJNY.
No nie. Teraz mi tu będą flirtować, na moich oczach, tak?"
Moja reakcja:
Znasz ten gest, który zwykle wyraża obrzydzenie, takie udawane wsadzenie palca do gardła, jakby się chciało wywołać wymioty?
Ale Nessie to nie ja, więc rozumiem, że postąpiła inaczej.
Przy okazji cytat napisałam poprawnie interpunkcyjnie. PO I PRZED MYŚLNIKIEM SPACJA!
Bardzo fajnie piszesz przepowiednie. Też raz próbowałam i wyszło jak twór niewyżytej siedmiolatki z depresją.
Możliwe, że w sobotę wstawię córkę wojny, choć nie obiecuję.
Okej
Spoko, za tamten post. Drobnocha.
UsuńPostaram się z tymi myślnikami i spacjami, bo, faktycznie lepiej to wygląda.
Przepowiednię napisałam dziś rano. Otworzyłam oczy, trochę o tym myślałam i tak jakoś... no nie wiem, wyszło :) Od razu rzuciłam się po kartkę i długopis i zaczęłam pisać. Jeszcze zaczęłam wprowadzać drobne poprawki (ortografia leży!...).
Wielkie dzięki za komentarze za to, że to czytasz, i w ogóle za wszystko :D
Gorąco pozdrawiam.